Od wielu miesięcy, jeszcze sprzed formalnego ogłoszenia kampanii, wśród opolskich samorządowców mówi się o czerwonej torebce posłanki Violetty Porowskiej z PiS.
– To bardzo istotny atrybut. Zna go każdy, kto chce z pomocą pani poseł coś załatwić – słyszymy.
Mechanizm jest następujący: samorządowcy przynoszą posłance dokumenty dotyczące wsparcia finansowego jakiejś inicjatywy. Na przykład inwestycji w ramach Polskiego Ładu. Albo pieniędzy na doposażenie jednostki OSP. Posłanka PiS dokumenty do czerwonej torebki przyjmuje i deklaruje, że będzie zabiegać w Warszawie o to, aby udało się pieniądze na dany cel pozyskać.
W kilku źródłach usłyszeliśmy, że Violetta Porowska stawia przy tym jeden warunek.
– Jeśli się uda zdobyć kasę, to ona ma być patronką danego działania – mówi samorządowiec z południa województwa prosząc o anonimowość.
W praktyce oznacza to zdjęcia i filmiki. Nie tylko na profile posłanki PiS w mediach społecznościowych. Materiały z jej wizerunkiem mają być też obecne w gminnych kanałach informacyjnych, na przykład na Facebooku.
Od samorządowców słyszymy, że Violetta Porowska w swoich oczekiwaniach nie jest odosobniona.
– Jedni udają się po wsparcie do niej, drudzy do Katarzyny Czochary, inni do Marcina Ociepy albo Janusza Kowalskiego – wylicza nasz rozmówca. – Każdy ma jednak podobne oczekiwania. Chcą treści do mediów społecznościowych utrwalającej ich sprawczość – zauważa.
– Ja i wiele moich koleżanek oraz kolegów robi to z ciężkim sercem. Mamy świadomość, że bierzemy udział w spektaklu. A właściwie w farsie, ponieważ przez działania PiS kurek z unijną kasą jest praktycznie zakręcony, a ludzie partii rozwożą pieniądze, których nie ma. One będą „drukowane” dopiero w 2024 roku i tak naprawdę wszyscy za to zapłacimy wzrostem inflacji. My jednak nie mamy wyjścia. Musimy dawać im „twarz”, bo jak się u nich o kasę nie zabiega, to wiele się dla mieszkańców nie załatwi – komentuje jeden z samorządowców.
Byle gadali i nazwiska nie przekręcali
Stąd od dłuższego czasu politycy prawicy zalewają Facebooka zdjęciami ze strażakami, a ostatnio także z imprez dożynkowych. W tym drugim przypadku robią to też przedstawiciele opozycji. Widać to było chociażby na dożynkach wojewódzkich w Polskiej Nowej Wsi, na których objawili się reprezentanci Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi, Nowej Lewicy czy Konfederacji.
Co bardziej atrakcyjne relacje z eskapad po imprezach dożynkowych i spotkaniach z wyborcami trafiają potem do płatnej promocji w mediach społecznościowych. Takie wpisy potrafią dotrzeć do znacznie szerszej grupy internautów, niż te, które politycy zamieszczają zazwyczaj.
Ale już czytając komentarze pod takimi postami, można odnieść wrażenie, że owa promocja przynosi efekt odwrotny. Użytkownicy Facebooka często nie zostawiają na bohaterach postów suchej nitki. „Leń i nieudacznik”, „A czego on tu szuka?”, „Wrzućcie chłopaki tego pajaca do wody” – to tylko część cytatów z komentarzy pod postem Tomasza Siemoniaka, lidera opolskiej listy KO, w którym występuje z ratownikami z WOPR z Nysy. Emotki irytacji i wymiotowania to standard i po stronie KO, i po stronie PiS.
– To, że te wysiłki są hejtowane, jest poniekąd wliczone w koszty całej kampanii – mówi dr Adam Szynol, medioznawca z Uniwersytetu Wrocławskiego.
– Jarosław Kaczyński zwracał uwagę członkom PiS, że ci mają być przed wyborami mocno obecni w mediach społecznościowych. Nie ma wątpliwości, że one mogą odegrać ogromną rolę w walce o wynik. Obóz rządzący celuje w tę niszę, ponieważ ma nadzieję na dotarcie do młodszego elektoratu oraz do tych niezdecydowanych. Przy czym tutaj zdaje się najbardziej liczyć to, aby w sieci był szum. Temu służyło przecież słynne już wideo Radosława Fogla, w którym zapytał, dlaczego ludzie nie lubią PiS. To wywołało lawinę komentarzy. Było o tym głośno. I o to chodziło – komentuje dr Adam Szynol.
Janusz „błogosławionej niedzieli” Kowalski
Tym, który działa w myśl zasady, że nie jest ważne co mówią, byle nie przekręcali nazwiska, jest Janusz Kowalski. Wiceminister rolnictwa z Suwerennej Polski jeszcze na długo przed kampanią zwiększył aktywność w mediach społecznościowych, budując sobie szerokie grono odbiorców.
Na Facebooku śledzi go teraz ponad 138 tys. użytkowników. To więcej, niż wszyscy opolscy parlamentarzyści razem wzięci. Kolejny na liście jest Witold Zembaczyński z Koalicji Obywatelskiej, który ma 35 tys. obserwujących. Podium zamyka Marcelina Zawisza z partii Razem (27 tys. obserwujących). A tuż za nimi jest minister sportu Kamil Bortniczuk (16 tys.). Pozostali oscylują w granicach 1-8 tys. fanów. Dodajmy jeszcze 27 tys. osób śledzących Tomasza Siemoniaka na FB, acz on dopiero od niedawna działa w naszym regionie.
Janusz Kowalski chętnie korzysta ze swoich zasięgów i od kilku tygodni stosuje prosty trik, by je budować. Wrzuca hasła na plansze, zwykle kręcące się wokół Donalda Tuska, Platformy i Niemców. Wyjątkiem są niedziele, w które błogosławi internautom.
Użytkownicy Facebooka zazwyczaj zażarcie komentują te wrzutki. Patriotyczne uniesienia przeplatają się z porównaniami do dzbana i człowieka niespełna rozumu. I ta dyskusja liczy się najbardziej, nie „lajki” bądź inne reakcje, czy udostępnienia. Im bowiem mocniej komentowany jest dany post, tym bardziej promują go algorytmy Facebooka. I tym bardziej prawdopodobne jest, że zobaczy go ktoś nowy.
Dr Adam Szynol zauważa, że promowanie się na Facebooku ma też ten atut, że kosztuje stosunkowo niewiele.
– Wystarczy powiedzieć dołom partyjnym, że danego dnia mają serwować u siebie wpisy czy treści na określony temat. Nawet, jeśli pojedyncze osoby nie mają dużych zasięgów, to uzyskujemy efekt skali – wskazuje medioznawca.
Kampania po taniości
Takie odgórne zalecenia ułatwiają życie tym, którzy do kampanii nie podchodzą profesjonalnie. A takich kandydatów – jak mówi nam specjalista z branży prosząc o anonimowość – nie brakuje.
– Są tacy, którzy zlecają działania kampanijne wyspecjalizowanym agencjom i one w dużej mierze tę kampanię prowadzą. Nie jest to tanie, ale może przynieść oczekiwane efekty – mówi specjalista z branży marketingowej.
– Z drugiej strony są tacy, którzy do kampanii podchodzą chałupniczo. Na spotkaniu prezentuje im się plany działań, różne warianty wraz z poszczególnymi kosztami. Tacy po wysłuchaniu możliwości dziękują za poświęcony czas, po czym stwierdzają, że ze szwagrem zrobią podobną robotę samodzielnie. Decydują się na kampanię „po taniości”. I takie działania raczej powodzenia nie przynoszą – komentuje.
Nasz rozmówca zauważa, że większość osób budzi się w temacie prowadzenia kampanii w ostatniej chwili.
– Oni zwykle nie mają co liczyć na dobre miejsca ekspozycyjne. Bo większość atrakcyjnych przestrzeni na banery jest porezerwowana już od dawna. Jeśli jeszcze coś zostało, to przy mało uczęszczanych drogach gdzieś na rubieżach województwa – przekonuje.
Nowe technologie a uścisk dłoni
Zdaniem specjalisty z branży marketingowej pierwszeństwo jest kluczowe. – Są tacy, co uważają, że lepiej działać na ostatniej prostej, ponieważ wtedy ludzie zaczynają na cokolwiek zwracać uwagę. Nie zgadzam się. Wcześniejszy start pomaga lepiej się utrwalić. A pod tym względem PiS jest zdecydowanie przed konkurencją – uważa.
Późny start szeregu polityków zauważa też dr Błażej Choroś, politolog z Uniwersytetu Opolskiego. – Widać to było na wiecu Donalda Tuska, gdzie niektórzy kandydaci do Sejmu nie mieli jeszcze żadnych materiałów wyborczych – mówi.
Obóz władzy rozpycha się w sieci. Na YouTube są zarówno reklamy mające obrzydzić Donalda Tuska, jak i wychwalające dokonania PiS. Te drugie niejednokrotnie są geotargetowane – YT wie, z jakiej okolicy się logujemy do sieci i wyświetla materiał pokazujący zrealizowane inwestycje z terenu danego powiatu.
– Nowe technologie są istotne, ale kandydaci nie zapominają też o obecności w mediach tradycyjnych – mówi dr Adam Szynol. – Ich odbiorcami są osoby starsze, które stanowią najbardziej zdyscyplinowany elektorat. Wbrew pozorom, bardzo istotne są też uściski dłoni. To, czy polityk wychodzi na ulice i spotyka się z ludźmi, nadal jest ważne – stwierdza.
Wtóruje mu dr Błażej Choroś. – Uścisk dłoni jest kluczowy w budowaniu poparcia. To jest szczególnie istotne dla tych kandydatów, którzy nie mają dostępu do mediów tradycyjnych i mają niewielkie zasięgi w mediach społecznościowych – mówi.
Wątpliwe zagrania
O tym, że kampania dopiero się rozkręca, świadczy też stosunkowo niewielka liczba plakatów i banerów. – Ale to zacznie się wkrótce zmieniać. I ujawni się zmora każdych wyborów, czyli wywieszanie materiałów gdzie popadnie i bez pozwolenia – mówi dr Błażej Choroś i opisuje mechanizm problemu.
– Właściciel miejsca, na którym materiał znalazł się nielegalnie, wzywa do jego usunięcia. Takie wezwania często długo pozostaję bez reakcji. A gdy ta już jest, to pada pisemna deklaracja, że materiał zniknie. Przy czym nie znika od razu, a zazwyczaj dopiero po kampanii – wskazuje politolog.
Specjalista od marketingu zauważa, że to jedna z praktyk umożliwiająca obchodzenie limitów wydatków na kampanie.
– Tak naprawdę nie ma komu zliczyć tych plakatów i oszacować właściwych kosztów. Podobnie jest zresztą z przyczepkami. Kandydat rejestruje jedną, bo musi. Ale przyczepek z jego materiałem może krążyć po regionie więcej. I też nikt raczej tego nie weryfikuje – mówi.
Będą „wolne plakaty”?
Do legendy przeszły też rozgrywki w obozie PiS sprzed czterech lat. Działacze komitetów konkurujących ze sobą obecnych posłanek Porowskiej i Czochary kontaktowali się ze znajomymi z opozycji i pytali, czy mają wolne plakaty wyborcze. Brali je, by przy okazji rozwieszania swoich materiałów zalepiać politykami opozycji konkurentkę z listy PiS.
– Spodziewam się, że w tym roku będzie podobnie – mówi nam jeden z opolskich polityków.
Nasi rozmówcy zwracają uwagę, że kampanią były też pikniki 800+. Formalnie miały promować działalność rządu. W praktyce były miejscem lansu dla polityków i działaczy PiS. Za pieniądze podatników.
– Podobnie brzydkim chwytem jest organizacja referendum wraz z wyborami – uważa dr Adam Szynol. – To ruch zmałpowany od Victora Orbana, mający pomóc z promowaniu prorządowego przekazu. Choć po ostatnich rewelacjach wokół handlu wizami temat migrantów trochę obozowi PiS „siadł”, to teraz grają wokół „Zielonej granicy” Agnieszki Holland. Samo referendum jest pozbawione sensu, ponieważ nie chodzi w nim o załatwienie czegoś konkretnego, tylko o możliwość osnucia wokół niego kampanii obozu rządzącego. W którą można zaangażować naprawdę duże pieniądze – argumentuje.
Dr Błażej Choroś zauważa, że działania w tym stylu są podobne u każdej władzy. – Nigdy dotąd żadna formacja nie prowadziła ich u nas na tak szeroką skalę – stwierdza.
Prawie bez konfrontacji
Co ciekawe, do tej pory w kampanii mieliśmy tylko jedno poważne starcie. Jest to konflikt na linii Witold Zembaczyński – Paweł Kukiz. Poszło o miliony dla fundacji, w której radzie zasiada lider opolskiej listy PiS, a której poseł KO wytknął m.in. brak siedziby pod wskazanym w sieci adresem. Sprawa trafiła do sądu w trybie wyborczym, gdzie poseł opozycji wygrał w pierwszej instancji.
Poseł Zembaczyński jest też jak dotąd jedynym politykiem opozycji, który obrał tak otwarcie konfrontacyjny kurs. Drugim, choć nie idącym na tak ostre zwarcie, jest Marcin Oszańca, prezes opolskiego PSL, który swego czasu mocno potykał się z Januszem Kowalskim. Niedawno mieliśmy też spięcie pomiędzy Katarzyną Czocharą a Adamem Gomołą z Polski 2050, który przyłapał posłankę PiS na złym parkowaniu i blokowaniu chodnika na parkingu przed Radiem Opole. Reszta opozycji skupia się na suflowaniu własnego przekazu, a nie lokalnym rozliczaniu obozu władzy.
Choć nie można wykluczyć, że kampania się zaostrzy. Dr Błażej Choroś uważa, że w nadchodzących tygodniach można się jeszcze spodziewać szeregu nieczystych zagrań.
Dr Adam Szynol przewiduje z kolei, że opcja rządząca będzie nas zalewać swoimi przekazami na najróżniejszych poziomach.
– Dysproporcja środków w tej kampanii jest ogromna. Druga połowa września i pierwsza połowa października to będzie ich istny natłok – przedstawia.
Samorządowcy natomiast spodziewają się, że jeszcze przed wyborami okaże się, czy udało im się zdobyć pieniądze z Polskiego Ładu z pomocą opolskich posłów.
– Zrobią wszystko, by przyjechać z symbolicznymi czekami jeszcze przed 15 października – mówi jeden z nich.
Czytaj także: Awantura o pikniki Rodzina 800+. „Pustki i kosztowna kampania za nasze pieniądze”
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „Opolska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.