Opolskie winnice m.in. w miejsce PGR
Winnica w Pawłowiczkach kontynuuje dawną tradycję zamku. W Większycach powstała na torfowisku, dając unikatowy smak wina i promując turystykę winiarską. A w Charbielinie działa na skalę przemysłową, zapewniając zatrudnienie dawnym pracownikom PGR.
Kiedy padło Państwowe Gospodarstwo Rolne w Charbielinie, jego pracownikom nawet się nie śniło, że kiedyś na tych polach będzie rozpościerała się największa winnica w Polsce. Jednak od upadku PGR do produkcji wina upłynęło jeszcze 30 lat, zanim bracia Jarosław i Stanisław Grocholscy po raz kolejny odczuli konsekwencje politycznych decyzji w Polsce w sprawie obrotu ziemią. Nie przedłużono im 30-letniej umowy na dzierżawę 650 hektarów, na której po upadku PGR gospodarowała ich spółka rolna. Została im około 500 ha własnej ziemi.
– Jednak przy tak zmniejszonym areale trudno byłoby nam utrzymać 45-osobową załogę, a wielu z nich wcześniej pracowało jeszcze w dawnym PGR – opowiada Jarosław Grocholski, inżynier rolnik. – Szukaliśmy więc pomysłu na dalszą działalność spółki. Tak, żeby nasi pracownicy mieli co robić do czasu, aż spokojnie przejdą na emeryturę. Początkowo braliśmy pod uwagę warzywa gruntowe, ale to wymagało dość dużych inwestycji, poza tym ten rynek jest już nasycony.
Wtedy pojawił się pomysł winnicy na skalę przemysłową. Zainspirował ich właściciel podwrocławskiej 11-hektarowej winnicy.
Teraz Charbielin ma 27-hektarową winnicę. Na wiosnę dosadzą jeszcze 15 hektarów i będzie to największa winnica w Polsce.
– Mamy takie moce przerobowe, więc postanowiliśmy to wykorzystać – tłumaczy Jarosław Grocholski. – Mieliśmy już pierwsze zbiory, z pierwszych pięciu hektarów, gdzie posadziliśmy najwcześniej winną latorośl. I nie zwolniliśmy ani jednego pracownika.
– Zanim powstał pomysł stworzenia winnicy rozjechaliśmy się do wszystkich szkół związanych z winiarstwem w Polsce – dodaje. – Moja córka i bratanek pojechali do podkarpackiej akademii wina w Jaśle. Mojego kuzyna syn skończył winiarstwo na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu.
Natomiast pan Jarosław, wówczas 59-letni mężczyzna, oraz ich księgowy rozpoczęli studia podyplomowe na enologii (winiarstwo i winoogrodnictwo) na wydziale farmacji Uniwersytetu Jagielońskiego.
Wino czerwone „dotyka” beczki
Pięć hektarów trzyletniej winnicy dało już 40 ton owoców.
– Z tego będzie więcej niż trzydzieści tysięcy litrów wina. I ono w przyszłym roku trafi już na rynek – mówi pan Jarosław. – Zakładana docelowa produkcja wina z naszego areału to około 300 tysięcy litrów.
Zanim zaczęli sadzić winną latorośl, zaprosili najlepszych specjalistów w Polsce. Ci pokazali im, gdzie te winnice mogą powstać.
– Baliśmy się, żeby nie popełnić błędów „młodzieńczych”. Dlatego zaprosiliśmy też do tego projektu ekspertów od prowadzenia winnicy, przygotowania wina i strategii wprowadzenia towaru na rynek – dodaje pan Jarosław.
Dwadzieścia procent nasadzeń w Charbielinie to odmiany czerwonych winorośli.
– Specyfika tworzenia wina czerwonego jest taka, że na rynku pojawia się dopiero w trzecim, a nawet czwartym roku od zbiorów – wyjaśnia. – I wino czerwone musi „dotknąć” beczki. A wina białe będą „spokojne” i te musujące. W każdym biznesie trzeba się ciągle uczyć, jak człowiek nie biegnie do przodu, to zostaje z tyłu. Mamy dużo młodych ludzi, którzy z firmą się identyfikują i chcą się uczyć.
Jest już więc następne pokolenie, które będzie rozwijało winnicę i winiarnię.
Opolskie winnice – rodzinna fermentacja
– Początkowo nasze wino miało się nazywać Pawłowice, ale przepisy mówią, że nie można używać nazw geograficznych – mówi Szymon Godyla, producent wina z Pawłowic.
Na etykiecie pojawia się nazwisko producenta i logotyp pałacu Pawłowice, którego właścicielem jest senior Godyla.
– Teraz razem z tatą siedzimy u mnie w winiarni „Dom chleba i wina, ojca i syna” – śmieje się junior Godyla. – Żartujemy, że tato w branży piekarniczej drożdżami fermentował ciasto, a ja fermentuję owoce i zamieniam w wino. Tylko alkohol z chleba w trakcie pieczenia wyparowuje, a przy winie alkohol zostaje.
Siedem lat temu Szymon Godyla zasadził na obszarze pół hektara 2,5 tysiąca krzewów winnej latorośli. Teraz obszar winnicy powiększył się o niecały hektar, zwielokrotniła się też liczba krzewów.
– Zaczęło się przez przypadek. Kiedy studiowałem technologię żywności i żywienia we Wrocławiu, ktoś do akademika, niezwyczajnie, zamiast wódki, przyniósł wino z Nadrenii-Palatynatu – wspomina Szymon Godyla. – I pomyślałem, żeby tam pojechać w ramach programu Erasmusa. W Badenheim, miejscowości w Nadrenii-Palatynacie, miałem praktykę w największej winiarni.
Potem pałac w Pawłowicach obchodził 150-lecie, o którym powstała doktorancka dysertacja. W tej historii pałacu pojawiła się wzmianka, że wokół była winnica.
– Jako student zgromadziłem trochę pieniędzy, m.in. ze stypendium ministra, stypendium rektora i z wyjazdów zagranicznych – wspomina Szymon Godyla. – Rozważałem kupno samochodu, ale zamiast tego postanowiłem pieniądze wrzucić w coś ryzykownego. I za całość sumy kupiłem sadzonki w Niemczech. Szczególnie po tej wzmiance o winnicy wokół pałacu.
Potem się okazało, że sadzonki to zaledwie część wydatków. Bo trzeba było kupić rusztowanie i ogrodzenie. A potem pomyśleć o winiarni.
Wino metodą szampańską
– Po pierwszych zbiorach uznałem, że tego jest zbyt dużo, żeby samemu wypić, czy rozdać – wspomina Szymon Godyla. – Po dwóch latach od założenia winnicy zalegalizowałem sprzedaż wina w urzędzie celno-skarbowym.
W sierpniu 2018 roku sprzedał pierwsze wina, wtedy to było 370 butelek. Dwa lata później sprzedał 6,5 tysiąca butelek.
– W tym roku tyle sprzedałem już do października – mówi. – Docelowo zamierzamy ograniczyć się do rocznej produkcji dwudziestu tysięcy butelek wina. Uznaliśmy, że to nie będzie naszym dominującym biznesem, zachowując jednak dbałość o marketing i reklamę wina. Będziemy je sprzedawać w pałacu i kawiarniach.
Bo jak twierdzi junior Godyla, winiarstwo ma być hobbystyczne, jednak ta pasja musi na siebie zarobić. Czy z tej wielkości plantacji i produkcji wina można się utrzymać?
– Jak na razie odnotowuję straty, bo winiarz rozwija się długo – tłumaczy Szymon Godyla. – Po trzech latach od zasadzenia winnicy było pierwsze wino. A do tego czasu potrzebny był sprzęt do winnicy i trzeba dokupować ciągle jakieś maszyny. Poza tym nie używam w winnicy żadnych herbicydów, a chwasty usuwamy mechanicznie.
W samej winiarni potrzebne są zbiorniki, prasa, młynek, beczki dębowe, pompy do miazgi.
– Więc do samej winiarni ponad dwieście tysięcy już władowałem – przyznaje. – Do winnicy stary sprzęt przerabiałem, a ciągnik mam po dziadku.
Produkuje wina białe, czerwone i różowe.
– Teraz dodatkowo wina musujące, metodą szampańską – opisuje. – Wino bazowe trafia do butelki, gdzie zachodzi druga fermentacja. Po dwóch latach, kiedy wytrąca się osad, zdejmuje się kapsel i wkłada korek.
Jak podkreśla, stale wyjeżdża na zagraniczne szkolenia.
– Jeśli chodzi o wina musujące, to byłem na szkoleniu w Szampanii, we Francji, potem w Niemczech – wylicza. – Jeśli chodzi o wina stabilne, to byłem na szkoleniu w Austrii. No i Czesi mają bardzo dobre szkolenia.
Winiarz ma dwa miesiące oddechu
– Z winiarskiego biznesu można się spokojnie utrzymać, szczególnie teraz, kiedy ciągle jest w Polsce na etapie rozwoju – podkreśla Waldemar Wczasek, prowadzący winiarnię w Większycach.
Jest katechetą w szkole i psychoterapeutą. Ale winnica najwyraźniej skradła mu serce, bo opowiada o niej z wielką pasją.
– Powoli wracamy do tradycji polskich win. Są dość drogie, co wynika z kosztów produkcji i rzadszego występowania na rynku – tłumaczy. – W naszym przypadku winnica to inspiracja z wyjazdu na Węgry.
Winnica w Większycach jest maleńka, zaledwie 0,35 hektara, ale zbiór owoców niemały, bo do czterech ton z tego areału. W tej winiarni produkuje się trzy rodzaje win białych i trzy rodzaje czerwonych.
Czy każdy może być winiarzem?
– To ciężka praca, w co zaangażowana jest nasza dwupokoleniowa rodzina – mówi Waldemar Wczasek. – Wiele zawdzięczam mojemu teściowi Henrykowi Zmarzłemu, który przyczynił się do powstania tej winiarni. Dwa miesiące w roku mamy tylko wolne, styczeń i luty. Bo później zaczyna się cięcie winnic. Winnica kwitnie gdzieś około kwietnia, wtedy zaczynamy bronić się przed przymrozkami. Ta walka toczy się nocami, wtedy rozpalamy ogniska, przykrywamy te młode kwiatostany. Wczesnym rankiem zdejmuje się zasłonę, żeby nie poraziło kwiatostanu. Latem trzeba doglądać, czy nie ma chorób, chronić przed szpakami i owadami.
Zbiór tylko w określonych porach
Wino z Większyc ma wyjątkowy charakter, ponieważ winogrona dojrzewają na torfowisku w starym dorzeczu Odry.
– Te owoce są inne, niż te rosnące na zwykłych glebach. Ale jest trudniej, bo to miejsce chłodniejsze i mokre – opowiada Waldemar Wczasek. – Trzeba specjalnych odmian roślin, ale za to takie wina mają wyższą kwasowość, są bardziej zmineralizowane. Po prostu są unikatowe.
Zbiór białych winogron może odbywać się tylko wcześnie rano, kiedy nie ma jeszcze słońca. Następnie grona się mieli. Potem trzeba odczekać dobę, żeby wycisnąć moszcz.
– Wino białe fermentuje w 10 stopniach Celsjusza, wówczas zostają najpiękniejsze aromaty – opowiada z pasją. – A czerwone winogrona można zbierać w wyższej temperaturze. Maceruje się przez sześć, siedem dni w kadziach. Takie ląduje w zbiorniku metalowym fermentacyjnym w około 20 stopniach Celsjusza. Potem leżakuje, a na końcu już tylko etykieta, akcyza i zakrętka. Choć to nie wszystko, bo trzeba jeszcze zająć się sprzedażą…
– Enoturystyka, jeszcze słabo znana w Polsce, czyli podążanie szlakami winnic, powoli się rozkręca – mówi Waldemar Wczasek. – Od dziesięciu już lat w Większycach, w drugą niedzielę września organizujemy Święto Wina. Degustacja łączy się z koncertami, imprezami towarzyszącymi. Różni ludzie przy winie prowadzą rozmowy.
Czy zamierza zwiększyć areał winnej latorośli?
– Pozostaniemy przy tym, co jest, bo chodzi nam małą klimatyczną winnicę, gdzie winiarz obsługuje i można z nim porozmawiać – mówi Wczasek. – To nie może być komercja. Nasze wina można dostać tylko w dwóch miejscach: u nas i w kawiarence na rynku w Koźlu.
I nie ma też sprzedaży wysyłkowej, bo prawo na to nie zezwala.
Jak nie wyjdzie, wypijemy sami
Produkcja wina potrafi być dodatkowym zajęciem dla pasjonatów, którzy na co dzień zajmują się czymś zupełnie innym. Jak w przypadku Winnicy Rodzinnej w Balcarzowicach. W 2013 roku założyli ją Marcin Ćwielong (działa w branży budowlanej) z teściem, Teodorem Olszewskim (był weterynarzem).
– Założenie winnicy było ruchem dosyć spontanicznym. Nie było pewności, co z tego wyjdzie. Plan był taki: jak nie wyjdzie, wypijemy to sami… – opowiada Marcin Ćwielong. – Ale jak już postanowiliśmy się za to zabrać, to należało się solidnie przygotować. Zjechaliśmy niewielkie winnice w innych krajach, poszerzyliśmy zasób wiedzy.
Te przygotowania nie poszły w las. W ich winnicy zaczęły powstawać wina cenione w kraju i za granicą. W 2017 roku tutejsze białe wino wytrawne Muscatto, rocznik 2016, było numerem jeden w Polsce. Z kolei w 2019 roku różowe wino „Rondorose 2018” okazało się najlepsze w Europie, pokonując renomowane winnice z Włoch, Węgier czy Niemiec.
– Kluczem jest dbałość o produkt na każdym etapie jego przygotowania – podkreśla Marcin Ćwielong. – W naszym przypadku to zapewnienie krzewom jak najlepszych warunków do wzrostu oraz dbanie o nie. Pilnujemy, by wsad był odpowiedni oraz by zachowana była sterylność przy produkcji. W naszej winnicy są takie szczepy winogron, jak wino białe: Riesling, Muscat, Solaris, Chardonee, Traminer oraz wino czerwone: Pinot noir, Regent i Rondo.
Opolskie winnice mają coraz większą renomę
W Polsce, ale i na świecie, popularność wina z rodzinnych winnic stale rośnie. Pokazuje to zainteresowanie, jakim cieszą się opolskie winnice. – Ludzie zwracają się ku produktom lokalnym, ponieważ pochodzenie produktów spożywczych powstających na masową skalę nie jest wiadome – zauważa Marcin Ćwielong.
– Od 2017 roku, po załatwieniu wszelkich formalności, możemy sprzedawać nasze wino – mówi Marcin Ćwielong. – Obecnie sprzedajemy je na miejscu oraz w restauracjach i sklepach w całej Polsce.
Jak mówią winiarze, wino łączy się z ludzkimi przeżyciami, ale też otwiera ludzkie serca. Jak mówi rzymskie przysłowie, in vino veritas, czyli w winie prawda. Uprawa winnej latorośli to wyjątkowo delikatna część rolnictwa, do której trzeba podchodzić z finezją.
– Winiarze z Opolszczyzny to pasjonaci, którzy prowadzą to profesjonalnie – podkreśla Marek Froelich, prezes Izby Rolniczej w Opolu. – To są też małe wielkie gospodarstwa. Bo tak można powiedzieć o małej winnicy, w której przez cały rok znajduje się w sprzedaży własnej marki wino. I coraz więcej tych winnic w naszym województwie powstaje. Na południu mamy dobre ziemie, ale przede wszystkim jest cieplej. Liczba dni słonecznych jest większa niż w pozostałej części Polski. Jeśli chodzi o przymrozki, to przed przymarznięciem latorośli bronią się Austriacy i Niemcy, więc ta walka jest naturalna.