Latem 2024 roku małżonkowie, Dorota i Jerzy Simonides świętowali 70. rocznicę ślubu. O swoim mężu, o wspólnej najpierw przyjaźni, a potem miłości profesor Dorota Simonides opowiedziała w autobiografii „Szczęście w garści. Z familoka w szeroki świat”. On sam przez lata mówił o sobie niewiele. Świadomie trzymał się w cieniu.
Początkiem ich znajomości były korepetycje z matematyki, których Jerzy udzielał przed maturą koleżance, przyszłej studentce polonistyki.
Jerzy Simonides był poważny, zamknięty w sobie
– Byliśmy swoimi przeciwieństwami – wspominała po latach pani senator. – Ja pełna życia, pomysłów, inicjatyw, przywódczyni imprez i spotkań. Jerzy – poważny, zamknięty w sobie, pryncypialny. On nie tańczył, ja uwielbiałam taniec. Był małomówny, mnie się usta nie zamykały. Jerzy nie uzewnętrzniał emocji, ja wszystkim opowiadałam o swoich sprawach. Byliśmy jak woda i ogień. Nikt na serio nie myślał, że moglibyśmy przejść przez życie razem. A jednak.
Ślub cywilny odbył się Urzędzie Stanu Cywilnego we Wrocławiu 23 czerwca 1954 roku. W środku sesji egzaminacyjnej – nowożeńcy tego samego dnia zdawali egzaminy.
– Ślub cywilny wyglądał inaczej niż obecnie – opowiadała prof. Simonides. Nie przewidziano nawet osobnego, bardziej uroczystego pokoju na tę okoliczność. Podchodziło się do właściwego biurka i składało podpis. Bez słowa gratulacji. Po wyjściu z urzędu poszliśmy na lody. To było całe przyjęcie po ślubie. Przez długie lata podawaliśmy jako datę ślubu 3 lipca 1954 roku, czyli dzień ślubu kościelnego, który był dla nas ważniejszy niż cywilny.
Ślub i 70 lat razem
– Zamiast sukni ślubnej zdecydowałam się na jasnopopielaty kostium – kontynuowała pani profesor. – Uszyłam go na miarę, aby służył mi także po ślubie. Było to z konieczności myślenie praktyczne. Podobnie uczynił Jerzy.
Ślub odbył się w kościele Matki Boskiej Nieustającej Pomocy. Mszę klerycy uświetnili śpiewami gregoriańskimi.
– Pieczołowicie opracowany scenariusz ślubny – czytamy we wspomnieniach – obejmował poobiednie zwiedzanie pobliskiego ogrodu zoologicznego, zaś wieczorem wizytę w operze. (…) Przez lata pomagało nam złożone na początku wspólnej drogi przyrzeczenie, że nie zaśniemy, dopóki sobie nie przebaczymy. Może jeszcze ważniejsza była świadomość, że ślub wzięliśmy na zawsze, do końca naszych dni. Od początku wiedzieliśmy, że szczęście samo nie przyjdzie. Trzeba chcieć być szczęśliwym i warto o to walczyć. (…) Mam pewność, że jesteśmy tymi przeznaczonymi dla siebie połówkami jednego jabłka.
Czytaj też: Nie żyje Andrzej Duda, prezes Polbau z Opola. Zmarł po ciężkiej chorobie
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania