Po całkowitej likwidacji Top Farms nastąpiłby cały łańcuch gospodarczych zdarzeń. Gmina Głubczyce straciłaby około 4 mln zł podatku rolnego, powodując nieodwracalny uszczerbek w budżecie.
Likwidacja spółki, która produkuje rocznie 50 mln litrów mleka najwyższej klasy, uderzyłaby w mleczarnię pod Warszawą, dokąd codziennie wyjeżdża 25 tysięcy litrów mleka. I trudno o znalezienie tak dużego dostawcy, więc doszłoby zapewne tam do zwolnień. Tym bardziej, że jest coraz mniej hodowców, bo rolnicy wolą uprawiać ziemię, co za chwilę odczujemy i mleko Polska będzie sprowadzać np. z Niemiec.
Dlaczego przetarg odwołano? 4 sierpnia po spotkaniu związków zawodowych z nowym ministrem rolnictwa Stefanem Krajewskim, Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa wstrzymał licytację.
– Minister przyszedł z doradcami i naukowcami. Mamy nadzieję, że zrozumieli, jak szkodliwa dla wszystkich byłaby likwidacja spółki – mówi Janusz Gużda, przewodniczący związku zawodowego pracowników rolnych w Top Farms.
– Ten przetarg się nie odbył, ale wcześniej i tak już poszło 800 ha w przetargu licytacyjnym do rolników indywidualnych – dodaje Gużda. – Rekordzista wylicytował czynsz za 1 ha na poziomie 5,3 tony pszenicy. Jeżeli zbiera się średnio 7–8 ton z hektara, to zostanie mu około dwóch ton, czyli 1600 złotych. Po dwóch latach będzie bankrutem. Rolnicy liczą na to, że wydzierżawią ziemię na 10 lat, ale po trzech ją kupią. My widzimy, że oni zrobią wszystko, żeby z Top Farms nie został kamień na kamieniu.
Spółka ma jedną szansę
Top Farms oraz inne spółki rolne w Polsce z niecierpliwością oczekują na decyzję w sprawie utworzenia Ośrodków Produkcji Rolnej (OPR).
– Mamy nadzieję, że decyzja o powołaniu OPR zostanie wkrótce podjęta, co pozwoli nam utrzymać produkcję i uniknąć zwolnień – podkreśla Krzysztof Tkacz, członek zarządu Top Farms. – OPR to obecnie jedyne realne rozwiązanie dla takich spółek jak nasza. Jesteśmy tuż przed zbiorami, to dla nas ostatni sezon. Czy będziemy użytkownikami gruntów przeznaczonych pod OPR – zależy od losu. Przystąpimy do przetargu, składamy dokumenty i liczymy, że nowy minister nie zdecyduje się go odwołać.
Jeszcze przed 2020 rokiem, gdy rozpoczęła się walka o dzierżawione grunty rolne, uchwalono ustawę o OPR. Zgodnie z jej zapisami, ośrodki te miałyby obowiązek zatrudniania pracowników oraz prowadzenia hodowli – szczególnie istotnej w kontekście zagrożenia dla produkcji zwierzęcej w Polsce.
– To forma organizacji majątku Skarbu Państwa, obejmująca obiekty stanowiące spójną całość gospodarczą z gruntami – wyjaśnia Tkacz. – Powinny być one odpowiednio wykorzystane. KOWR doskonale zdaje sobie sprawę, że to jedyne sensowne rozwiązanie. Tymczasem rolnicy indywidualni próbują przejąć część tych zasobów. Jeśli nic się nie zmieni, będziemy musieli opuścić obiekty do końca listopada, nie mając gdzie ulokować 3500 sztuk bydła.
W spółce nie ukrywają, iż rozwiązaniem awaryjnym byłaby zgoda na przedłużenie dzierżawy o kolejny rok. Do czasu wprowadzenia nowych regulacji prawnych i przetargów ograniczonych dla OPR. Wszystko zależy teraz od decyzji nowego ministra rolnictwa. Jeśli spółka nie wygra przetargu na dzierżawę ziemi, będzie zmuszona do szybkiej likwidacji produkcji. I wszyscy pracownicy pójdą na bruk.
Burmistrz się martwi
Adam Krupa, burmistrz Głubczyc, niepokoi się możliwością likwidacji Top Farms.
– Przy parcelacji gruntów dzierżawca ustawowo przez pierwsze pięć lat korzysta ze 100-procentowej ulgi podatkowej, przez kolejne trzy lata z 75-procentowej, a przez ostatnie dwa lata z 50-procentowej – wyjaśnia burmistrz Krupa. – A Top Farms regularnie odprowadza podatek rolny do gminy. Szkoda, że nikt o tym nie mówi.
Podobna sytuacja ma miejsce przy wykupie gruntów na własność — rolnicy również korzystają z ulg podatkowych.
– Problemem jest skala – dodaje Adam Krupa. – Gdy ktoś kupuje kilkadziesiąt hektarów, to jedno, ale Top Farms dysponuje tysiącami hektarów. Poprzedni minister rolnictwa, Czesław Siekierski, odwiedzał Głubczyce po protestach rolników. Najwidoczniej. Kiedy spotkał się z nami, najwidoczniej nie był świadomy, że parcelacja Top Farms uderzy także w samorząd…
Krupa wskazuje również na inną, trudną do odrobienia stratę, jaka wiązałaby się z likwidacją spółki.
– To ogromny potencjał intelektualny gminy i źródło postępu rolniczego w całym regionie – podkreśla. – Przez lata scalano te grunty, a firma działała sprawnie i profesjonalnie. Pracuje tam wielu inżynierów rolnictwa, a także wykwalifikowani pracownicy z wiedzą rolniczą. To osoby, które całe życie poświęciły rolnictwu. Szkoda byłoby, gdyby musieli szukać pracy w innych branżach.
Jednocześnie burmistrz przyznaje, że indywidualnym rolnikom brakuje ziemi, dlatego liczą na grunty z parcelacji spółki.
– Mają nowoczesny sprzęt, ale brakuje im ziemi – dodaje. – Nie potrzebują jednak tak wysoko wykwalifikowanej kadry.
Wszystko zaczęło się od Sawickiego
To całe zamieszanie wynika z kontrowersyjnej ustawy „wyłączeniowej” z 2011 roku, znanej jako „trzydziestki Sawickiego”. Był to pomysł ówczesnego ministra rolnictwa z PSL, Grzegorza Sawickiego, który odpowiadał za decyzję o wyłączeniu 30 proc. gruntów rolnych dzierżawionych z KOWR przez wielkotowarowe gospodarstwa. Była to decyzja polityczna, mająca na celu przypodobanie się rolnikom indywidualnym.
– To wynikało z ogromnego głodu ziemi – tłumaczy Marcin Oszańca, prezes PSL na Opolszczyźnie. – Urealnienia wymagała również wysokość opłat za dzierżawę gruntów państwowych, które były ustalone jeszcze w latach 90. Podjęto trudną decyzję o wyłączeniu 30 proc. hektarów ze spółek. Top Farms jednak nie wywiązał się z tego obowiązku i nie oddał wymaganej części dzierżawionych gruntów.
Top Farms wielokrotnie tłumaczył w rozmowach z „O!Polską”, że wywiązał się z obowiązku z nawiązką.
– Problem polega na tym, że są spółki, które spełniły swoje zobowiązania, a mimo to domagano się od nich jeszcze więcej – komentuje Janusz Gużda.
O „trzydziestkach Sawickiego” nie zapomniał PiS, który po dojściu do władzy rozpoczął egzekwowanie zwrotu ziemi. W Głubczycach organizowano demonstracje pod hasłem „Polska ziemia dla Polaków”. Wyróżniali się w tym wiceminister rolnictwa Janusz Kowalski oraz Tomasz Ognisty, przewodniczący Związku Rolników Indywidualnych „Solidarność”.
– Minister Siekierski prowadził długi dialog, dając szansę w postaci Ośrodków Produkcji Rolnej (OPR), a mimo to decyzje były odwlekane – dodaje Marcin Oszańca. – Ministerstwo postawiło warunek utrzymania produkcji zwierzęcej. Teraz proces już się rozpoczął – 50 procent ziemi ze spółki trafi do rolników indywidualnych, a na pozostałych terenach powstaną OPR.
– Mamy nadzieję, że tak będzie, i choć to loteria, staniemy do przetargu jak wszyscy – mówią przedstawiciele Top Farms. – Tyle, że rolnikom indywidualnym nie jest na rękę tworzenie OPR, które mogłyby uratować takie spółki rolne jak nasza.
Rolnicy dali się zmanipulować
– Sześć lat temu udało nam się dojść do porozumienia z rolnikami indywidualnymi: część gruntów pozostała w spółce, co pozwoliło nam uchronić 250 osób przed zwolnieniem – mówi Janusz Gużda, przewodniczący związku zawodowego pracowników rolnych Top Farms. – Niestety, późniejsze manipulacje miały wpływ na zmianę stanowiska rolników. Już po miesiącu zaczęli domagać się, by wszystkie dzierżawione przez Top Farms grunty zostały przekazane do KOWR.
Gużda podkreśla, że taka sytuacja ma miejsce wyłącznie w ich regionie.
– W innych częściach Polski spółki rolne potrafiły się dogadać z rolnikami indywidualnymi – dodaje. – Mają nawet umowy wzajemne: spółka dostarcza prosiaki, a rolnicy sprzedają je później do ubojni należącej do spółki.
Rozsiewana propaganda miała jednak wpływ na zmianę zdania rolników.
– Najlepsze kawałki ziemi pochodzące z Top Farms już zostały wystawione na przetarg. I to za czynsz dzierżawny poniżej opłacalności – mówi „O!Polskiej” rolnik z okolic Kietrza. – Ktoś skutecznie wprowadza ludzi w błąd, opowiadając, że po dwóch latach będą mogli kupić ziemię po cenie państwowej (około 60 tys. zł za ha), zamiast rynkowej (około 150 tys. zł za ha), a do tego dostaną niskooprocentowany kredyt. Te bzdury wciąż krążą, mimo że żyjemy w czasach internetu. I niestety, nie da się ich łatwo zdusić.
Rozmowa z Ryszardem Grünerem, dyrektorem opolskiego oddziału KOWR
– Czy rolnicy mogą liczyć na jakieś ulgi za dwa, trzy lata, jeśli chodzi o grunty wylicytowane w przetargach?
– Za dwa lata? Myślę, że to pytanie wynika z kontekstu politycznego – niektórzy próbują prowadzić kampanię wyborczą. Nie widzę powodu, dla którego jedni mieliby coś zyskać kosztem drugich. Dzierżawiona ziemia to majątek państwowy, czyli wszystkich Polaków. Ministerstwo rolnictwa, któremu podlegamy, nie przewiduje zmiany strategii w tym zakresie. Wręcz przeciwnie – obecnie ograniczana jest sprzedaż ziemi rolnej, ponieważ państwo musi dysponować zasobami, by móc interweniować na rynku. A przecież rolnikom zależy właśnie na takich interwencjach. Obecnie obserwujemy ograniczenie hodowli, podczas gdy ministerstwo ją promuje. Nadprodukcja zbóż wynika z ograniczenia produkcji zwierzęcej, która konsumuje znaczną część zbóż.
– Został odwołany przetarg licytacyjny po Top Farms. Jak do tego doszło? Czy całość gruntów po głubczyckiej spółce trafi do rolników?
– Nowy minister tymczasowo wstrzymał przetargi, by zapoznać się z sytuacją. Dotychczas działaliśmy zgodnie z decyzjami poprzednich ministrów – najpierw ministra Siekierskiego, a wcześniej ministra Kowalczyka, który ustalił zasady podziału gruntów po Top Farms. Nie wszystkie grunty trafią do rolników indywidualnych. Część została już wydzierżawiona przez spółki KOWR. Część otrzymał Cebor – jednostka badawcza, bardzo potrzebna rolnictwu, mimo krytyki ze strony niektórych rolników. Kolejna część została przejęta przez spółkę produkującą nasiona warzyw i kwiatów. Te decyzje zapadły jeszcze za ministra Kowalczyka, a wdrożył je minister Siekierski. Obecnie pozostało mniej niż 2,5 tys. hektarów ziemi po Top Farms, które miały trafić do dwóch OPR-ów. Reszta zostanie dla rolników indywidualnych – przygotowujemy przetargi. Niektórzy sądzą, że zmiana władzy za dwa lata wpłynie na umowy, ale to fake news. Poprzedni rząd prawicowy działał wobec rolnictwa inaczej, niż deklarował.
– Czy Top Farms będzie musiał zwolnić pracowników?
– Top Farms to niezależna spółka, której właścicielem są fundusze inwestycyjne. Możliwe, że zarządzający funduszem mają strategię, która pozwoli zatrzymać pracowników. Przetarg licytacyjny miał na celu wyłonienie dzierżawców gruntów – zgłosili się wyłącznie rolnicy i podmioty gospodarcze, bez udziału zagranicznych firm. Przetarg wstrzymano, by lepiej zrozumieć aktualną sytuację. Naszym celem jest, by budżet państwa jak najlepiej na tym skorzystał.
Czytaj też: Meltmann: Sukces wykuwany rękami i sercem
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania