Ten zimny i słotny listopadowy dzień nawet z dystansu 35 lat może się wydawać jednym z najgorętszych w dziejach Polaków i Niemców. Nie byłoby przełomu, jakim była Msza Pojednania w Krzyżowej – bez inicjatywy i odwagi opolskiego biskupa Alfonsa Nossola. To on zaprosił Helmuta Kohla – przybywającego z wizytą do wychodzącej z komunizmu Polski – na mszę świętą. Pierwszy pomysł był taki, by obaj premierzy przyjechali na Eucharystię „w języku serca” na Górę św. Anny. Premier Tadeusz Mazowiecki i jego otoczenie odradzali jednak to miejsce. Polski premier uważał, że na taką uroczystość w miejscu, gdzie spotykają się różne historyczne pamięci i wrażliwości, jest jeszcze zbyt wcześnie.
Krąg z Krzyżowej
I wtedy wybór padł na Krzyżową. Miejsce szczególne – naznaczone działalnością Helmuta Jamesa von Moltke i Kręgu Krzyżowa, grupy opozycjonistów szukających dla powojennych Niemiec nowej drogi, w duchu Ewangelii, z absolutnym sprzeciwem wobec faszyzmu.
Przed Komunią św. – obaj premierzy wyszli przed klęcznik, przy którym zajmowali miejsca, objęli się mocno i przekazali sobie znak pokoju. Właśnie ten gest przeszedł do historii.
– Znak pokoju przekazałem najpierw premierowi Mazowieckiemu, kanclerzowi później – wspominał po latach abp Alfons Nossol. – A potem Helmut Kohl i Tadeusz Mazowiecki wymienili serdeczny uścisk. Kohl był znacznie wyższy i postawny, bałem się, że premiera zgniecie w tym uścisku. Ale ten gest Kohla był prawdziwie serdeczny. To był naprawdę nowy początek.
– Wymieniony z kanclerzem Helmutem Kohlem znak pokoju był dla mnie rzeczą naturalną, normalną. Przecież podczas mszy św. zawsze – od Soboru Watykańskiego II – my katolicy przekazujemy sobie pozdrowienie pokoju, wymieniając uścisk ręki lub jakiś inny przyjazny gest – wspominał blisko 20 lat po Krzyżowej Tadeusz Mazowiecki. – Dopiero kiedy zobaczyłem wymierzone w nas obiektywy bardzo wielu aparatów fotograficznych i kamer telewizyjnych, uświadomiłem sobie, że to nie będzie zwyczajne przekazanie tego znaku, ale coś więcej. I rzeczywiście ten znak pokoju urósł do roli czegoś symbolicznego. Ks. biskup najpierw wymienił go z nami, a potem my z panem kanclerzem przekazaliśmy go sobie nawzajem. Kanclerz Kohl był bardzo poruszony. Widziałem w jego oczach autentyczne wzruszenie, autentyczne przeżycie tego momentu.
Wielu obserwatorów – niezależnie od wzruszenia, jakie przeżywali – uderzyła dysproporcja nie tylko wzrostu i wagi obu premierów. Na tle ogromnego, mocno zbudowanego kanclerza Mazowiecki wydawał się strasznie mizerny. W dodatku ubrany w paletko zbyt cienkie jak na tamten lodowaty listopadowy dzień. Można było odnieść wrażenie, że ta dysproporcja przypomina różnicę dzielącą w tamtym momencie gospodarki i zamożność obu krajów.
Mniejszość się pokazała
Msza Pojednania w Krzyżowej była też okazją do pokazania się – poprzez telewizję – całemu światu mniejszości niemieckiej. Transparenty świeżo powstających kół mniejszości informowały, że na placu są obecni Niemcy z Gdańska i Elbląga, z województwa śląskiego. Ale najwięcej napisów było oczywiście ze Śląska Opolskiego. A jeden z napisem “Helmut, Du bist auch unser Kanzler” pokazały chyba wszystkie telewizje świata.
Wymyślił go Richard Urban, jeden z „rycerzy pierwszej godziny” mniejszości niemieckiej.
– Z Jemielnicy pojechaliśmy wtedy do Krzyżowej dwoma autobusami – wspomina Richard Urban. – W nocy nie mogłem spać, więc się zastanawiałem, co napisać na transparencie. Chciałem uciec od sztancy typu: Jemielnica pozdrawia Helmuta Kohla. Bo takich transparentów były tam potem dziesiątki, a może setki. A nasz miał być oryginalny. I udało się. Na moją prośbę namalował go pan Zbyszek – Polak, nauczyciel z naszej szkoły. Nie znał niemieckiego. Więc odwzorował tekst z kartki, którą mu przygotowałem. A po Krzyżowej, na spotkaniu z kanclerzem w Warszawie, Helmut Kohl pochwalił mój pomysł. My, prości ludzie ze Śląska, byliśmy bardzo onieśmieleni, ale kanclerz niesłychanie sympatyczny.
Podczas Mszy św. Pojednania tworząca się mniejszość niemiecka była reprezentowana bardzo licznie, bo przez kilka tysięcy osób. Ale i tak uczestnicy nabożeństwa nie mieli pewności, czy nie dojdzie do jakiejś rozróby, czy nie zostaną aresztowani, albo autokary nie zostaną obrzucone kamieniami. Demokracja w Polsce była jeszcze bardzo świeżej próby.
– W pewnym momencie ojciec powiedział, że może jechać tylko jeden z nas, bo jeden mężczyzna w rodzinie musi zostać. W końcu dał się przekonać, pojechaliśmy obaj – mówił w wywiadzie dla „Deutsche Welle” w 2018 roku ówczesny przewodniczący VdG Bernard Gaida. – Jechaliśmy w lęku, pełni obaw. Wracaliśmy w uniesieniu. Ale ja czułem niedosyt pojednania, bo tam, na placu, my, Ślązacy deklarujący swą niemieckość, byliśmy sami.
W kilkutysięcznym tłumie ze strony polskiej, poza delegacją rządową towarzyszącą premierowi Mazowieckiemu, było jedynie kilkunastu młodych ludzi z polską flagą, którzy wspięli się na dach stojącego na środku placu transformatora.
– Zachowywali się przyjaźnie. Ale na te kilka tysięcy ludzi, którzy tam przyjechali, to była garstka. Nie mieliśmy z kim wymieniać znaku pokoju. Znowu przekazywaliśmy go pomiędzy sobą. A nie z Polakami, bo ich zwyczajnie nie było – zauważył Gaida.
Jeśli ktoś odczuwał obawę, jego strach musiał się zmniejszyć w trakcie kazania biskupa Nossola. Wygłoszony najpierw po polsku, a potem po niemiecku tekst tchnął duchem Ewangelii. Biskup nie ukrywał ciężaru wspólnej historii, ani zbrodni dokonanych przez nazistów. Podkreślał, że nikt nie może oczekiwać zapomnienia tego, co się zdarzyło, ale też przypominał, że pamiętając można i należy przebaczyć, skoro odmawia się co dzień słowa: „I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”.
Msza Pojednania w Krzyżowej. Gest ku nowej Europie
– Miałam wtedy przed oczami to, co działo się podczas wojny w Warszawie, Krakowie i tylu innych polskich miastach. Wtedy wielu Polaków doznawało wielkich cierpień z rąk Niemców. Miałam też mocno w pamięci tych ludzi z Kręgu Krzyżowa, którzy oparli się nazizmowi aż do ofiary z własnego życia – wspominała to wydarzenie Rita Suessmuth, w latach 1988-1998 przewodnicząca Bundestagu. – A oto w 1989 roku w tej samej Krzyżowej spotkało się trzech ludzi: Kohl, Nossol i Mazowiecki – dwóch Polaków i Niemiec, by dać wyraz temu, że zjednoczenie Niemiec nie byłoby możliwe bez upadku muru, ale nie byłoby też możliwe bez “Solidarności”. Tej “Solidarności”, która skutecznie walczyła przeciw dyktaturze o wolność i sprawiedliwość nie tylko w Polsce, ale w jakimś sensie także w Europie Środkowo-Wschodniej.
– Dla mnie, Niemca, Krzyżowa była ważnym, nie waham się powiedzieć decydującym, przeżyciem – mówił w wywiadzie w 2007 roku Hans-Gert Poettering, w latach 2007-2009 przewodniczący Parlamentu Europejskiego, od 1979 do 2014 roku poseł. – Niemiecka telewizja relację z tego wydarzenia potraktowała bardzo poważnie. Głośno też było o Mszy Pojednania w niemieckiej prasie, choć niemal równocześnie upadał przecież mur berliński. Można było wręcz odnieść wrażenie, że upadek muru podniósł u nas rangę Krzyżowej. To, co się tam stało, było ważnym symbolem przełamywania podziału Europy. W mojej politycznej świadomości było zawsze czymś oczywistym, że podział ten musi zostać przezwyciężony, chyba żeby wcześniej doszło do wojny atomowej. Było dla mnie jasne, że komunizm jest systemem przeciwnym naturze człowieka, dokładnie tak samo jak nazizm. Ruch „Solidarności” oraz wielki papież Jan Paweł II byli katalizatorami przemian w Europie.
Czytaj także: Sowieci mówili, że to ewakuacja, nie przesiedlenie. Dlaczego Polacy musieli wyjechać z Kresów
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.