Piotr Guzik: W piątek klub parlamentarny Lewicy wykluczył pana ze swojego grona. W sobotę poinformował pan o odejściu z partii. Długo się pan nie zastanawiał.
Piotr Woźniak: – Wbrew pozorom, nie była to impulsywna decyzja.
– Czyli myśl o odejściu dojrzewała już od jakiegoś czasu.
– To raczej naturalna konsekwencja wydalenia mnie z klubu Lewicy. Nie było to jednoznaczne z usunięciem mnie z partii. Znalazłem się w nienaturalnym rozkroku. W takiej rzeczywistości nie można tkwić zbyt długo.
– Ale słyszałem też, że kontestował pan poczynania kierownictwa Lewicy.
– Mam już trochę siwych włosów na głowie. Pamiętam czasy, gdy czymś irracjonalnym byłaby obecność w rządze, a przy tym bezpośrednia krytyka tegoż rządu. Czymś takim było ostatnio stawanie okoniem wobec zmian w składce zdrowotnej, a wcześniej nazywanie „licencją na zabijanie” ustawy dopuszczającej użycie broni na granicy polsko-białoruskiej przez polskie wojsko.
Od jakiegoś czasu mówiłem koleżankom i kolegom, że pójście na takie zwarcie nie jest dobrą strategią. Niestety, mój głos nie był zauważany. Przynajmniej oficjalnie, bo nieoficjalnie dostawałem w swoim środowisku sporo wyrazów poparcia. Ale nikt więcej nie chciał się wychylić.
– Mówi pan, że Lewica nie powinna iść na zwarcie z rządem. Ale jak inaczej ma się wyróżnić i nie dać się „zjeść” Platformie?
– W umowie koalicyjnej, którą podpisali panowie Włodzimierz Czarzasty i Robert Biedroń, jest zapis, który brzmi „zmienimy represyjny system naliczania składek na ubezpieczenia społeczne dla przedsiębiorców”. I chyba po raz pierwszy w historii polskiego parlamentaryzmu wydalono kogoś z klubu za to, że realizuje postanowienie umowy koalicyjnej. Panowie chyba wiedzieli, co podpisują i z kim podpisują!

Można się odróżniać, ja to rozumiem. To normalne w koalicji. Tyle, że powinno odbywać się w zaciszach gabinetów. Na zewnątrz powinien być wspólny przekaz. Tymczasem mamy jawną młóckę w mediach społecznościowych. To jest też pokłosiem braku wspólnego kandydata na prezydenta RP.
– Skąd taki wniosek?
– Rok temu zwracałem się do wszystkich liderów formacji tworzących Koalicję 15 X, aby na fali entuzjazmu po tamtych wyborach spróbować wynegocjować i uzgodnić jednego wspólnego kandydata. To się nie udało. A pierwszym środowiskiem, które było za to do mnie nastawione krytycznie, była właśnie Lewica. Nie mówię tego jednak, aby się żalić. Stwierdzam fakt. Koleżanki i koledzy postanowili się ze mną pożegnać. Szanuję to. Będę się realizował jako senator niezależny. To jest naturalna konsekwencja posiadania własnego zdania i nieczytania przekazów sms-owych dnia.
– Twierdzi pan, że obóz demokratyczny powinien był wystawić jednego kandydata. A przecież dla partii wybory to jednak okazja, by się pokazać.
– Problem w tym, że jako Lewica mamy fatalne doświadczenia z wyborami prezydenckimi. Pomijam tutaj Aleksandra Kwaśniewskiego, bo to najwybitniejszy prezydent do tej pory. Mówię natomiast o sytuacji sprzed 10 lat, kiedy nasza kandydatka, Magdalena Ogórek, zanotowała 2 proc. poparcia. Potem były wybory, po których wypadliśmy z parlamentu. Pięć lat temu naszym kandydatem był Robert Biedroń i jego wynik też oscylował w granicach 2 proc.
– Magdalen Biejat ma w sondażach nieco wyższe poparcie.
– To jednak daleko od tego, jak być powinno. Jeśli już wystawia się kogoś do wyścigu po prezydenturę, to powinna to być osoba z formatem na kilkanaście procent poparcia. Postawienie na kogoś, kto ociera się o wynik na poziomie błędu statystycznego jest wielce ryzykowne. I dzisiaj taką sytuację mamy. Nie wiemy, jak się to zakończy. I trzeba zapytać, jak będzie mocna pozycja koalicjanta, jeśli jego kandydatka będzie miała wynik niższy od progu wyborczego?
– Magdalena Biejat to zła kandydatka dla Lewicy?
– Byłem w Lewicy od ponad 25 lat. Nie zamierzam kalać gniazda, w którym byłem tak długo.
– Ale nie było pana wtedy, gdy wizytowała Opole.
– Ponieważ wiedziałem, czym najpewniej skończy się historia z moim brakiem podporządkowania się dyscyplinie w sprawie zmian w składce zdrowotnej. To jedno. A drugie, to od miesięcy mówiłem, że trzeba wspierać kandydata, który ma największe szanse na prezydenturę. Tak się składa, że jest to kandydat Koalicji Obywatelskiej.
– Zabiega pan o przyjęcie do KO?
– Nic z tych rzeczy. Jestem tylko niewielkim trybikiem w machinie parlamentarnej. Ale wiem też, o co toczy się gra. Moja przyszłość polityczna jest teraz mniej istotna. Najważniejsze są najbliższe wybory.
– Nie przesadza pan?
– Gra, którą prowadzi otoczenie Magdaleny Biejat czy Szymona Hołowni, jest bardzo niebezpieczna. Wzajemne ataki w ramach obozu demokratycznego to coś, czego nie wolno robić. To zwiększa szanse na wygraną jednego z tych kandydatów, którzy nie kryją, że chcą mieć złe relacje z Unią Europejską i którzy nie myślą o zakotwiczeniu Polski w UE z pomocą Konstytucji. Stawianie indywidualnych partyjnych interesów ponad interes całego obozu demokratycznego może spowodować, że wynik w drugiej turze będzie „na żyletki”.
– Z kim pana zdaniem zmierzy się w niej Rafał Trzaskowski?
– Do niedawna wydawało się, że może być to Sławomir Mentzen. Obecnie wiele wskazuje, że będzie to jednak Karol Nawrocki.
– I jeśli to on wygra?
– W Polsce zacznie się jeszcze większa wojna polsko-polska. Widmo polexitu stanie się czymś realnym. Bo zaraz znajdą się tacy, co stwierdzą, że właściwie już uzyskaliśmy z Unii Europejskiej to, co chcieliśmy i teraz nie jest nam potrzebna. Najpewniej doszłoby do skrócenia kadencji parlamentu i nowych wyborów. A to wielka niewiadoma. Nie możemy na to pozwolić.

– W sondażach pozycja Rafała Trzaskowskiego jednak słabnie.
– W wyborach parlamentarnych z października 2023 roku do urn poszło około 75 proc. uprawnionych. Ten entuzjazm dał władzę obozowi demokratycznemu. Dzisiaj, kiedy wszyscy widzą, że w koalicji są niesnaski, nieporozumienia i kłótnie, łatwo o rozczarowanie wyborców. To może sprawić, że ci, którzy nie chcą zagłosować na kandydata PiS czy Konfederacji, zostaną w domach. Skutki mogą być katastrofalne. To jest to ryzyko, o którym mówiłem już rok temu. Wtedy go nie dostrzeżono. A dzisiaj niestety wychodzi na moje.
– Coś da się jeszcze zmienić?
– Mamy wyraźnego lidera. To Rafał Trzaskowski. Życzę innym kandydatom obozu demokratycznego jak najlepszych wyników. A potem oczekuję, że ci kandydaci absolutnie i bezwarunkowo go poprą oraz zachęcą swój elektorat, by głosował na niego. Nie może być żadnego lawirowania czy uników. W pierwszej kolejności Polska, potem własne interesy.
– Wróćmy jeszcze do pana. Po pańskiej rezygnacji pojawiły się komentarze, że utopił pan opolską Lewicę i uciekł.
– Znam ten komentarz. W Pałacu Buckingham jest taka stara zasada, że o mało istotnych wypowiedziach pałac milczy. I ja się w tej kwestii do tej zasady zastosuję.
– Co nie zmienia faktu, że wyniki Lewicy w ostatnich wyborach samorządowych w regionie nie wypadły najlepiej.
– Kondycja Lewicy jest średnia, nie ma tutaj co pudrować rzeczywistości. Ale jej wyniki w naszym regionie nie odbiegają in minus od średniej wyników wyborczych w innych województwach. Tak jest w całym kraju. To jest efekt takich, a nie innych działań lewicy na szczeblu centralnym. Można robić cuda na dole, a potem pojawiają się sytuacje kryzysowe ludzi Lewicy, jak z byłym ministrem nauki i szkolnictwa wyższego, które te starania przekreślają.
– Na dodatek Lewicę podgryza jeszcze partia Razem.
– Oni obrali strategię na to, żeby przejąć wyborców Nowej Lewicy. Mają mocną grupę parlamentarzystów, którzy są bardziej wyraziści. I to przynosi skutki. Adrian Zandberg ma podobne poparcie, co Magdalena Biejat. Sondażowe poparcie dla obu formacji też jest zbliżone. Za chwilę może być mijanka. Nie będę ich za to krytykował. Jedyne, co uważam za nieuczciwe, to dostanie się do parlamentu wskutek mariażu z list Nowej Lewicy tylko po to, aby krótko potem pójść na zwarcie z rządem. Działają długofalowo i ja ich strategię rozumiem.
– Sporo mówi się, że Lewica jest w kryzysie, a w Europie obserwujemy skręt w prawo. Myśli pan, że Lewica może się jeszcze „odbić”?
– To wszystko zależy od narracji. Jeśli pójdzie to w stronę mieszkalnictwa, zakotwiczenia Polski w Unii Europejskiej, poprawy jakości ochrony zdrowia jako paradygmatu w nowej debacie ekspertów – nie polityków – to jest szansa na to, że lewica będzie oscylować w okolicach 10 proc. Dzisiaj to już zresztą zauważamy, łącząc dwa parametry Nowej Lewicy i partii Razem.
Czytaj także: Witold Zembaczyński o zarobkach ludzi Marcina Ociepy. „Polityczna prostytucja”
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania