Kiedy po raz pierwszy wyemitowano reklamę, w której pan Henryk Zając, fachowiec od pralek, reklamował Calgon, w Strzelcach Opolskich nastąpiła konsternacja.
– Znany nam Heniek Zając trafił do telewizji – wspomina jeden z mieszkańców miasta. – Czasy były wtedy dziwne, więc ludzie uznali, że Heniek wyrobił sobie gdzieś mocne chody. Albo dorobił się i wykupił sobie reklamę.
To był początek zmian gospodarczych w Polsce, rynek dopiero się rozkręcał. Początkujące jednoosobowe firmy, takie jak pana Henryka chętnie korzystały ze szkoleń. Na jednym z nich, w Szklarskiej Porębie, ktoś niezobowiązująco poprosił o jego wizytówkę. Po wielu miesiącach zadzwonił, ale pan Henryk z tego niewiele znaczącego dla siebie telefonu nie robił wydarzenia. Potem już się wszystko potoczyło. I nawet nie wiedział, że bierze udział w castingu.
– Byliśmy umówieni na różne godziny, więc nie wiedziałem, że takich jak ja jest zdecydowanie więcej – wspomina pan Henryk. – Kazali mi przeczytać tekst do kamery. A na drugim spotkaniu już mi powiedziano, że będę reklamował Calgon.
W reklamie słychać zdecydowany głos „Nazywam się Henryk Zając, od 15 lat naprawiam pralki…” oraz widać takie same pewne ruchy. Bo też tak pewnie pan Henryk trzyma się w życiu.
Reklama powstawała w Wytwórni Filmów Fabularnych i Dokumentalnych przy ulicy Huculskiej w Warszawie. A do sprawy fachowiec ze Strzelec Opolskich podszedł konkretnie.
– Przede mną w studio była Danuta Rinn. Reklamowała Perwoll z lanoliną „Drogie panie… – przypomina sobie tekst reklamy. – Wiem, że ona dostawała za to 120 tysięcy złotych. Ale to znana artystka, więc nic nie traciła.
On uznał, że wchodząc w to straci swój święty spokój.
– Postawiłem sprawę jasno, że po reklamie przestanę być nieznanym facetem ze Strzelec, bo każdy zauważy „Ooo, to Calgon” – mówi dalej. – Szybko przeszedłem do konkretów. Dlatego też za reklamę kupiłem mercedesa – śmieje się pan Henryk.
A był to czas, kiedy na polskich drogach pojawiły się, głównie mocno zużyte zachodnie marki samochodów. A najbardziej pożądaną marką w kraju byłego bloku wschodniego był właśnie mercedes.
Henryk Zając robi karierę. Z państwowego na „prywatkę”
Kiedy po raz pierwszy wyemitowano w telewizji reklamę ze znanym w Strzelcach Opolskich fachowcem, pan Henryk odczuł negatywną stronę sławy.
– Przez jakiś czas nie miałem co robić. Ludzie myśleli, że to ja zafundowałem sobie tę reklamę – wspomina. – A córka nie chciała chodzić do szkoły, bo dzieci za nią krzyczały „Calgon, calgon…”.
Potem reklama się opatrzyła, ludzie przyzwyczaili się, przestało to robić jakiekolwiek wrażenie.
– Czasem mnie jeszcze ktoś o to zapyta. I wtedy mówię, że to była wyłącznie przygoda – śmieje się pan Henryk. – Przecież tylko tak to można było potraktować.
Zanim w Polsce upadł socjalizm, pan Henryk pracował w Wojewódzkim Przedsiębiorstwie Handlu Wewnętrznego (WPHW) w Opolu.
– W ramach WPHW działał Eldom, gdzie jako mechanik byłem na prowizji. A jak to się po 1989 zaczęło rozpadać, założyłem „prywatkę” – wspomina. – Trochę też porobiłem na Zachodzie. A roboty było tyle samo przedtem, jak i teraz. Kiedy się jest na swoim, to trzeba zasuwać od rana do wieczora. I teraz telefony od klientów odbieram do późnych godzin.
W połowie lat 90. polski rynek zaczął się już nieźle kręcić.
– Choć kolejne rządy dużo mówiły, a mniej robiły – zauważa. – I jakoś przyjęło się, że przedsiębiorcę traktuje się jak nieuczciwego kombinatora.
Z każdym rokiem przybywało pracy, bo pojawiały się nowe urządzenia. W polskich domach przybywało sprzętów.
– Początkowo były tylko pralki, lodówki i zamrażarki – zauważa pan Henryk. – Kiedy był ten boom i powstawały coraz to nowe sklepy, to pojawiły się komory chłodnicze. Dlatego też było wtedy dużo podłączania, uruchamiania.
Początek nowego stulecia to masowe zakładanie klimatyzatorów. To czasy, gdy przestały być luksusowym towarem, a stały się jednym z urządzeń w firmach, biurach, instytucjach i w domach.
– Potem przyszła moda na kuchenki mikrofalowe. Później na zmywarki, które każdy chciał mieć – kontynuuje. – Następnie suszarki. I na masową skalę ekspresy do kawy.
Jestem z pokolenia słodowego
Różnorodność nowego sprzętu powoduje, że człowiek w jego branży całe życie musi się uczyć. W innym razie wypada z rynku.
– A sprzęt jest coraz słabszej jakości – zauważa pan Henryk. – To wygląda tak, jakby kiedyś ludzie główkowali, żeby sprzęt był trwały. A dzisiaj, żeby był coraz słabszej jakości, który szybko trzeba zamienić na nowy.
Pan Henryk nie robi tajemnicy ze swojego wieku. Ma 70 lat i nadal się szkoli i rozwija.
– Weszły na przykład te lodówki, te no frost. Bez wiedzy człowiek tego by nie ruszył – przyznaje. – Bywa, że tak długo nad czymś siedzę, aż to rozkumam. Kiedyś programatory były mechaniczne, hybrydowe. A teraz jest elektronika. Ale są kursy online, na które wcześniej się jeździło.
Przyznaje, że jest z pokolenia Adama Słodowego, tego „zrób to sam”.
– Kiedy wplączę się w jakąś naprawę, to tak długo dłubię, aż wybrnę z tego – przyznaje.
Takich ludzi jak on jest już coraz mniej.
– Czasem wiem, że chodzi o błahostkę, więc tłumaczę klientowi, co ma zrobić. Mimo to on woli zapłacić, sam tego nie naprawi – dodaje.
A fachowców brakuje, szczególnie latem to odczuwalne. To czas kiedy podczas upałów chłodnie padają. Te przemysłowe w sklepach i hurtowniach.
– Są takie rejony Opolszczyzny jak Krapkowice czy Gogolin, gdzie serwisu się nie znajdzie – mówi. – Ja jeżdżę też często do Opola. Bo ciągle brakuje punktów napraw.
Henryk Zając: Sprzęt się zmienia, ale ludzie też
– W przeszłości kawa była na kartki. Dla swoich nie starczało, ale gdzie się poszło coś naprawiać, to ludzie częstowali – wspomina. – Taka była w ludziach szczerość i życzliwość.
Dzisiaj relacja ogranicza się tylko do czystej transakcji: ktoś naprawia, a ktoś za to płaci.
– Tak ma być, ale z drugiej strony szkoda tych starych czasów – wzdycha Henryk Zając.
No i dzisiaj klient zna swoje prawa.
– Ale niektórzy potrafią się zagalopować, są roszczeniowi – kontynuuje. – A jakby coś nie wyszło, to zaraz robią wielkie halo. Tego kiedyś nie było, powiedziało się „Panie, poprawimy…”. I było po sprawie.
Mówi, że po tylu latach pracy wie dużo o sprzęcie, ale jeszcze więcej o ludziach.
– Potrafią czasem taki numer odkręcić, że człowiek pamięta to do końca życia – śmieje się. – Jak ta kobieta, co mnie zamknęła na cztery godziny w swoim mieszkaniu.
Pan Henryk skończył naprawiać lodówkę, zadowolona klientka zapytała o cenę, a potem zniknęła gdzieś po pieniądze.
– Myślałem, że do sąsiadki poszła, ale czekam godzinę, więc wstaję do wyjścia. A tu drzwi od zewnątrz zamknięte – wspomina. – Czekam drugą godzinę, trzecią, a potem czwartą. Kiedy wróciła z pieniędzmi, to wściekłość już mi przeszła.
Zauważył też, że wśród klientów jest coraz więcej cwaniaczków. Kiedyś pan Henryk przyszedł naprawić sprzęt, ustalił przyczynę awarii, a wtedy klient zapytał, co się zepsuło. Kiedy usłyszał, nagle zrezygnował z usługi.
– Bo uznał, że już wie, więc sam naprawi – wyjaśnia pan Henryk. – Od tego czasu nie mówię, co się zepsuło, zanim nie naprawię sprzętu. Kiedyś czegoś takiego nie było…
O historiach i przygodach „z życia fachowca” mógłby opowiadać bez końca, ale jak zaznacza, nie może wszystkiego mówić.
– Fachowiec przyjdzie i czasem jest jak powiernik najskrytszych rodzinnych tajemnic – tłumaczy. – Dlatego klient ma prawo czuć się pewnie, kiedy wchodzę do jego domu.
Bieg po sprawny mózg
Prawie codziennie około szóstej rano pana Henryka można zobaczyć, jak biegnie przez park w Strzelcach Opolskich.
– Za wyjątkiem środy, kiedy pływam – mówi. – Mając na uwadze to, że człowiek musi się uczyć całe życie, trzeba się ruszać, żeby mózg się dotleniał. Ale czasem mam wrażenie, że ludzie sami zwalniają się z myślenia.
Jak stwierdza, niektórym młodym się wydaje, że przez aplikację w telefonie wszystko się załatwi. Na przykład pewna klientka była przekonana, że przez Wi-Fi to się pralki naprawia.
– Zadzwoniła do serwisu gwarancyjnego i poprosili ją, żeby przyłożyła telefon do drzwiczek, które nie chciały się otworzyć – opowiada. – No i po chwili drzwiczki zrobiły „pstryk”. Chodzi o to, że w niektórych pralkach jest zabezpieczenie i dopiero po dwóch minutach się otwierają, więc w serwisie chcieli to usłyszeć. A ta młoda pani mi wpierała, że przez telefon jej pralkę naprawili.
Czytaj też: Księgarnia Suplement zostaje w Opolu! Nowy rozdział z nową właścicielką
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.