Nysa to jedna z gmin najbardziej doświadczonych wrześniową powodzią. Z tego czasu w pamięć zapadła zarówno bohaterska walka mieszkańców o utrzymanie wału na Nysie Kłodzkiej, jak i krytyka władz za chaos komunikacyjny, przez co mieszkańcy mieli poczucie, że zostawiono ich samym sobie. – Przyczynkiem do referendum są zaniedbania z czasu powodzi – mówi Patryk Cichy, przedsiębiorca działający w Nysie jeden z inicjatorów referendum.
– Wcześniej mocno przymykałem oko na to, co się w Nysie działo. Ale gdy patrzyłem na bliskich przerażonych tym, co się dzieje podczas powodzi, to coś we mnie pękło. Tego już wybaczyć nie mogłem – stwierdza.
Od osoby zaangażowanej w referendum – prosi o anonimowość – słyszymy, że powódź okazała się katalizatorem.
– Ludzi niezadowolonych z tego, co się w Nysie dzieje, nie brakowało wcześniej. Ale to, jak władza nie radziła sobie z powodzią, było punktem zwrotnym, ułatwiło zorganizowanie się, by spróbować coś tu zmienić – twierdzi.
Przelana czara goryczy
Pierwsze sygnały o przymiarkach do referendum w Nysie dotarły do nas jeszcze październiku. Wtedy pomysł jeszcze się tlił. Ale z biegiem dni okazało się, że niezadowolenie nie rozeszło się po kościach. Przeciwnie, zwolennicy inicjatywy utworzyli na Facebooku specjalną grupę, która liczy obecnie blisko 1,5 tys. członków. Ich celem jest nie tylko głosowanie w sprawie odwołania burmistrza Nysy, ale i całej rady miejskiej.
– Czarę goryczy przelała sesja z 9 października – mówi Patryk Cichy. – Wtedy to przez wiele godzin kazano mieszkańcom czekać na możliwość zabrania głosu. W tym czasie ludzie słuchali litanii gratulacji, jak to świetnie radzono sobie z powodzią. Trwało to i trwało, ludzie tracili cierpliwość i wychodzili z sali obrad. O to chyba zresztą chodziło, by mieszkańców zmęczyć. A gdy po chyba 10 godzinach sesji pojawił się wniosek formalny, by dać ludziom głos, koalicja burmistrza Kordiana Kolbiarza go odrzuciła.
– To jest dla nich czerwona kartka – argumentuje Patryk Cichy. – Radni, którzy odrzucili ten wniosek, zagłosowali w praktyce przeciwko mieszkańcom, których mieli reprezentować. I to ledwie pół roku od wyborów, przed którymi tak zabiegali o ich poparcie! Z mojej perspektywy, ta rada utraciła mandat społeczny. Ale każdy powinien mieć możliwość samemu się o tym wypowiedzieć. Po to chcemy zorganizować referendum w Nysie, by ludzie z gminy mogli z jego pomocą ocenić burmistrza i radę oraz zdecydować, czy chcą, aby dalej trwali na stanowiskach, czy też tego już nie chcą.
Referendum w Nysie. Potrzeba sporo podpisów
Referendum w Nysie nie można jednak zorganizować „od ręki”. W myśl przepisów, musi upłynąć 10 miesięcy od wyborów samorządowych. To oznacza, że wniosek o referendum może być złożony najwcześniej 8 lutego 2025 roku. Ale zbiórka podpisów może się rozpocząć prędzej. Po poinformowaniu organów, których dotyczyć ma referendum, jak i komisarza wyborczego, inicjatorzy mają 60 dni na zebranie odpowiedniej liczby podpisów poparcia. To minimum 10 proc. osób uprawnionych do głosowania na koniec kwartału poprzedzającego złożenie powiadomienia o referendum. Podczas ostatnich wyborów samorządowych w gminie Nysa uprawnionych do głosowania były niecałe 43 tys. osób, więc szacunkowy próg liczby podpisów to około 4,3 tysiąca.
Inicjatorzy referendum w Nysie planują rozpoczęcie zbiórki podpisów jeszcze w grudniu. Jeśli im się to uda i dostarczą podpisy komisarzowi wyborczemu, ten będzie miał 30 dni na zbadanie wniosków. Jeśli nie będą miały błędów, wyznaczy termin głosowania na dzień wolny od pracy w ciągu najdalej 50 dni od wydania postanowienia o referendum.
– Żeby było ważne, w głosowaniu musi wziąć udział nie mniej, jak 3/5 z liczby biorących udział w wyborze odwoływanego organu. Aby było rozstrzygnięcie, potrzeba ponad połowy głosów „za” – mówi Rafał Tkacz, dyrektor opolskiej delegatury Krajowego Biura Wyborczego.
W przypadku głosowania nad odwołaniem burmistrza Nysy, musiałoby w nim uczestniczyć prawie 11,7 tys. osób. W przypadku rady miejskiej niecałych 11,5 tys.
Jak informuje Rafał Tkacz, w sytuacji, gdyby mieszkańcom udało się odwołać burmistrza, premier wyznacza osobę do pełnienia jego obowiązków i zarządza nowe wybory, w których kandydować może także włodarz pozbawiony stanowiska. Podobnie jest w przypadku rady miejskiej. Tu również premier wyznaczyłby osobę do pełnienia jej obowiązków do czasu nowych wyborów.
Burmistrz i starosta grają do jednej bramki
Kordiana Kolbiarza o ocenę inicjatywy referendum w Nysie poprosiliśmy 7 listopada. Na początku rozmowy stwierdził, że docierają do niego plotki na ten temat.
– Każdy kataklizm wywołuje wśród ludzi negatywne emocje. One muszą znaleźć ujście. Zazwyczaj skierowane są w stronę władzy – komentował.
Kordian Kolbiarz zapewniał, że nie wie, kto może stać za inicjatywą.
– Zakładam jednak, że mówimy o gronie ludzi, którzy nie zgadzają się z tym, że jestem burmistrzem Nysy od 10 lat. Przez ten czas kilkukrotnie poddawałem się pod osąd mieszkańców. Do tej pory z pozytywnym skutkiem. Jeśli tym razem by zdecydowali, że nie chcą, abym dalej był burmistrzem, to przyjmę to z pokorą – zapewnia.
Tydzień później na łamach wydawanej przez nyski samorząd gazety Kordian Kolbiarz zasygnalizował już, że wie, kto stoi za przymiarkami do organizacji referendum w Nysie i że są to ludzie, którym mieszańcy nie zaufali w ostatnich wyborach samorządowych. Zarzucił im, że nie działają na rzecz mieszkańców, tylko we własnym interesie, chcąc przejąć władzę w gminie. Pochwalił przy tym dobrą współpracą ze starostwem w Nysie, owocującą planem budowy nowego szpitala oraz nowej siedziby straży pożarnej.
Nie powinno więc dziwić, że i starosta broni burmistrza.
– Wybory odbyły się pół roku temu – mówi Daniel Palimąka. – Już w pierwszej turze ponad 50 proc. mieszkańców stwierdziło, że chce, aby Kordian Kolbiarz dalej był burmistrzem. Przekonywanie, że teraz jest inaczej z racji powodzi, jest bardzo wątpliwe.
– Organizacja referendum w niecały rok od wyborów to przesada także dlatego, że radni i burmistrz nie mieli czasu jeszcze się wykazać – dodaje starosta. – Przeciwnie, mają wiele do zrobienia. W tym ci, którzy radnymi są po raz pierwszy. Dlatego wolałbym, aby ci, co chcą tego głosowania, swoją energię skierowali na odbudowę Nysy.
Referendum w Nysie – zagrożona polityczna układanka
To, że Kordian Kolbiarz i Daniel Palimąka tworzą jeden front, nie powinno dziwić. Ludzie z komitetu burmistrza Nysy są bowiem w koalicji z Platformą zarówno na poziomie miasta, jak i powiatu.
To, że do takiej współpracy doszło na początku maja, było sporym zaskoczeniem. Andrzej Buła, lider PO w regionie, wcześniej nie krył się z niechęcią do Kordiana Kolbiarza. Szczególnie, że ten wcześniej nie stronił od krytyki pod adresem obecnego europosła i byłego marszałka, a także współpracował z obozem prawicy, w tym posłami PiS: Violettą Porowską i Kamilem Bortniczukiem. Ludzie burmistrza Nysy współpracowali też z PiS na poziomie starostwa.
– Tylko dzięki temu, że Platformie udało się dogadać z Kordianem Kolbiarzem, funkcję starosty pełni Daniel Palimąka – mówi opolski polityk, prosząc o anonimowość. – Jeśli referendum dojdzie do skutku, a ludzie przegłosują odwołanie burmistrza, efektem może być utrata przez PO władzy w powiecie nyskim. PiS wygrał tam przecież wybory, ale nie miał dość radnych, by rządzić samodzielnie. Z pomocą burmistrza Nysy obóz prawicy mógłby wrócić tam do władzy.
– Zresztą, może tak być i bez referendum – zauważa nasz rozmówca. – Wszystko zależy od tego, jak będzie przebiegała współpraca Kordiana Kolbiarza z PO. To człowiek pragmatyczny. Jeśli stwierdzi, że to mu się nie opłaca, to zmieni front.
Polityk zwraca uwagę na jeszcze jeden fakt: w minionych wyborach PiS nie wystawił kandydata na burmistrza, tylko poparł Kordiana Kolbiarza.
– Można więc założyć, że jego wynik w dużej mierze opiera się na głosach zwolenników Jarosława Kaczyńskiego – argumentuje.
– Gdy więc burmistrz poszedł na współpracę z Platformą, ci mogli poczuć się oszukani. Mogą się chcieć odegrać. W tym kontekście pocieszne jest też, jak PO, która w kampanii biła w Kordiana Kolbiarza jak w bęben, zapomniała o tej krytyce, kiedy pojawiła się szansa na władzę. Wyjątkiem jest tylko Arkadiusz Kuglarz, który był kandydatem PO na burmistrza, a który nawet nie wszedł do klubu Platformy w nyskiej radzie miejskiej.
Referendum w Nysie. Inicjatywa obywatelska, czy polityczna?
Trudno o bardziej obywatelską inicjatywę, jak referendum. Dlaczego więc prominentny polityk PO w powiecie, która obywatelskość ma w nazwie, krytykuje tę inicjatywę?
– Referendum jest wpisane w demokrację. Ale w tym przypadku mamy do czynienia z nadużyciem tego narzędzia – przekonuje Daniel Palimąka.
Argumentuje, że w inicjatywę zaangażowało się trzech radnych opozycji w Nysie – m.in. Piotr Smoter i Sławomir Siwy – a także część były kandydatów na burmistrza.
– Na razie nie widać tu więc wiele obywatelskości – stwierdza starosta nyski.
Patryk Cichy odpowiada, że radni są przedstawicielami mieszkańców i mają prawo zaangażować się w ten projekt.
– Ja zaś nie jestem politykiem, tylko zwykłym obywatelem, przedsiębiorcą. W przeszłości namawiano mnie, abym się zaangażował, ale nie chciałem się taplać w tym szambie. Ale widzę, że aby coś zmienić, muszę się ubrudzić – mówi.
– Nasza inicjatywa jest oddolna – podkreśla Cichy. – Wiem, że przeciwnicy referendum będą chcieli je zdeprecjonować, zarzucając mu upolitycznienie. Zapewniam jednak, że postaramy się, aby polityka nie weszła w nasz ruch ze swoimi brudnymi butami.
Czytaj także: Bartłomiej Morawski, były polityk PiS, poszukiwany przez policję
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania