Tomasz Kunecki – rozmowa
Jolanta Jasińska-Mrukot: Twoja sytuacja trzydzieści lat temu, kiedy obudziłeś się w nowej dla siebie rzeczywistości, po wypadku, i usiadłeś na wózku, zapewne różni się od tej, którą przechodzą teraz osoby w podobnej sytuacji?
Tomasz Kunecki: – Jest nieporównywalna różnica, bo wiele się zmieniło. W dniu wypadku kończyłem 19 lat, byłem przekonany, że poleżę w szpitalu i jak grypa za chwilę wszystko minie. Ale każdy następny dzień utwierdzał mnie w przekonaniu, że tak nie będzie. Leżałem w „łódce” gipsowej, zanim kręgosłup się pozrastał. I nie chciałem widzieć żadnego psychologa. Po czterech miesiącach przywieźli mnie karetką, bo powiedziałem, że nie zostanę na święta w szpitalu. I na noszach przytargali do domu.
Jak jest teraz, trzydzieści lat później?
– Teraz tacy po wypadkach zbierają się nawet po miesiącu, a po trzech chłopaki i dziewczyny, przyjeżdżają na zajęcia. I mają takie wózki, o jakim nie mogłem nawet marzyć. I bardzo szybko są kierowani na obozy rehabilitacyjne. Kiedyś nie było internetu, który teraz jest oknem na świat. Widzę, jak się ten świat zmienia wokół osób z niepełnosprawnościami. To jest przepaść pomiędzy tym, czego ja doświadczałem. Żeby się czegoś więcej dowiedzieć, z czym się zmagam, poprzez rodzinę z Niemiec ściągałem czasopisma medyczne. Śledziłem wszystko, co było związane z naprawą rdzenia kręgowego. Tak dowiadywałem się, co mnie tak naprawdę w życiu czeka. Ale od 1994 roku, kiedy miałem wypadek, nie było jakiegoś przełomu w naprawianiu rdzenia kręgowego. Prace badawcze trwają. Zmienił się sprzęt, zmieniła się mentalność, wszystko wokół, to, co wspomaga osobę niepełnosprawną i sprawia, że żyje się lepiej. I chyba przestano patrzeć na osobę niepełnosprawną jak na kogoś, kto nosi brzemię za „swoje grzechy”.
Czyli dostajesz dostosowany wózek, pomoc w kupieniu auta, inne ułatwienia?
– Dostęp do dóbr materialnych niepełnosprawny miał też w PRL, ale to miało inne znaczenie. Pamiętam, jak opowiadał mi taki wiekowy pan Kazimierz, że ilekroć chciał popatrzeć na pochód pierwszomajowy, czy jak inni uczestniczyć w imprezach, to milicjanci zaraz go z widoku zabierali. Bo wtedy nie było miejsca dla kalek, jak wówczas mówiono. Potem już przed pochodami funkcjonariusze SB sami przynosili panu Kazimierzowi talony na pralkę, telewizor, czy inne dobra deficytowe. Byleby krajobrazu nie psuł, bo to miał być kraj zdrowych i szczęśliwych ludzi. Więc sadzano takiego człowieka na wózek i do okna, niech patrzy, taki miał kontakt ze światem. Tutaj chodzi o mentalność, która się zmieniała.
Czy chcesz powiedzieć, że to zbyt wolno się zmienia?
– Właśnie. Jednak idzie w stronę lepszego. W latach 90. jeszcze trudno było się przemieszczać autobusem, bo nie było tych niskopodwoziowych. Pociąg to była gehenna, do tego krawężniki. Więc gdziekolwiek człowiek wychylił nos, to zaraz dostawał po łapach. Teraz krawężniki na poziomie zero, bywa, że coś jest nieprzemyślane, ale jak coś takiego się trafia, to zaraz jest afera. „Kopertę”, miejsce do parkowania, można znaleźć niemal na każdej ulicy. Więc naprawdę wiele zmieniło się po wejściu do Unii Europejskiej, ta otwartość granic zrobiła swoje, a przepisy unijne bardzo w tym pomogły.
Ile czasu zabrało, zanim zacząłeś od nowa układać swoje życie?
– Prawie rok, a może dłużej, zanim się pozbierałem. To było mega ciężkie, był bunt i żal, nie chciałem żyć. Kiedy ma się 19 lat, to człowiek precyzuje plany na życie, a w jednej chwili kończy się dotychczasowy świat. Coś się we mnie przełamało, kiedy sobie uświadomiłem, jak bardzo moja rodzina poświęca się dla mnie. Mama rzuciła pracę, od rana do późnego wieczora siedziała przy mnie w szpitalu. Tato ciężko pracował, a siostra zamiast na wakacje, pojechała do pracy. Rodzina dała mi siłę. To była taka moja roczna żałoba kalectwa. Po takim wypadku trzeba urodzić się od nowa i znaleźć nowe zajęcie. Wcześniej grałem w siatkówkę, potem musiałem zrezygnować, bo okazała się, że jest tylko dla ludzi po amputacjach.
Po takim wypadku miałeś jeszcze odwagę zostać rajdowcem.
– Pewnie, że miałem traumę, bo kiedy pierwszy raz szwagier wiózł mnie na rehabilitację, byłem jak szczur spocony ze strachu. Za każdym rogiem widziałem śmierć. Potem jakoś poszło, chciałem uczestniczyć w życiu i być niezależnym. Po dwóch latach od wypadku zrobiłem prawo jazdy. Ale wcześniej, bez prawa jazdy, jeździłem na poligonie. Stałem się niezależny i zachciało mi się żyć. I odbierałem kolegów z imprez (śmiech).
Życie zaczęło nabierać smaku?
– Szczególnie, kiedy poznałem dziewczynę. I chwilę później z nią się ożeniłem. Ale po czternastu latach małżeństwa rozstałem się z nią. To było tak, że koledzy się żenili, więc uznałem, że tak właśnie trzeba. Później zobaczyłem, na czym opierało się to małżeństwo: w moim przypadku na strachu. Bałem się, że przez moje kalectwo zostanę sam. I to była moja kolejna lekcja życia, którą już przepracowałem z psychologiem. Zaakceptowałem swoją niepełnosprawność, co pozwoliło mi ruszyć dalej. A z rajdami to było tak, że wcześniej obserwowałem, jak jeździli koledzy. Potem zaproponowano mi, żebym jechał obok kierowcy, w samochodzie funkcyjnym, czyli „przecieraku” sprawdzającym i torującym trasę. Jeszcze bez mierzenia czasu, niemniej jednak, jechało się tempem rajdowym. Potem siadłem jako pilot i zakończyliśmy kilka rajdów z dobrymi wynikami.
Aż w końcu sam usiadłeś za kierownicą?
– Dzięki temu, że na mojej drodze pojawił się, nieżyjący już, Krzysztof Borowy, który wcześniej był trenerem m.in. Kubicy. Wziął mnie pod swoje skrzydła, tak pojechałem pierwszy raz jako zawodnik. Nie rozbiłem się i dojechałem do mety (śmiech). Potem zacząłem odnosić sukcesy: wygrałem mistrzostwa wojewódzkie, a za nami wtedy zostało osiemnaście załóg. W Pucharze Polski zdobyłem czwarte miejsce. I to nie były zawody dla niepełnosprawnych, wygrywałem je wyłącznie za pomocą rąk i mojego dostosowanego dla mnie auta. Później już kręciło się wokół tego samochodu: zdobywanie części, naprawy, defekty. Ale na samym początku prawie na każdym rajdzie wypadaliśmy z trasy i zaliczali rowy, nazwano nas „meliorantami”(śmiech). Nawet mam zdjęcie, jak auto bokiem leży, a ja mam odsuniętą szybę i się podpieram ręką.
I trauma już nie wracała?
– Kompletnie mnie to nie ruszało, tak to jakoś przepracowałem. Tak jest do dzisiaj, bo uwielbiam jeździć i jazda mnie uspakaja.
Z czym największy problem mają osoby, które muszą usiąść na wózek?
– Kiedyś byłem człowiekiem od pierwszego kontaktu, trafiałem do ludzi po wypadkach do szpitali. Oprócz różnych pytań związanych z codziennością, zawsze padało pytanie o to, czy będę mógł, albo mogła uprawiać seks. Seksualność to bardzo ważny temat, związany z prokreacją. Ale też, kiedy można kontynuować to, co się robiło wcześniej, następuje takie przebudzenie.
Więc powrót do seksu jest takim powrotem do normy?
– Tylko tutaj trzeba się przestawić, tak, jak trzeba było się przestawić z osoby chodzącej na jeżdżącą na wózku. Podobnie z seksualnością, musi się coś odblokować, bo za wszystko odpowiada głowa. Trzeba na nowo odkryć swoje ciało. I nie wszystko za pierwszym razem wychodzi. Daj Boże, żeby zawsze wychodził pierwszy raz. Teraz mamy dostęp do wiedzy, co jest tutaj nieocenione. Ponadto internet pomaga w poszerzaniu tej wiedzy. No i jest już tylu specjalistów seksuologów, z ich pomocy korzystają nie tylko niepełnosprawni. Przecież wystarczy stres, depresja, nadciśnienie i dla pełnosprawnej osoby ta sfera też przestaje istnieć.
Myślę, że panuje przekonanie, że skoro codzienność dla osoby z niepełnosprawnością jest przygniatająca, to nie ma w niej już miejsca na seks.
– No tak, jeśli ktoś już nie chodzi, to już nie może… (śmiech). Albo, że jak nie przerobi wszystkich pozycji, to Kamasutra nie dla niego. A może stworzy coś własnego, co umożliwi niepełnosprawnemu dobre życie? Pewnie, że niepełnosprawność na początku przygniata, ale trzeba pozwolić, żeby to wróciło. Po urazie rdzenia kręgowego wszystkie strefy erogenne sytuują się powyżej linii urazu, a ich kumulacja jest dużo większa niż przed urazem. W filmie „Nietykalni” doskonale to zostało przedstawione, gdzie tetraplegikowi, czyli cierpiącemu na porażenie czterokończynowe i uzależnionemu całkowicie od innych, kobieta stymuluje uszy. A on doświadcza niezwykłych doznań, bo strefy erogenne w tym miejscu tak się u niego wyostrzyły. Niepełnosprawność nie przekreśla ani miłości, ani seksualności. I normalnej erekcji. Jest wiele przykładów, kiedy tacy mężczyźni stają się szczęśliwymi ojcami. A kobiety szczęśliwymi mamami. Jest wiele klinik, które w tym pomagają. No i ostatnio usłyszałem od pewnego mężczyzny, że zanim usiadł na wózku, uprawiał seks, a dopiero teraz doświadcza czegoś, co nazwał „seksem rozpierduchą”. Teraz dopiero czerpie z tego radość.
Według seksuologa Zbigniewa Izdebskiego, co piąty klient seksworkerek jest osobą z niepełnosprawnością. I tam też czasem spotyka się z odrzuceniem.
– Nie tylko niepełnosprawni korzystają z tych usług. Jeżeli ktoś nie potrafi sobie znaleźć partnerki, to agencje towarzyskie świadczą usługi wszystkim mężczyznom. Trzeba na to wszystko popatrzeć inaczej. Nawet po sąsiedzku, w Czechach, już od dobrych kilku lat są asystentki seksualne. Taka asystentka, z dużą wiedzą, wprowadza i pomaga odkrywać nowe przestrzenie, z których człowiek może czerpać radość.
U nas może być z tym problem, skoro jest kłopot z wprowadzeniem w szkołach książki o zdrowiu…
– Bo to chowanie głowy w piasek i udawanie, że tematu nie ma. Przecież asystenci seksualni to nie prostytucja. To zwykła terapia, skoncentrowana na ciele, nastawiona na edukację i trening umiejętności seksualnych. To nie jest nastawione na przyjemność seksualną. W wielu krajach, m.in. u Niemców, Holendrów, Francuzów traktowane jest jako powrót do życiowych aktywności, a co za tym idzie – zdrowia. Polecam film „Sesje”, gdzie asystentka uczy mężczyznę, jak powrócić do aktywności seksualnej.
Twoim zdaniem, dlaczego taka para, on na wózku, i ona, z maszerującym obok dzieckiem, wzbudza takie zainteresowanie?
– Tak, jak wzbudza zainteresowanie para, gdzie ona dużo wyższa od niego. Albo biała dziewczyna z czarnoskórym, czy odwrotnie. Podobne zainteresowanie wzbudza para, gdzie jedno na wózku, a drugie sprawne. Podobnie prezydent Francji ze swoją o ponad dwadzieścia lat starszą żoną. Bo przecież mógłby mieć każdą kobietę. Temu wszystkiemu towarzyszy niezdrowa ciekawość: „Czy oni to robią?”, albo „Jak oni to robią?”. Takim jesteśmy społeczeństwem, chociaż i tak już jest lepiej. Niepełnosprawność nadal postrzegana jest jako coś niewygodnego, bo przypomina, że w życiu niczego nie można być pewnym. Albo jako coś złego i gorszącego. Choć inną będzie niepełnosprawność od urodzenia, a inną nabyta w ciągu życia. Z którą łatwiej, a z którą trudniej, tego nie wiem. Ale przy tej drugiej trzeba zacząć od nowa, a niepełnosprawność może być nawet trampoliną do lepszego życia. Chcę powiedzieć, że jesteśmy normalnymi ludźmi, którzy realizują swoje życiowe cele i chcą czerpać przyjemność, także z seksu. Niepełnosprawni prowadzą swoje firmy, są stolarzami, zarządzają wielkimi serwerami, uprawiają z dobrymi wynikami sport. I robią to z perspektywy wózka.
Jesteś instruktorem seksu osób niepełnosprawnych i temat zgłębiasz od dawna.
– Na wielu obozach terapeutycznych, gdzie byłem instruktorem, pojawiali się specjaliści z zakresu seksuologii. Jednym z nich był, niestety już nieżyjący prof. Zbigniew Lew-Starowicz, który bardzo wiele wniósł do tematu seksualności osób niepełnosprawnych. Na takich konferencjach bywali seksuolodzy ze Skandynawii, bo to oni są prekursorami w tej dziedzinie. Już w takim kameralnym gronie można było usłyszeć, że czasem trzeba się uciec do sztuczek. Na przykład można kobietę szarpnąć za włosy, bo niektóre w tej intymności lubią męską przewagę. Problem jest z brakiem społecznej akceptacji, bo do wielu spraw dojrzewa się zbyt wolno. To się wiąże z uregulowaniami prawnymi, także jeśli chodzi o wprowadzenie asystentek seksualnych. Życie pędzi, a my nie możemy się dogadać.
Czytaj też: Celebracja świąt zmienia się wraz z Polakami. „Ważne, by to był czas wspólny”
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania