Pałac w Kopicach. Byzuch u babci Hanschen
To był jeden z sierpniowych lub wrześniowych tygodni, gdy byliśmy u babci Hanschen (tak nazywano w domu Joannę Schaffgotsch) w odwiedzinach. Ona uwielbiała nas, dając nam różne małe geszynki (prezenty). Jako dziewczynki otrzymałyśmy srebrne krzyżyki na łańcuszkach, zaś każdy ze chłopców otrzymał Taschenuhr (zegarek kieszonkowy) z wygrawerowaną dedykacją i herbem rodowym. Nasza babcia wiedziała jak scalać całą naszą rodzinę, choć ciocie i wujek nie mieszkali już razem. Każde ważne święto odbywało się wspólnie w Kopicach lub w pałacyku we Wrocławiu.
Przyjazd do babci, był wielkim wydarzeniem. Każda z naszych kuzynek czekała na te wspólne spotkania. W tym czasie kuchnia działała pełną parą, kucharze i pomocnicy przygotowywali różne smakołyki. Takich potrawy jak tu nie jada się nigdzie indziej. Kucharze mieli za zadanie rozpieszczać nasze podniebienia. Owoce i warzywa zawsze były świeże i pochodziły z pałacowych ogrodów, w okresie zimowym ze szklarni. My uwielbiałyśmy różnego smaku potrawy lodowe (Eisbecher), które specjalnie dla nas przygotowywano. Pałac stawał się gwarny od naszych rozmów, krzyków i śmiechów. Na twarzy babci zawsze wtedy pojawiał się uśmiech, gdy widziała nas psocących.

Ona na wszystko nam pozwalała, czego nie można powiedzieć o naszym dziadku Hansim (Hans Ulrich Schaffgotsch). On starał się trzymać wszystko pod kontrolą, ale i tak w pałacu rządziła tylko jedna osoba… Nawet w podeszłym wieku dziadkowie wspaniale wyglądali. Babcia Hanschen używała już kryki (laski) zakończonej srebrną rękojeścią, którą często się wspierała chodząc po schodach. Starość dopadła i naszą ukochaną babcię… Jeszcze parę lat temu zdawało się, że potrafi być w wielu miejscach na raz. Choroba, która zawładnęła nią, odcisnęła na niej piętno i z czasem było widać, jak na twarzy pojawia się ukradkiem grymas bólu. Ja tego nie pamiętam, lecz moja mama Elżbieta często wspomina, jaką była żywotną osobą. Potrafiła, jak to było potrzebne, uderzyć w stół i wyrazić swoje zdanie, które zawsze było ostateczne. Wtedy w salonie zapadała cisza i nikt nie miał odwagi się odezwać. Słychać było tylko tykający zegar, furgające (latające) owady i odgłosy zza okna. Każdy pragnął wtedy znaleźć się na zewnątrz. Jej milczenie było tak wymowne, a jej wzrok wpatrywał się w każdego z obecnych. Nikt nie zamierzał oponować ani zakłócać tej ciszy. Na szczęście, po chwili uśmiechała się i zaczynała rozmowę, w której prosiła o wyjaśnienia problematycznej kwestii.
Kiedy w pałacu pachnie spirytus
Już wtedy znajdowały się przy babci siostry elżbietanki sprowadzone do Kopic, dla których wybudowała przy kościele dom z ochronką. Był to na owe czasy nowoczesny obiekt, w którym mogło się pomieścić wiele potrzebujących osób. Siostry oprócz posługiwaniu w kościele i przy potrzebujących, pomagały naszej babci i troszczyły się o jej zdrowie. Do tego wyuczone były dwie siostry zakonne, które pamiętały jeszcze czasy wojny francusko-pruskiej z 1871 roku. Zawsze po wizycie sióstr można było wyczuć woń spirytusu, który unosił się po holu i pokoju. W tygodniu odwiedzał ją lekarz z ufundowanego przez nią szpitala w Grodkowie. To była jedna z pierwszych inwestycji, jaką wspólnie ufundowali moja babcia i dziadek dla okolicznych mieszkańców.
Na pomysł budowy szpitala wpadł dziadek Hansi. Przyszło mu do głowy, że gdy zimą zasypie śnieg drogę, mogą ugrzęznąć jadąc do lekarza w Niemodlinie. Budynek szpitala w Grodkowie kazano zaprojektować Karlowi Ludecke z Wrocławia. Był on architektem i budowniczym pałacu w Kopicach. Szpital wyglądał imponująco, przypominał mały pałacyk lub ratusz bez wieży. Część pieniędzy na utrzymanie wykwalifikowanego personelu medycznego dali moi dziadkowie. Resztę utrzymywało miasto i gmina, wraz z mieszkającą po sąsiedzku rodziną Sierstorpffów. Ta więź i współpraca pomiędzy rodami przyniosła dobry owoc w postaci połączenia naszych rodzin.
Ważna w domu babci, jak i w moim była wiara w Boga. Każdy członek rodziny musiał być praktykującym katolikiem. To był ważny aspekt przy wydawaniu za mąż córek mojej babci i dziadka. Dzięki temu moja mama wyszła za mąż za mojego tatę Kaspara von Korff Schmising-Kerssenbrock. Był on serdecznym przyjacielem z wojska Otto barona Kettlera z Tuł koło Kluczborka (był on pierwszy mężem mojej mamy, który zmarł nagle). Mój tata był wysokim dżentelmenem z sumiastymi wąsami, zawsze wyprostowany jak na oficera wojska przystało. W wianie od moich dziadków moja mama otrzymała w Skorogoszczy wielki barokowy szloss (pałac) z dwiema wielkimi wieżami. Nasz dom był okazały na tle okolicy, ale nie dorównywał temu od dziadków z Kopic. Był niższy, mniejszy i mało funkcjonalny, jak wspominał mój tata.

Dla moich rodziców jednakże najważniejsza była ich miłość, familia i działalność dobroczynna. Jak wypadało na siedzibę chrześcijańskiej arystokracji śląskiej, w środku pałacu mieściła się kaplica do nabożeństw. Pamiętam ją przez mgłę. Kilka lat później szloss zostanie całkowicie rozbudowany i dostosowany na potrzeby naszej wielkiej familii. Mój tata należał do Śląskiego Zakonu Maltańskiego, którego współzałożycielem był pradziadek Emmo graf Schaffgotsch. Emmo, a tak oficjalnie Emmanuel Gothard był zastępcą mistrza ceremonii cesarza Wilhelma w Berlinie. Babcia często wspominała w opowiadaniach rodzinnych swojego teścia. Był bardzo mądrym i poczciwym człowiekiem, znającym problemy życia codziennego.
Dziadek miał być ordynatem majątku w Cieplicach koło Jeleniej Góry, rodowej siedziby Schaffgotschów. Do tej funkcji staranie był przygotowywany przez Emmo. Sam dziadek śmieje się dziś z tego i mówi, że nigdzie nie byłoby mu lepiej niż tu w Kopicach.
Pałac w Kopicach. Tu dziadek miał wszystko
Czasem podsłuchiwaliśmy pod drzwiami rozmowy dorosłych. Hansi mówił nieraz, że ma tu wszystko, czego mógłby sobie zapragnąć. A zwłaszcza wspaniałą kochającą żonę, która dorównuje bogactwem królom. Ma rozległe tereny łowieckie, gdzie poluje na zwierzynę ze swoimi przyjaciółmi z lat młodzieńczych. Ściga się z łowczymi z całej Europy. Ogromną hodowlę danieli, cudowny prywatny pałacyk myśliwski w dawnym uzdrowisku. Romantyczne ruiny przypominające miejsca z młodości. Ogrody ze szklanymi pałacami (szklarnie), których w Cieplicach nie dałoby się stworzyć.
Pamięta, jak wystawiono 1854 roku w Monachium Glaspalast (szklany pałac), który był wzorowany na Kryształowym Pałacu z Londynu. To było coś niesamowitego bajecznego i wyjątkowego. Widok z pałacu na staw, który przy zachodzie słońca magicznie rozbijał odbite w wodzie promienie. Czasem wyskakiwały z niego ryby, jakby chciały zaczerpnąć powietrza rozbryzgując taflę wody. Staw ten nasza babcia nazwała Elisabethsteich (Staw Elżbiety, na wspomnienie nieżyjącej siostry mojej babci, która zmarła przedwcześnie). Kiedyś wam opowiem więcej o historii Elżbiety Gryczik, która była pierwszą siostrą mojej babci.
W całym pałacu, oprócz Spielzimmeru – pokoju gier (tylko dla mężczyzn), można było palić cygara i fajki. Mój dziadek czasem pali aromatyczne cygara, rozsiadając się fotelu i puszczając kłęby pachnącego orzechowego dymu. Miał specjalne pudełko z drewna cedrowego, w którym trzymał cygara z dalekich zakątków świata. Nasza babcia nie znosi tego zapachu. Choć mnie zdaje się być przyjemnym i przypomina każdą wizytę w domu moich dziadków.
Wspomnienia z pałacu w Kopicach
Mieszkamy tu wszyscy na drugim piętrze, gdzie są pokoje gościnne. Dokładnie nad salonem prywatnym babci. Kiedyś w jej pokoju znajdował się wielki ołtarz, który służył jako wyposażenie kaplicy pałacowej. Zaś za ścianą był winter garten (ogród zimowy), do którego można wejść w zimie, mając w otoczeniu przepiękne egzotyczne rośliny.
Kilkanaście lat później ta część pałacu została rozbudowana. To będzie prezent i wotum miłości dziadka wobec mojej babci. Widząc, jak ją męczy po przebytej chorobie chodzenie, zlecił wybudowanie przepięknej kaplicy przypałacowej. Dodatkowo przebudowano pokoje babci, które upiększono wspaniałymi maswerkami. Nad szczytem okna wykonano z piaskowca herb małżeński rodów Schaffgotsch i Gryczik von Schomberg-Godulla. Herb mojej babci powstał na zlecenie, gdy otrzymała szlachectwo, gdyż nie była wysoko urodzoną. Jego częścią jest atrybut śląskiej ciężkiej i wymagającej pracy. Króluje w nim kupla (godło górnicze w kształcie młota i kilofa skrzyżowanych ze sobą). Tytuł, który uzyskała od samego króla Fryderyka Wilhelma IV, brzmi „von Schomberg-Godulla”. Określa pierwotne miejsce panowania w Schombergu (Szombierki – dobra rycerskie koło Bytomia). Godulla to podziękowanie wielkiemu człowiekowi, który zawierzył jej swój cały majątek. Karol Godulla to ważna postać w naszej historii rodzinnej. Wszyscy chłopcy będą nosić jako kolejne imię Karol. Niektórzy dla wyróżnienia naszych dziadków używają w stosunku do nich formy Schaffgotsch-Godulla. Każdy wie wtedy, o którą rodzinę chodzi, a my jesteśmy z niej dumni.
Czasem nasza babcia, jak jesteśmy sami przy podwieczorku, opowiada nam tą niesamowitą historię. Zaś nasz dziadek wtedy podkręca wąs i kiwa głową, potakując. Nie wiem, czy bym chciała przeżyć to, co przeżyła moja babcia. Ale wiem, że jestem z niej bardzo dumna.
Powracając do fasady pałacu, pod oknem są zapisane piękne słowa po łacinie „Sempre Idem” (co w dowolnym tłumaczeniu znaczy „Zawsze wierny ”). Jest to zawołanie i przysięga małżeńska Hansa Ulricha i Joanny Schaffgotschów. To przyrzeczenie przypomniano na ścianie z okazji czterdziestej rocznicy ślubu. Poniżej został osadzony maszkaron, który ma przypominać o Karolu Godulli. Mnie jednak bliżej jest, gdy na niego patrzę, do Rubezahla, króla Karkonoszy. Taka była wizja artysty przedstawiającej Godullę, wielkiego przemysłowca i przyszywanego tatę mojej babci.
Słowo o Godulli
Nigdy nie znalazłam innej podobizny Godulli, jak ta na pałacu babci. Ponoć sam kazał wszystkie swoje portrety i rysunki zniszczyć przed śmiercią. To najprawdopodobniej się mu udało, jednakże nie udało mu się wymazać go z pamięci i z serca mojej babci. Niekiedy wspomina i opowiada, że był wspaniałym i szlachetnym człowiekiem. Nigdy nie zauważyła w nim potwora, lecz zadbanego i zmęczonego życiem człowieka. Czasem przypominają się jej fragmenty życia z tamtych czasów. Jej ciocię Milke (Emilia Lukas – gospodyni w domu Godulli), która podaje jej w buncloczku (gliniany garnek z Bunzlau – dziś z Bolesławca) ciepłe mleko wprost od krowy. Czy wychodzącego ze swojego pokoju zajętego własnymi myślami Godullę.
Pamięta jak zamyślony, nagle zauważa jej postać i się uśmiecha do niej. Mówiąc „gryfno dziołszko (piękna dziewczynko) ucz się, bo to jedyny klucz do fortuny”. Godulla dobrze wiedział, co mówił, z perspektywy czasu widać to dobitnie. Jego zaangażowanie w pracę jest niesamowite. To jest pasja i chęć tworzenia nowych rzeczy. Odkrywanie nieodkrytego, szukanie odpowiedzi na ważne pytania. Ten upór zodiakalnego skorpiona przynosi efekty w szkole, a później w pracy. Graf Ballestrem z Pławniowic zaufał mu, pozwalając na rozwój przemysłowy swoich ziem. Fortuna jego powstała z ciężkiej pracy, w nie jak to godali ludkowie, od diobła. Wyrzeczenia kosztem życia prywatnego przynoszą efekt w postaci niewyobrażalnego majątku. Za parę lat odziedziczy go mało znana wtedy osoba, nazywana przez niektórych śląskimi Kopciuszkiem.
Pałac w Kopicach. Gnomy, krasnale i jeleń
Mało kto wie, gdzie najbardziej lubimy przebywać w parku pałacowym. Nasza mama i ciocie zazwyczaj zasiadają w kamiennym pawilonie, z którego widać świetnie cały ogród różany. Dzięki zróżnicowaniu terenu, tarasy pałacowe są powyżej ogrodu. A granicę tą oddziela balustrada wykonana z białego piaskowca. Gdy zawieje wiatr od południa, można poczuć chłodną bryzę z fontann: ta na tarasie pałacowym przy kaplicy sięga powyżej pierwszego piętra, zaś druga jest zainstalowana w stawie. Dodatkowo gatunki różnych odmian róż tworzą niesamowity bukiet zapachów. Tylu róż nie widziałam już nigdzie więcej. Nad pobliskim stawem odbija się figura jelenia naturalnych rozmiarów. Takiego jelenia dziadek ustrzelił w okolicach Kopic. Dla mnie jest to straszne i karygodne, jak te szlachetne zwierzę można było zabijać.
W niedużej odległości po drugiej stronie stawu, między dwoma starymi dębami, wyrasta wielkie – z białego kamienia – wzgórze. To siedziba naszych kopickich gnomów, to stąd one się wywodzą. Jest ich siedmioro, tak jak w bajce, którą czytywała mi moja mama. Te gnomy są naszymi przyjaciółmi w zabawach w ogrodzie. Figurki te są wielobarwne i rzucają się z dala w oczy. To nasze bajkowe miejsce, gdzie ukrywamy się przed wypatrującym wzrokiem naszych bliskich. Same gnomy też mają grotę, do której mogą się skryć lub mają tam ukryty skarb. Ale to już nasza słodka tajemnica…
Teraz uciekam do sióstr i kuzynek. Aaa, chyba się państwu nie przedstawiłam, gdzie moje maniery?! Tila popraw się! Jestem Matylda grafini von Korff Schmising-Kerssenbrock ze Skorogoszczy. Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy, pa!
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „Opolska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.