Pan Stanisław mieszka przy ulicy Partyzantów. – Przed domem miałem metr wody. Ale do tego dochodzi piwnica, sięgającą na ponad dwa metry pod ziemię. A tam miałem kotłownię, piecyk pod podgrzewania wody, prysznic, suszarnię, kuchenkę, pralkę i meble – wylicza.
– To wszystko trzeba było wyrzucić. Z wywozem pomogli strażacy i wojskowi. Teraz staramy się osuszyć budynek – opowiada.
W podobnej sytuacji jest szereg mieszkańców gminy Lewin Brzeski. Gmina ta obok Głuchołaz to jeden z najbardziej doświadczonych przez żywioł samorządów. Pod wodą znalazło się około 90 proc. jego terenu.
Choć od wielkiej wody minął miesiąc, to na budynkach nadal widać, jak wysoko sięgała woda. W zalanych wnętrzach ludzie poskuwali tynki, by osuszyć ściany. Część budynków ma też tynki skute na zewnątrz. Na grupie na WhatsAppie, założonej krótko przed tym, jak woda zalała miasto, mieszkańcy wymieniają się informacjami gdzie można dostać osuszacze. Albo big bagi, do których trafiają zniszczone sprzęty i elementy budynków.
Takich big bagów przy ulicach nadal widać sporo. – Ale teraz tu i tak jest pusto. Tuż po tym, jak wody opadły, a ludzie zabrali się za porządki, to było tutaj mnóstwo takich worów – mówi pan Stanisław.
Sytuacja wygląda źle
Państwo Adam i Violetta Zawada ze Skorogoszczy drugi raz doświadczyli powodzi. Tym razem ucierpiał ich interes. – Jako przedsiębiorcy nie mamy praktycznie żadnego wsparcia. Co z tego, że część opłat jest w zawieszeniu, skoro w końcu i tak trzeba będzie je wnieść. Jak mamy na to zapracować? Tym to się już nikt nie interesuje – mówią.
– Wujek z Kantorowic wydał niedawno 70 tys. zł na remont parteru domu. Zamontował pompę ciepła. I teraz to wszystko dosłownie w błoto. A ludzie z Wronowa? Ci to mieli wody pod sufit. Skala ludzkich dramatów jest ogromna. Sporo osób ma poczucie pozostawienia samym sobie – stwierdza pani Violetta.
Gdy woda zalewała jej dom, Ewelina Gac była na wakacjach. – Pozostało bezradnie śledzić doniesienia o pogarszającej się sytuacji. Wracać prędzej nie było sensu, bo i tak było wiadomo, że tego żywiołu nic nie zatrzyma – mówi.
– U mnie ostatecznie nie było aż tak źle. Głównie woda w piwnicy. Ale mam świadomość, że osuszenie tego wcale nie będzie łatwe. To jest prawdziwa walka z czasem. Bo dni są coraz chłodniejsze, przez co wilgoć będzie coraz trudniej wyciągnąć ze ścian. To nie jest kwestia kilku tygodni. Na to trzeba miesięcy. Jeśli nie roku. Sytuacja wygląda źle – zauważa.
„Dlaczego nikt nas nie ostrzegł?!”
Wszyscy oni – pani Ewelina Gac, państwo Violetta i Adam Zawada oraz Stanisław Siomka – wyrażają wdzięczność dla wojska, strażaków i wolontariuszy, którzy od powodzi pracowali pomagając ludziom stanąć na nogi.
– Pomoc nadal do nas płynie. Może nie tak wielka, jak na samym początku, ale nadal jest i za to jesteśmy wdzięczni – podkreślają.
Jest też coś, o co cały czas są wściekli. – W 1997 roku przynajmniej jeździli i ostrzegali, że idzie duża woda. Teraz nie było nawet tego! – denerwuje się pan Stanisław. – Gdyby nas ostrzeżono, to wiele rzeczy moglibyśmy uratować. Byłaby szansa więcej rzeczy wynieść na piętro. Ludzie mogliby uratować więcej dobytku, straty byłyby mniejsze.
– Jakoś nikt nie poczuwa się do odpowiedzialności za to, co nas spotkało. Musimy więc zawalczyć sami o siebie. Solidarnie – dodaje pani Ewelina.
„Nie puścimy tego płazem. Wody Polskie są winne, szykujemy pozew”
Dlatego wszyscy w niedzielę podpisali się pod projektem pozwu zbiorowego przeciwko Wodom Polskim. Ich zdaniem to właśnie ta instytucja odpowiada za to, że wezbrana Nysa Kłodzka zalała Lewin Brzeski.
Za tą inicjatywą stoi dwóch tamtejszych przedsiębiorców: Marek Karaś i Radosław Kochler. Pierwszy prowadzi okręgową stację kontroli pojazdów i serwis samochodowy. Drugi ma hurtownię materiałów budowlanych. Obaj oszacowali swoje straty na 1,5 mln zł. – Przy czym to wciąż są wstępne wyliczenia – zaznaczają.
– Obaj doświadczamy powodzi po raz drugi. Ale po tej z 1997 roku jesteśmy mądrzejsi o tyle, że nie zamierzamy tego puścić płazem – mówią.
– Gdyby zrzuty z Jeziora Nyskiego wcześniej były większe, to zbiornik byłby w stanie pomieścić więcej wody i nie byłoby potem trzeba robić tak wysokich zrzutów wody do Nysy Kłodzkiej. Przez to ucierpiała też Nysa. Współpracujemy z jej mieszkańcami przy opracowaniu pozwu – mówią Marek Karaś i Radosław Kochler.
Geolog: Dwa zmarnowane dni
Zbiórka podpisów pod projektem pozwu w czwartek ma się rozpocząć w Hali Nysa. W tym mieście akcję koordynują Dariusz Szczepański i Piotr Czuczman ze spółki Opolska Grupa Geodezyjna. Brali czynny udział przy budowie tamy nyskiej, modernizacji Jeziora Nyskiego oraz przebudowie koryta Nysy Kłodzkiej w rejonie miasta.
– Długo pracujemy przy urządzeniach wodnych. Myślę, że to nas uwiarygadnia – mówi Dariusz Szczepański. – Choć nawet ktoś, kto nie działa na tej niwie, obserwując dostępne dane z czasu powodzi mógłby wyciągnąć podobne wnioski, co my: Wody Polskie całkowicie zmarnowały dwa dni, podczas których można było znacznie zwiększyć rezerwę powodziową na Kaskadzie Nysy Kłodzkiej. Gdyby nie to zaniedbanie, skala zniszczeń byłaby niższa.
Dariusz Szczepański opracował kalendarium wraz z analizą poczynań Wód Polskich. Wskazuje, że pomimo prognozowanych w środę, 11 września niezwykle intensywnych opadów deszczu oraz faktu, że dzień później w rejonach górskich rozpoczęły się spodziewane ulewy, w piątek, 13 września na czterech akwenach Kaskady – zbiornikach Topola i Kozielno oraz Jeziorach Otmuchowskim i Nyskim – nie było widać zauważalnych przygotowań do fali powodziowej. Wszędzie dopływ i odpływ wody były do siebie zbliżone. W przypadku Jeziora Nyskiego zrzut wynosił 30 m3/sek. Wody Polskie informowały wtedy, że zbiorniki mają sporą rezerwę powodziową.
Geodeta przekonuje, że w piątek około godz. 15.00, pomimo 48 godzin bezczynności, sprawa nie była jeszcze przegrana.
„Najpóźniej w tym momencie powinien rozpocząć się zrzut wody ze zbiornika – w mojej ocenie na bezpiecznym poziomie minimum 400 m3/s, optymalnie 600 m3/s” – argumentuje.
„Wyrok zapadł w niedzielę”
Tymczasem wzrost zrzutów nastąpił w sobotę i wyniósł 200 m3/s. Dariusz Szczepański wskazuje, że w tym czasie do Jeziora Nyskiego wpływało więcej wody, niż z niego wypływało. W godzinach popołudniowych 14 września zrzut wzrósł do 400 m3/s, a wieczorem najpierw do 600, a potem 800 m3/s. W niedzielę po południu było to już 1000 m3/s.
Geodeta argumentuje, że wtedy zapadł wyrok dla Lewina Brzeskiego i innych miejscowości wzdłuż Nysy Kłodzkiej. Powołując się na opracowania naukowe wnioskuje, że zrzut wody na takim poziomie oznacza zalanie terenów za zmodernizowanym odcinkiem Nysy Kłodzkiej.
„Nikt nie miał odwagi poinformować o tym mieszkańców tych miejscowości. Ich domy w tym momencie już musiały zostać zalane, ale dobytek można było jeszcze ratować” – czytamy w opracowaniu.
– A potem przyszedł poniedziałek, kiedy wał w Nysie groził przerwaniem – wspomina Dariusz Szczepański. – Udało się go uratować za sprawą samych mieszkańców. Uczestniczyłem w tej akcji bezpośrednio na zagrożonym wale. Udało nam się, a to, co zalało Nysę, przyszło od przerwanych wałów na Białej Głuchołaskiej w Przełęku. Mimo tego nasze miasto nie ucierpiało tak, jak Lewin Brzeski. Zbudowana za ciężkie pieniądze Kaskada Nysy Kłodzkiej miała ich chronić. Jak inaczej mają dochodzić swoich praw, jeśli nie pozwem?
Wody Polskie szykują się na pozew? Odsyłają do komunikatów
Zwróciliśmy się do Wód Polskich o odniesienie do przytaczanych wyliczeń. Biuro prasowe odesłało nas do dwóch komunikatów opublikowanych w sieci przed miesiącem. Jeden to wskazanie, że Nysa Kłodzka na terenie miasta jest gotowa na zrzuty z jeziora na poziomie 1400 m3/s i że powódź w tym mieście nastąpiła od strony systemu jego kanałów.
Drugi komunikat to omówienie działania zbiorników Kaskady Nysy Kłodzkiej podczas powodzi. Wody Polskie informują, że ich praca była dostosowana do aktualnych prognoz pogodowych. A gdy te uległy radykalnej zmianie, to zmieniła się też praca zbiorników.
„Zbiorniki Wód Polskich były przygotowane zachowując rezerwy powodziowe i od tego czasu pracują zgodnie z instrukcjami gospodarowania wodą” – czytamy w nim.
– Wody Polskie przekonują, że wszystko zrobiły idealnie, zgodnie z procedurami. Wniosek jest taki, że albo procedury są fatalne, albo ludzie podejmujący tam decyzje są fatalni – komentuje Dariusz Szczepański.
Geodeta dodaje, że w przeciwieństwie do Wód Polskich, na czterech zbiornikach retencyjnych administrowanych przez Tauron na terenie woj. dolnośląskiego doszło do znacznego zrzutu wody jeszcze przed nadejściem fali powodziowej.
„Jest to bardzo ważne, bo niweczy argumentację, że sytuacji nie można było przewidzieć. Tauron prawidłowo wyciągał wnioski z napływających raportów pogodowych i hydrologicznych, a Wody Polskie nie potrafiły tego zrobić” – czytamy w jego opracowaniu.
Poprosiliśmy też Wody Polskie o odniesienie się do zapowiedzi pozwu zbiorowego przeciw jednostce. W tym przypadku otrzymaliśmy jednozdaniową odpowiedź: „Informujemy, że, w przypadku wystąpienia pozwu sądowego, odpowiednie instytucje dokonają szczegółowego wyjaśnienia wszelkich okoliczności i zarzutów dotyczących działań podejmowanych przez Wody Polskie”.
Poseł Kukiz: Luki w specustawie
Wsparcie dla powodzian przy procedowaniu pozwu zapowiedział poseł Paweł Kukiz. Podkreśla, że dla niego to oczywiste, ponieważ jest mieszkańcem gminy Lewin Brzeski. Dom ma w Łosiowie, gdzie woda akurat nie wyrządziła szkód, ale to właśnie w tej miejscowości początkowo działał punkt pomocy i koordynacji działań na rzecz poszkodowanych z tych terenów.
– Ten pozew to nie jest inicjatywa polityczna. Liczy się aspekt czysto ludzi – zaznacza Paweł Kukiz. – Celem jest ustalenie, czy Wody Polskie ponoszą pełną odpowiedzialność za to, co stało się w gminach Lewin Brzeski i Nysa, czy też są współodpowiedzialne, a liczba podmiotów, które zawiniły, dłuższa. Chodzi o ustalenie stopnia zawinienia instytucji, co przy uznaniu racji powodów przez sąd otwiera im drogę do uzyskania większego wsparcia finansowego ze skarbu państwa z tytułu odszkodowań.
Paweł Kukiz zauważa, że obecnie maksymalna kwota wsparcia dla powodzian to 200 tys. zł. – Przy czym takie pieniądze można otrzymać, gdy stopień zniszczeń nieruchomości przekracza 80 proc. Takich domów nie ma jednak wiele. Przeważają szkody niższe, co oznacza dla powodzian wypłaty cząstkowe. Przy cenach materiałów i usług na rynku budowlanym szanse na pokrycie kosztów remontów i napraw przy obecnym poziomie wsparcia ze strony państwa są znikome – argumentuje poseł.
Paweł Kukiz zwraca uwagę na luki w specustawie do zwalczania skutków powodzi. – Ona nie obejmuje domów, które czekały na odbiór przez nadzór budowlany. Mimo, że dom był gotowy, to z perspektywy przepisów nie był traktowany jako budynek mieszkalny. Nieuregulowana pozostaje też kwestia instalacji fotowoltaicznych posadowionych na ziemi. To nie są tanie rzeczy, a przy obecnym kształcie ustawy powodziowej ludzie nie mogą liczyć nawet na złotówkę wsparcia na wykonanie nowej instalacji – mówi.
Wody Polskie czeka nie tylko pozew? „Sprawa dla prokuratury”
Poseł uważa, że na poczucie winy w Wodach Polskich wskazuje pismo, jakie otrzymały samorządy poszkodowane przez powódź.
– W nim Wody Polskie proszą o przekazanie poszkodowanym osobom i instytucjom informacji o tym, że mogą zgłaszać roszczenia powodziowe bezpośrednio do nich. Całość opatrzona jest instrukcją, do których jednostek i co konkretnie zgłaszać. To wskazuje, że już krótko po powodzi nastawili się na to, że ludzie będą chcieli odszkodowań – argumentuje Paweł Kukiz.
Po zakończeniu zbiórki podpisów wynajęci adwokaci, z którymi współpracują inicjatorzy ich zbiórki z Lewina Brzeskiego i Nysy, mają przygotować treść pozwu zbiorowego. Marek Karaś i Radosław Kochler deklarują, że na pozwie nie poprzestaną.
– Tu nie chodzi tylko o godziwe odszkodowania. Uważamy, że należy powołać komisję śledczą w sprawie działań Wód Polskich. W planach jest też zawiadomienie do prokuratury – mówią.
Nie kryją, że liczą, iż postępowanie może otworzyć sygnatariuszom pozwu zbiorowego drogę do wyższych odszkodowań.
– Takich, które pokryją faktyczne szkody, a nie ich ułamek – stwierdzają.
Dariusz Szczepański ma nadzieję na coś jeszcze. – Przede wszystkim chodzi mi o to, by przy kolejnym czasie próby sytuacją kryzysową zawiadywały osoby kompetentne. To, czego świadkami byliśmy w połowie września, wiele z kompetentnym działaniem wspólnego nie miało – stwierdza.
Czytaj także: Znany zakład z ogromnymi stratami w powodzi. Chce zmienić lokalizację
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.