Koniec „Karczmy pod czeremchą” w Opolu
Trzeba było czekać w kolejce. Stali w niej studenci, urzędnicy, budowlańcy z pobliskiej budowy. I emeryci, którzy pamiętają, że w przeszłości wpadali tutaj na obiad i szybkie piwo lub setkę. Trudno im zrozumieć, że „Karczma pod czeremchą” się zamyka i dlaczego takie miejsca znikają.
Za kontuarem właściciel wydaje obiady, trudno mu w takim momencie przeszkadzać.
– To zbyt trudna sytuacja dla nas, więc nie będziemy rozmawiać – podkreśla właściciel, syn założyciela karczmy.
Ale nie ma nic przeciwko naszej rozmowie z klientami.
– Od ponad trzydziestu lat jem tutaj obiady – mówi „Opolskiej” pani Urszula. – Teraz mieszkam poza Opolem, miałam tam bar i też go zamknęłam, bo koszty energii mnie dobiły. Rozumiem więc, co przeżywają właściciele. Tyle lat potrafili utrzymać rodzinny biznes, a teraz zamykają.
– Było różnie, ale takiego kryzysu, żeby trzeba było zamykać rodzinne firmy, jeszcze nie było. Przychodziłam tutaj jeszcze z małymi dziećmi, a teraz przyszłam z wnukiem. Kiedy usłyszałam, że to ostatni dzień „Karczmy pod czeremchą”, to postanowiłam przyjechać – podkreśla pani Urszula.
Na pożegnanie zamówiła dla siebie i wnuka zestaw dnia, czyli żurek, kotlet mielony z pieczarkami, ziemniaki i surówka. To wszystko w cenie 26 złotych na osobę.
– Tutaj zawsze było smacznie, a przede wszystkim świeżo – podkreśla pani Urszula. – Przez te wszystkie lata… – wzdycha.
Klientom będzie brakowało „Karczmy pod czeremchą” w Opolu
To, że w „Karczmie pod czeremchą” jadło się jak w domu, potwierdza pan Zbigniew.
– Kiedyś przychodziłem tutaj z żoną, ale kiedy zmarła, to jestem codziennie na obiedzie. Bo obiady domowe i właściciele gospody tacy życzliwi – podkreśla pan Zbigniew.
Gdzie będzie chodził teraz na obiady? Mówi, że będzie trudno znaleźć podobne miejsce.
– Jeżdżę po całej Polsce i jak akurat trasa wiodła przez Opole, to wpadałem na obiad tylko tutaj – mówi pan Marcin. – Szkoda więc, że się zamykają, o czym nie wiedziałem. Lubię takie swojskie miejsca, gdzie można dobrze zjeść. Drugiego takiego w Opolu nie spotkałem.
Panią Dorotę z pobliskiego zakładu fryzjerskiego dziennikarka „Opolskiej” mija w drzwiach.
– Przychodziłam tutaj w przeszłości jeszcze z mamą, jadłam najlepsze zupy, włącznie z rosołem. Tak dobrych zup nawet w domu się nie ugotuje – podkreśla pani Dorota. – A jakie naleśniki, pierogi, w ogóle wszystko tutaj jest bardzo dobre. Źle się dzieje w Polsce, jeżeli takie miejsca, rodzinne firmy, gdzie jest ciągły ruch, trzeba zamykać.