– Liczę każdy dzień, każdą godzinę od jego zniknięcia – mówi Barbara Janiszewska o tym, jak zaginął jej syn Krzysztof Szrele. – Czas mi się zatrzymał już chyba tej nocy z 12 na 13 stycznia. Poczułam wtedy niepokój, którego wcześniej nie znałam.
Barbara przebudziła się dokładnie o 2.00 w nocy. Sprawdziła, czy jej syn wrócił z imprezy do domu. Nie wrócił…
Dokładnie o godzinie 2.00 zamilkł też Krzyśka telefon, który zgubił po wyjściu z imprezy na schodach przy wejściu do brzeskiego parku.
– Wie pani, to był taki normalny piątkowy wieczór – zaczyna opowiadać Barbara. – Jak to młodzież, o godzinie 21.00 powiedział mi, że się wybiera się z kolegą Maćkiem na imprezę.
Narzucił na siebie szarą zimową kurtkę, miał na sobie czerwoną flanelową koszulę w kratkę. I bluzę, ale Barbara już nie pamięta dokładnie, czarną czy białą… Tyle razy już to powtarzała, że zaczyna się gubić.
– Mamo nie martw się. Dzisiaj nie wrócimy tak późno, jak ostatnio – rzucił wychodząc z domu.
Wtedy ostatni raz widziała swojego syna.
– Położyłam się spać, ale o drugiej w nocy zbudziłam się. Jak nie ma Krzysia, czy młodszego syna, to nasłuchuję domofonu – tłumaczy Barbara.
Potem zasnęła, tłumacząc sobie, że przecież mógł trafić na noc do któregoś kolegi.
Zasnęła jednak z niepokojem.
– Bo dotąd zawsze dawał mi znać. Nawet jak byłam w pracy, to mi pisał esemesa, że zostaje gdzieś na noc… – dodaje łamiącym się głosem. – Tym razem nie… Kolejnego dnia mijały godziny, a ja się nie potrafiłam do Krzysia dodzwonić.
Dzwoniła też do jego kolegów. Bezskutecznie. Dopiero późnym popołudniem w sobotę oddzwonił Maciek, powiedział, że Krzyśka ostatni raz widział około drugiej w nocy.
Zaginął Krzysztof Szrele. Nigdy nie odlatywał
12 stycznia w piątek wieczorem Krzysztof z Maćkiem pokrążyli trochę po mieście. Kupili jakieś piwo i przeszli przez jeden park w Brzegu. Potem następny. Spontaniczny pomysł był taki, że idą do brzeskiego Ministerstwa Śledzia i Wódki. Mogła dobiegać godzina 23.00, kiedy spotkali Karola. Ten zaproponował im podwózkę do klubu.
– Siedzieliśmy przy barze, piliśmy cytrynówkę – opowiada Maciek. – Wszystko było jak zawsze. Nic nowego się nie działo. Krzysiek też był taki sam jak zawsze. Rozmowny. Ale to, co było inne, to że nagle bez żadnego znaku zabrał się i wyszedł. Nigdy tak nie było. Zawsze mówił, gdzie idzie. Na papierosa, czy do toalety. Nieważne, ile wypił, zawsze mówił. A wtedy nic, wyszedł bez słowa…
Tamtej nocy było z nimi jeszcze paru znajomych. Kiedy skończyli butelkę, wyszli na parkiet „trochę się pokręcić”. Krzysiek z Maćkiem zawsze trzymali się razem, więc kiedy ten pierwszy nie wracał, około godz. 3.00 kolega zaczął go szukać wokół lokalu i w toaletach.
– Byłem już wstawiony, ale Krzysiek był jeszcze bardziej – przyznaje Maciek.
Wcześniej koledzy widzieli, że Krzysiek rozmawiał z miejscową farmaceutką. Przy muzyce jakieś fragmenty rozmowy można było usłyszeć. Mówił o tych swoich tatuażach. Z jednej strony ma kwiat wiśni, japoński symbol odradzania się, delikatności i miłości. Wiedzieli też, że na łydce ma tatuaż maski chińskiego demona. Tatuaży miał więcej.
Znali Krzyśka, więc wiedzieli, że kręcą go takie tematy, że to pasjonat anime, japońskich filmów animowanych. Potrafił jedną serię oglądać kilka razy. Wiedzieli, że jego tatuaż „Memento Mori” pochodzi z wcześniejszego okresu. Takiej szczeniackiej fascynacji, co już dawno przestało go kręcić.
– Ta fascynacja anime ograniczała się do tego, że podobał mu się styl japońskich tatuaży. Ale nie odlatywał z tego powodu – zapewnia Maciek. – Nie miał fioła na tym punkcie.
– I to był wieczór, jak wiele innych piątkowych: głupie żarty, rozmowy o wszystkim i o niczym – dodaje kolega Krzysztofa. – Taki luz. A jednak coś się stało, że wyszedł… I od czterech miesięcy zadaję sobie pytanie, co mogło się stać.
Jak to koledzy, rozmawiali o planach na życie. Krzysztof zarzucił naukę w technikum logistyki wojskowej. Pracował dorywczo. Chciał wyruszyć za granicę: Anglia, Norwegia, trochę liznąć świata… Ale pojawiały się problemy z realizacją.
– Na pewno Krzysiek szukał swojej drogi – dodaje Maciek.
Był już pod domem
– Krzysiu, kiedy wyszedł z klubu, usiadł na schodach. Przy wejściu do parku – opowiada Barbara. – Na nagraniu z monitoringu widać, że kręcił się po parku tam i z powrotem. Kilka razy obszedł park i skierował się w stronę domu. Poszedł za drzewo się załatwić…
Doszedł do domu, stał już pod drzwiami do budynku.
– Nie wiem, dlaczego nie wszedł do klatki schodowej – mówi Barbara. – To nagranie spod domu jest ostatnie. Ale nie jest zbyt dokładne. Raczej nie widać osoby, a tylko postać. Na wcześniejszym monitoringu, lepszej jakości, widać, że to idzie mój Krzysiu, że skręca w naszą ulicę. Na nagraniu widać, że był pod wpływem alkoholu. Był pod drzwiami domu i przeszedł na drugą stronę ulicy… Ale dalej już nic nie widać, gdzie poszedł.
Od tego momentu nie pojawia się na żadnym zapisie monitoringu w Brzegu. Jakby rozpłynął się w powietrzu…
Barbarę dręczy pytanie, dlaczego syn przeszedł na drugą stronę ulicy. Policjant jej mówił, że być może za potrzebą. Ale to nielogiczne, bo był już przecież pod domem, toaletę miał w mieszkaniu.
– Może tak być, że ktoś go zawołał – zastanawia się Barbara. – A może miał inny pomysł, bo kierował się w stronę, gdzie młodzi mają swoją „miejscówkę”. Więc może dlatego nie wszedł do domu…
Barbara w sobotę 13 stycznia od samego rana próbowała dodzwonić się do syna. Ale jego telefon był wyłączony.
– Telefon znalazły dwie dziewczyny i przekazały go Maćkowi – kontynuuje Barbara.
– Przełożyły kartę pamięci do swojego telefonu i zadzwoniły na ostatni numer – mówi Maciek. – Tak dodzwoniły się do mnie.
Teraz wszyscy zastanawiają się, dlaczego Krzysiek nie wszedł do klatki schodowej, tylko poszedł dalej.
– Rybacka to nie jest miejsce, gdzie człowiek może się czuć bezpiecznie. Sszczególnie w nocy – mówią znajomi Krzysztofa z Brzegu. – On tam miał nieciekawe towarzystwo wokół i jak nam wiadomo, odcinał się od niego.
Karol, ten który ich podrzucił wieczorem 12 stycznia do Ministerstwa Śledzia i Wódki, to jeden z bliższych kolegów Krzysztofa.
– Absolutnie nic niepokojącego nie zauważyłem u Krzyśka. Był taki sam jak zawsze – podkreśla Karol. – Pewnie tej nocy ktoś pod domem musiał go zawołać… Wszyscy myśleliśmy, że Krzysiek chwila moment i się odnajdzie, bo trafił do któregoś kolegi. Najdziwniejsze jest to, że bez słowa się ulotnił z klubu. Nie znam nikogo, kto Krzyśkowi życzyłby źle. Raczej pijanego poprowadziliby do domu…
Poszukiwania stanęły w miejscu
– Na policję poszłam dopiero w niedzielę o godzinie 14.00 – mówi mama Krzysztofa. – Nawet poszłam jeszcze do pracy. Ale nie potrafiłam już pracować…
– Wersja, że wyjechał za granicę odpada, bo nie miał dokumentów ani telefonu – mówi Karol. – I żadna desperacja nie wchodzi w rachubę, to wykluczone. Znam na tyle Krzyśka, on nigdy czegoś podobnego by nie zrobił.
Barbara zastanawia się, czy syn mógł mieć jakieś tajemnice, o których nie ma pojęcia.
– Nie wydaje mi się, ale na sto procent niczego nie mogę wiedzieć – przyznaje. – Zazwyczaj mi mówił, jak miał problem. Krzysiu, niby już pełnoletni, a zawsze mnie prosił o wszystko. Nawet o zarejestrowanie do lekarza, do dentysty… Jakiś nagły wyjazd za granicę, o którym mogłabym nie wiedzieć, raczej jest niemożliwy. Chciał gdzieś wyjechać, ale nie miał na to pieniędzy…
Barbara mówi, że teraz pójście do pracy trochę jej pomaga. Rozgania wszystkie czarne myśli. Ale natychmiast wracają, jak tylko otworzy drzwi do mieszkania.
– W styczniu wzięłam trzy tygodnie wolnego, bo nie dałabym rady – opowiada. – Szukałam Krzysia na własną rękę. Wzdłuż brzegu Odry, sprawdzałam różne „miejscówki”, w których młodzi się spotykali. Pustostany obeszłam z młodszym synem, przyjaciółmi i rodziną. Licząc, że może tam zaszedł…
Policja też prowadziła poszukiwania na wodzie i pod wodą.
– I nadal nic nie wiem – mówi Barbara. – Na samym początku myślałam, że woda mi dziecko zabrała, bo jakieś sto metrów dzieli naszą klatkę schodową od Odry. Więc pierwsze, co pomyślałam, że wpadł do rzeki. Ale im dłużej go nie ma, tym bardziej jestem przekonana, że miały z tym coś wspólnego osoby trzecie. Przecież Krzyś już był pod domem… Ale nikogo o nic nie winię i do nikogo nie mam pretensji.
Koleżanki Barbary i jej siostra podpowiedziały jej, żeby zgłosiła zaginięcie Krzysia do do Fundacji Itaka. Tym bardziej, że tak mało było o tym informacji.
Wcześniej była tylko notka na stronie internetowej Fundacji „Zaginieni przed laty”. Ale oni sami zgłosili się do Barbary po zaginięciu Krzysia.
To wszystko jednak kropla w morzu. Nieoficjalnie od byłego policjanta słyszymy, że w poszukiwaniach ważne są też „plecy”, koneksje i znajomości. I co istotne, nie każdy mieszka w Warszawie.
– Inaczej mama łzy sobie wypłacze po zaginięciu syna i będzie stała w miejscu w tych poszukiwaniach – mówi „O!Polskiej” były policjant.
Zaginął Krzysztof Szrele. Bliscy nigdy nie przestają szukać
– Co roku zgłaszanych jest na policję około 13 tysięcy zaginięć, z czego 95 procent osób odnajduje się albo jest odnajdywanych – mówi Izabela Świergiel, wiceprezes fundacji Itaka.
Jak dodaje, te 95 proc. to nie zawsze są niestety osoby żywe. Bywa, że to są samobójstwa, wypadki bądź inne sytuacje losowe.
– Jednak bywa też, że ktoś celowo zrywa kontakt z rodziną. Jest odnajdywany i zastrzega, że nie chce utrzymywać relacji z bliskimi – mówi Izabela Świergiel. – Jeśli chodzi o dzieci, to w ubiegłym roku zaginęły 2074 osoby poniżej 18. roku życia i 2074 zostały odnalezione. Jednak niekoniecznie muszą to być te same osoby. Bo w statystykach za dany rok wśród odnalezionych znajdują się też te osoby, które zaginęły w poprzednich latach. To statystyczne dane, które trzeba odpowiednio czytać.
Izabela Świergiel podkreśla, że każde zaginięcie zgłaszane do nich musi być wcześniej zgłoszone na policję. Itaka udziela wsparcia rodzinie: psychologicznego, prawnego i doradza, w jaki sposób szukać.
– Kiedy zaczynamy działania poszukiwawcze, kontaktujemy się z mediami, gdzie wysyłamy komunikaty o osobach zaginionych. Część mediów jest nawet podpięta do naszej bazy zaginionych – wyjaśnia wiceprezes Itaki.
– Kontaktujemy się ze szpitalami, ośrodkami pomocy społecznej. Jeśli to jest zaginięcie za granicą, to kontaktujemy się z ambasadami, organizacjami polonijnymi i bliźniaczymi organizacjami na terenie innych państw, gdzie mogło dojść do zaginięcia. Do tego cały czas publikujemy wizerunek zaginionej osoby. W przypadku młodych osób kontaktujemy się z ich znajomymi. Zbieramy informacje od naszych informatorów. Bywa, że to są osoby, które z jakichś przyczyn nie chcą iść na policję. Bardzo często ludzie mówią, że coś im się wydawało w danej sprawie, a zweryfikowana informacja okazuje się kluczowa. Przekazujemy to policji, a naszym informatorom gwarantujemy anonimowość.
Bliscy osób zaginionych nigdy nie przestają ich szukać.
– Ale w ciągu tych miesięcy poszukiwań psychika jest tak zdewastowana, a człowiek tak zmęczony uczuciem zawieszenia, że ktoś, kto ma szczęście i tego nigdy nie doświadczył, nie zdaje sobie z tego sprawy – mówi Izabela Świergiel.
– To jest nie do wyobrażenia, co dzieje się z rodzinami tych osób. Człowiek od szoku przechodzi przez moment przekonania, że zaginięcie bliskiej osoby jest niemożliwe, aż do sytuacji, gdzie umysł podpowiada, że osoba zaginiona nie żyje, ale serce wciąż mówi coś innego. Niestety, są też sytuacje, że mijają kolejne miesiące i nic się nie zmienia.
30 marca przypadały 20. urodziny Krzysztofa Szrele.
– Cały dzień przepłakałam. Wrzuciłam post na Facebooka z życzeniami, chyba bardziej dla siebie niż dla Krzysia – opowiada Barbara. – Wierzę, nie tracę nadziei, że Krzysiu się odezwie… Krzysiu, synku, gdziekolwiek jesteś, odezwij się!
Czytaj także: Opolanka poszukuje taty. „On nawet nie wie, że istnieję”
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.