– Na wschodzie Ukrainy już wszystko pokryte jest śniegiem, ale nie wszędzie tak jest – mówi Ola Czarnecka z Opola, liderka Pajęczyc i inicjatorka akcji wyplatania siatek maskujących dla ukraińskich żołnierzy.
– Im bliżej Morza Czarnego, to tam dla walczących z Rosjanami robimy siatki i „kikimory” w kolorach ciemnej zieleni, brązu i szarości, bo taka tam jest zima – wyjaśnia.
Pajęczyce już od dwóch lat robią siatki maskujące. Nie przypuszczały, że wojna będzie tyle trwała i trzecią już zimę przeplatają siatki białymi, równo pociętymi gałganami.
– Od początku wojny w to wyplatanie zaangażowanych było ponad sto osób – mówi Ola. – Ukrainki chciały robić coś dla swoich. To było też dla nich terapeutyczne, że są tutaj, bezpieczne, ale robią coś, co tam może komuś uratować życie.
Jedne przychodziły, potem gdzieś znikały. Wpadały też Polki: studentki, nauczycielki, przedsiębiorczynie. Wpadała też Sophie, lekarka z Francji, która dotarła do Opola w kilka miesięcy po wybuchu wojny na Ukrainie. Sophie mówiła, że wojna nie doświadcza jednego pokolenia, sama jest tego przykładem jako wnuczka Ormianina ocalonego z tureckiego pogromu. W ramach projektów medycznych Sophie pojawia się tam, gdzie uchodźcy wojenni.
Tyle śmierci naraz
– Jest kilkanaście kobiet, które od dwóch lat są niemal codziennie, teraz naszym miejscem jest Caritas w Opolu – opowiada Ola. – Ale my nie tylko wyplatamy siatki i kikimory, my się ze sobą przyjaźnimy.
Olena, matka trójki dzieci, to rekordzistka wśród Pajęczyc, zrobiła najwięcej „kikimor”. Każdego dnia przychodzi Larysa z Kijowa. Jest też Irenka z Zaporoża.
– Irenkę spotkała tragedia, kilka dni temu straciła 27-letniego syna pod Kurskiem – mówi Ola niemal szeptem, z rezygnacją. – Serce nam pęka. Tylu chłopaków zginęło pod Kurskiem… Zachód niewiele z tego rozumie i z tą pomocą przychodzi za późno.
– Może ten Kursk był niepotrzebny? – zastanawia się po chwili liderka Pajęczyc z Opola. – Te ostatnie dwa miesiące są tragiczne, już nie tylko w części wschodniej, ale i bliżej nas, zachodniej.
Codziennie do wyplatania przychodzi też druga Olena, której rodzice zostali w Kurachowej w Donbasie. Ruscy wzięli ich miejscowość w kocioł. Dziewczyna szaleje, bo straciła kilka tygodni temu z nimi kontakt. Dużo wcześniej siedzieli już bez wody i prądu w piwnicy.
Pajęczyce robią „kule mocy”
– Dziewczyny słabiutko u nas zarabiają, ale robią comiesięczną wpłatę na rzecz wojska – podkreśla Ola. – Zresztą, wszystkie wpłacamy tyle, ile możemy, żeby było co wysyłać chłopakom na front. Tak naprawdę ludzie nie znają tamtej rzeczywistości, w telewizji tego nie pokazują. W ciągu trzech lat wojny tam wszystko się zmieniło. Na froncie jest coraz trudniej. Chłopaki w okopach śpią na gołej ziemi, ze wszystkim jest problem i wszystkiego brakuje. Wysyłamy na front zupy chińskie, żele spirytusowe do ogrzewania i gotowania. Żołnierze mają ubogą i jednorodną dietę, tylko te zupki i ziemniaki…
Dlatego Pajęczyce się skrzyknęły i zaczęły robić dla nich przetwory, proteinowe „kule mocy” z orzechami, kokosem, konopnym białkiem i płatkami zbożowymi. I susz warzywny, który żołnierze wrzucają do zupki chińskiej.
– Mam marzenie, żeby każdy kupił jedną poduszkę wodoodporną, taką za siedem złotych – nagle przerywa Ola. – Taka mała rzecz da uśmiech każdemu żołnierzowi. Taką poduszkę pakuje się do kieszeni, a potem chwila moment i ma gdzie przyłożyć głowę.
Pajęczyce z Opola szukają teraz w szpitalach przeterminowanych żeli spirytusowych, te wysyłają na front.
– Zbieramy parafinę, wosk, każdy rodzaj energii – dodaje. – Albo palniki, czy butle gazowe, które u nas zalegają w garażach, te bez homologacji są bezużyteczne, a my podrzucamy je na front.
„Pierjedaczka”, czyli przesyłka
Opolskie Pajęczyce nie ograniczyły się do drobnych rzeczy, bo zebrały pieniądze na aparat rentgenowski do mobilnej dentystycznej karetki. Chory ząb może równie skutecznie unieruchomić żołnierza, jak rana od kuli. Rentgen już służy, nie tylko walczącym, ale też ludności cywilnej.
– Zbierałyśmy na to cały miesiąc – mówi z dumą Ola. – Tam trafił nawet niezły sprzęt, bo ktoś podarował też dwa krzesła stomatologiczne. A jest taki Andrij, który „medyczki”, czyli karetki robi. I już sto takich „medyczek” zrobił. Wspiera go finansowo pewien okulista z Opolszczyzny.
Od Pajęczyc z Opola do 93 brygady powędrowały karimaty i śpiwory, a tablety dla 91 brygady. I jeszcze poduszki, plandeki, opony do aut terenowych. Pajęczyce z Opola zebrały też na drona. Z kolei do 21 brygady pojedzie Volkswagen Sharan, który w Żywcu kupili za trzy tysiące.
– Chłopcy sami do mnie dzwonili z frontu, mówią „Ola, potrzebujemy dużego auta, żeby jeździło, a nie mamy czasu, żeby szukać po tych waszych OLX” – opowiada. – Żołnierze sami nazbierali między sobą te trzy tysiące złotych.
A właściciel auta z Żywca nie dość, że chciał za nie tylko trzy tysiące, to jeszcze po korek je zatankował.
Poza tym z Opola na front pojechało kilka innych samochodów, termowizory, starlinki, tablety, łącznie tysiąc opon i opaski uciskowe, które mogą ustrzec przed amputacjami kończyn.
– We wszystkim pomaga nam Fundacja Latająca, bo my, Pajęczyce, nie możemy ot, tak sobie, coś wysyłać na Ukrainę – tłumaczy Ola. – Żeby przekazać coś na front, wszystko musi odbywać się formalnie.
Transporty idą, ale Pajęczyce mówią, że bez wsparcia ludzi sobie nie poradzą. Bo jak nie będzie pieniędzy na siatki maskujące, to nie będą ich tkały.
– Potrzebujemy sponsorów i ludzi dobrej woli, którzy rozumieją, jak ważna jest to wojna, nie tylko dla Ukrainy, ale Polski i całego Zachodu – podkreślają.
Pajęczyce z Opola i dronołapki znad Bałtyku
– Teraz cały czas zbieramy ciepłe rzeczy męskie, włącznie z bielizną zimową, bardzo to jest potrzebne na froncie, ale przede wszystkim do szpitala wojskowego – kontynuuje Ola. – Sanitariuszki nie mają w co ubierać rannych chłopaków, tak jest od Lwowa po Zaporoże. A w szpitalach zimno…
Właśnie wyruszy taki transport z Kluczborka.
– Jak tylko dostaliśmy sygnał, że jest zapotrzebowanie na zimowe rzeczy, to zaczęliśmy działać – mówi Ania Król, która prowadzi punkt pomocowy „Kluczbork dzieli się dobrem”, gdzie Pajęczyce z Kluczborka znalazły schronienie.
– W tym transporcie pojadą koce, chłopcy dostali skarpety, bluzy polarowe, ciepłą bieliznę – wylicza Ania. – Chcemy, żeby to poszło do szpitala, tam, gdzie marzną ranni. Kurtki zimowe damskie i męskie, do tego buty. Ze cztery kartony swetrów. I to dofinansował nasz burmistrz. Trochę żywności, w tym puszki, słoiki z gotowymi potrawami, ale to już nasi Ukraińcy przynosili.
Kiedy Ania i wolontariuszki z Ukrainy kończą pakowanie, pojawia się u niej mąż Oli, Bogdan Czarnecki i Światosław Rojewski z Opola. Nad ranem wyruszą do Medyki.
– Pośpiech jest konieczny, bo tam na to wszystko czekają – zaznacza Światosław. Oprócz rzeczy na front, powiozą leki antynowotworowe, które przekazuje opolski Caritas.
Numer jeden to siatki antydronowe
– Sprawa leków, żywności pozostaje tak naprawdę w tle, bo numerem jeden są siatki – stwierdza bez ogródek Światosław. – I już nie tylko siatki maskujące, co te antydronowe. To są zużyte sieci trałowe, które dostarczają nam rybacy z wybrzeża. Były wleczone po dnie Bałtyku, a teraz czynią cuda. Drony się od nich odbijają, albo się w nie wbijają.
Pajęczycer już uratowały tysiące ukraińskich żołnierzy w okopach, czołgach i transporterach, ochroniły punkty medyczne i magazyny broni.
– Nawet, jak ruski dron detonuje, to ponad celem – tłumaczy Światosław. – Taka prosta sieć, właściwie odpad, powstrzymuje drony za ciężkie pieniądze i ratuje ludzi.
To wszystko odbierze od nich w Medyce Ukrainiec, który pojedzie dalej busem na front.
Trzeci rok wojny i korupcja
Światosław jedenaście razy trafiał z transportem w niebezpieczne miejsca. Ostatni jego wyjazd miał być do Chersonia, ale potem zmieniono im cel na Krzywy Róg na Zaporożu, w przyfrontowej strefie. Następnie na Kramatorsk, a w końcu zawrócono ich i ostatecznie trafili do Krzywego Rogu.
– Oficer łącznikowy musiał ciągle to zmieniać punkt i czas odbioru, bo sytuacja dynamicznie się zmieniała, ale to wojna i trzeba umieć się znaleźć – tłumaczy Światosław. – Wtedy oficerem łącznikowym była Belgijka polskiego pochodzenia, która podpisała niedawno kontrakt z armią ukraińską. I wyszła za mąż za ukraińskiego żołnierza.
W takim wojennym chaosie kwitnie korupcja i to jest plaga.
– Dlatego nigdy nie wysyłamy pomocy do dużych magazynów, a jedynie to pomoc punktowa, dla garstki zaufanych ludzi – podkreśla. – Żeby mieć pewność, że trafi na front, a nie na stragan handlowy.
Trzeci rok wojny, ale podobno morale walczących na froncie Ukraińców nie spada.
– To, co się zmienia, to rosnąca nienawiść do Rosji – mówi Światosław. – Ale nie da się też ukryć, że nie widać na ulicach młodych ludzi, którzy chowają się po domach. Oni boją się werbunku na siłę. Ukraiński odpowiednik naszej żandarmerii wojskowej siłą zabiera młodych do punktów werbunkowych.
Armia potrzebuje żołnierzy, bo się wykrwawia. Na wojnie zginęło już około 200 tysięcy Ukraińców, tych najbardziej zdeterminowanych, którzy swoją odwagą w pierwszym roku agresji powstrzymali Rosjan i odrzucili z części okupowanych terenów. Armia potrzebuje też pomocy z zachodu, broni i wyposażenia.
– Raz tej pomocy jest więcej, raz jest jej mniej, a zachód jakby ich nie rozumiał – mówi z goryczą Światosław. – I Ukraińcy to doskonale wiedzą, oni niestety nie czują, żeby odgrywali główną rolę. Czują się rozgrywani, jakby ich głos w ich sprawie w ogóle się nie liczył. A gesty nie robią na nich wrażenia.
Przyszła obojętność
– Tam jest już problem ze wszystkim, lekami, żywnością – dodaje Światosław.
– A zbiórki w Polsce idą niemrawo. Ludzie jakby się znieczulili na tę wojnę, nie można raz po raz robić zbiórek, jak było wcześniej, bo i tak nic nie wpłynie. Najwcześniej za pół roku…
– To prawda, że Polacy z wojną za progiem już się oswoili, że codziennie giną tam ludzie, w tym kobiety i dzieci – potwierdza Ania Król. – Denerwuje ich za to, że jakiś Ukrainiec jeździ na zagraniczne wczasy, że ma dobry samochód. Rzeczywiście, są też Ukraińcy bardzo bogaci, ale to rzadkość i tylko zafałszowuje rzeczywistość.
Jak zauważa, Polacy zwyczajnie zmęczyli się już pomocą dla Ukraińców, ostatnio do kluczborskiego punktu przynosili głównie dary dla naszych powodzian.
Zobojętnienie nie dotyczy tylko Polaków.
– Nie wszystkie dziewczyny z Ukrainy, które uciekły do nas przed wojną, pracują na rzecz chłopaków na froncie. Niektóre uciekły od tego tematu, zaprzeczyły i wybrały „błyskotki”. Ale niektórzy Ukraińcy tacy sami, nie chcą walczyć i wspierać walczących – nie kryje Ola.
Pajęczyce z Opola. Brata Katiuszki zabili
– Nasze dziewczyny mają ciągły kontakt z rodzinami, sąsiadami i chłopakami na froncie. Cały czas śledzą, jak ten front przebiega – opowiada Ania.
Katia musiała jechać do Ukrainy, bo jej 27-letniego brata zabili na froncie. Taki smutek w tej rodzinie.
– Teraz wszystkie strasznie płaczą – mówi Ania i sama nie może powstrzycmać łez. – Potem niby coś robimy, a w człowieku siedzi kolejna śmierć młodego człowieka. Ta wojna jest cały czas obecna.
A 27-letniego brata Wiktorii wcielili do armii. Wyskoczył z Kluczborka na Ukrainę tylko na chwilę, żeby zobaczyć, co u starszego ojca. I zaraz go przechwyciła żandarmeria.
Ukraińska żandarmeria jest bezwzględna, bo ochotników, jak w pierwszym roku wojny, brakuje.
– Wiktorię ściągnęłam do Kluczborka ze Szczecina, zaraz po wybuchu wojny tam trafiła – wspomina Ania. – Pamiętam, jak tutaj przyjechała, stała na dworcu PKP, jak ze sceny filmu wojennego, z dwójką maleńkich dzieci. Zdana na łaskę i niełaskę. Wiktoria jest psychologiem, utalentowana manualnie, teraz pracuje w Zakładzie Aktywności Zawodowej z osobami z niepełnosprawnościami. Dobrze byłoby, żeby u nas już została.
Pajęczyce. Nikt nie wie, co je boli
W Kluczborku były też dziewczyny z Winnicy i Mariupola. Te z Mariupola, jak tylko przyjechały, przez dwa miesiące nie wychodziły z pokoju. Były takie zamknięte w sobie.
– Dziewczyny żyją codziennością, a jest co robić, bo oprócz wyplatania, w każdy wtorek wydajemy żywność. Ustawiają się po nią Polacy i Ukraińcy. Więc tych tragedii wojennych, po dziewczynach nie widać – wyjaśnia Ania.
O tym, że kogoś bliższego lub dalszego zabito, że chłopakowi z sąsiedztwa amputowano już drugą nogę, Pajęczyce rozmawiają wyłącznie ze sobą. Szczególnie, kiedy wyplatają „kikimory” i maskujące siatki. A wychodząc, cicho jak snajper w „kikimorze”, wtapiają w te swoje otoczenie. I nikt nawet nie wie, co je boli.
Tylko dzieci, towarzyszące Pawuczichom (z ukraińskiego Pajęczycom), rysują wojnę, flagę ukraińską i niezłomnego kozaka, który jak Superman wygrywa z Rosjanami.
Czytaj też: Hospicjum Opolskie i Marta Węgrzyn z Centrum AVI – nowe Opolskie Niezapominajki
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania