Morsowanie ekstremalne – zamrażarka alternatywą
W związku z tym przerobił energooszczędną zamrażarkę przemysłową Elcold, model E61 o pojemności 600 litrów. Na co dzień ten typ ma zastosowanie w placówkach handlowych oraz gastronomicznych. I uzyskuje zakres temperatur od -18 do -25 stopni Celsjusza.
– Przystosowanie do zimnowania polega na uszczelnieniu każdego zakamarka silikonem mrozoodpornym i zalaniem jej wodą z dodatkiem wody utlenionej. Specjalnie nie dodaję soli, aby wytwarzała się warstwa lodu, ale to już bardziej dla celów estetycznych – wyjaśnia Michał.
Nie kryje przy tym, iż korzysta z niej przeważnie wtedy kiedy, kiedy morsowanie ekstremalne nie jest możliwe na dworze. Bo najwięcej przyjemności sprawia mu schładzanie się w naturalnych akwenach, szczególnie w potokach górskich.
– Choć jak mówi mój nauczyciel Dawid Dobropolski ,,w wodzie nie wieje i nie pada’’, to zamrażarka stanowi doskonałą alternatywę dla panujących warunków zewnętrznych, w tym temperatury wody. Jej właściwości zdrowotne dla organizmu zamykają się w granicy do 15 stopni C. Dlatego też jestem wyposażony w termometr, którym to monitoruję – tłumaczy.

Sam jednak zdaje sobie sprawę, że w naturalnych akwenach nie jest w stanie korzystać z zimna w takim wymiarze temperaturowym. Co przemawia na korzyść zamrażarki. Kiedy planuje z niej skorzystać, włącza ją na kilka godzin wcześniej. Po to obniżyć temperaturę wody, która z reguły jest bliska zera. Wówczas udaje mu się zejść poniżej, co jeszcze bardziej potęguje odczucie zimna. Tym sam zwiększa odpowiednie bodźce i „podkręca” wszystkie procesy zachodzące w organizmie.
– Na chwilę przed wejściem do środka odłączam ją z sieci. I wchodzę podobnie jak w przypadku każdego jednego rodzaju morsowania na mokro. Czas ekspozycji na zimno uzależniam od potrzeb oraz predyspozycji danego dnia – mówi.
Marzenia o zimnie
To, jak pan Michał poszukuje tego typu doznań, świadczy także fakt, iż jest pierwszym śmiałkiem z Opolszczyzny, który morsował przy odczuwalnej temperaturze zewnętrznej -62 st. C, a działo się to w komorze termoklimatycznej w Krakowie. Do takiej próby zainspirował go film ,,Zamrozić strach’’ opowiadający o wyprawie badawczej Valerjana Romanovskiego i Piotra Marczewskiego na Syberię, do miejscowości Ojmiakon, w okresie największego zimna (ponad -60 st. C).
– W jednej ze scen obaj panowie morsowali w rzece, w iście bajkowej scenerii. To wszystko sprawiło, że zacząłem rozmyślać o takiej wyprawie i wejściu do wody w najzimniejszym rejonie półkuli północnej. Na razie jednak względy finansowe nakazują to pozostawić w sferze marzeń – zdradza. – By jednak poczuć na własnej skórze chłód, jaki panuje w tym rejonie ziemi i móc wejść do wody w takich warunkach, postanowiłem wziąć udział w warsztatach w laboratorium. Ponadto chciałem pokonać kolejną z granic ludzkiego organizmu, gdyż wejście z grodzi, w której panuje -20 st. C, do komory, gdzie temperatura odczuwalna wynosi -60 st. C w samych szortach nie jest zarezerwowane dla zwykłego „zjadacza chleba” – mówi.
Nie kryje, iż to akurat nie przynosi żadnych korzyści zdrowotnych. – Po tak wyczerpującej sesji organizm jest osłabiony, a i jego tarcza obronna jest sfatygowana. Do tego stopnia, iż podatny jest przez jakiś czas na infekcje – zauważa.
Niemniej z marzeń o wejściu do rzeki na Syberii w Ojmiakonie wciąż nie rezygnuje. Choć bardziej osiągalny na ten moment wydaje się „punkt 2 na liście”: morsowanie na północy Norwegii. Bliski jest natomiast udziału w mistrzostwach Polski w morsowaniu. Chce także ruszyć z działalnością edukacyjną budującą świadome eksponowanie się na zimno. A zna się na tym jak mało kto…
Świadomie…
Przygodę z morsowaniem zaczął w 2011 roku, czyli zanim stało się ono modne. W tym samym roku bowiem rozpoczął też treningi brazylijskiego jiu jitsu i w szatni klubu zauważył potężny kubeł wypełniony zimną wodą. Wytłumaczono mu, że pomaga to w przyspieszeniu regeneracji powysiłkowej.
Zimą tamtego roku koledzy z klubu zaproponowali wejście do przerębla na Silesii. – Pamiętam jak dziś pokrywę lodu sięgającą okołu 30 cm i szok jaki przeżyłem wskakując do tej lodowatej wody. No i pierwsze myśli typu „co ja tutaj robię i za jakie grzechy” – śmieje się. – Od razu też jednak zauważyłem, że kiedy organizm wyregulował oddech i się już uspokoił, zaczęło się coś, co sprawiło, że to pokochałem. Potężna dawka energii, euforia i niewytłumaczalne wówczas zadowolenie, które utrzymywało się jeszcze długi czas po wyjściu z wody.

– Z każdym kolejnym wejściem do wody ten szok był mniejszy, a ciało lepiej znosiło kontakt z lodowatą wodą – przyznaje.
Choć od razu dodaje, że „ekspozycje na zimno” nie trwały zbyt długo, bo po 5-10 minut z różną częstotliwością.
– I na tamte czasy ograniczała ją jedynie temperatura panująca na zewnątrz. Czyli zaczynało robić się ciepło to kończył się ,,sezon na morsowanie’’. Adaptacja, czyli przyzwyczajenie i oswojenie z zimnem sprawiała, że ten czas przebywania w wodzie stawał się niewystarczający. Porównałbym to do funkcjonowania osoby uzależnionej, która aby poczuć efekt przyjmowanego środka musi z czasem zwiększać jego dawkę. Ja tak miałem z czasem siedzenia w wodzie – obrazuje.
…i ekstremalnie
Przeglądając zasoby internetu, natknął się na postać Zbigniewa „Ice Lorda” Falkowskiego, pierwszego Polaka, który zasłynął długotrwałym przebywaniem w lodzie. Zaczął zgłębiać jego historię i świadomie morsować, wyzbywając się izolatorów w postaci neoprenów, rękawic i czapki, dążąc do przesuwania granic czasowych. Choć robił to, jak sam przyznaje, na czuja.
Pierwszy dłuższy pobyt w lodowatej wodzie zaliczył w lutym 2017 roku wspólnie z kolegą. Panowie postanowili sprawdzić kto dłużej wytrzyma. Wynik? 27 minut!
– Z perspektywy czasu uważam, iż było to trochę lekkomyślne, ponieważ nie miałem żadnej wiedzy na temat hipotermii i sposobów przywracania utraconej temperatury. Moja walka o odzyskanie utraconego ciepła trwała kilka godzin – nie kryje.
To sprawiło, że zaczął przeszukiwać internet w poszukiwaniu kolejnych odpowiedzi. Natrafił na ikonę polskiej i światowej sceny zimnowania. Valerjan Romanovski instruował, jak świadomie korzystać z dobrodziejstw zimna. To właśnie popularny Coldman kilka lat temu dokonał klasyfikacji rodzajów morsowań z uwagi na czas i miejsce ekspozycji na zimno na: dynamiczne, klasyczne, sportowe, wyczynowe i suche.
Rodzaje morsowania
Oto, czym one się charakteryzują:
- dynamiczne – obciąża organizm w małym stopniu, trwa krótko, bo 3-5 minut, jednak generuje maksymalny bodziec. Poprzedzone jest ono oblaniem siebie kilkoma wiadrami wody i zakończone kilkoma zanurzeniami.
- klasyczne, tzw. asekuracyjne – trwa od 5-15 min. Poprzedzone jest z reguły rozgrzewką. Charakteryzuje się zanurzeniem w wodzie do określonego bezpiecznego poziomu. Trzymaniem rąk nad głową, wyposażeniem w izolatory w postaci butów neoprenowych, rękawic i czapki. Pobudzenie i mobilizacja organizmu następuje w mniejszym stopniu i jest rozłożona w czasie.
- sportowe – porównywalne do jednostki treningowej i ma na celu uzyskanie określonego wyniku. Czas przebywania w wodzie uzależniony jest od celu jaki chcemy osiągnąć. Przeznaczone dla osób z większym doświadczeniem,
- wyczynowe – do stanu hipotermii, w temp. zewnętrznych poniżej -50 stopni C. Dynamiczne zwielokrotnione, w ujemnych temp. płynów(do -20’C). To łączenie morsowania suchego z mokrym, ustanawianie własnych rekordów. Dla osób z dużym doświadczeniem i będących po kursach z zakresu hipotermii. Morsuje się w asyście ratowników medycznych.
- suche – wędrówki przy ujemnych temperaturach zewnętrznych w spodenkach, czapce i rękawiczkach, tudzież u kobiet w bieliźnie sportowej. Mogą je uprawiać osoby z dużym doświadczeniem i będące po kursach z zakresu hipotermii. Zaleca się asystę.
– Dodałbym jeszcze kontrastowe. Ten rodzaj niejako sam stworzyłem na swoje potrzeby, a polega na połączeniu dwóch metod: dynamicznego i sportowego – wspomina.
Morsowanie ekstremalne. Po co to wszystko?
Plusem wszystkich wspomnianych metod jest z pewnością szereg korzyści fizjologicznych związanych z poprawą naszego zdrowia. I mentalnych związanych z poprawą samopoczucia oraz możliwość pokonywania własnych ograniczeń. Dlatego dla zobrazowania przywołuje trzy zalety ekspozycji na zimno, jakże ważnych w dobie rozwoju chorób cywilizacyjnych. Mianowicie: ćwiczenie układu krążenia, walka z depresją i otyłością.

– W pierwszym przypadku chodzi o wzmocnienie mięśni tego układu. Gdyż ich słabość jest skutkiem ubocznym funkcjonowania w środowisku o niewielkich wahaniach temperatur – tłumaczy.
– Druga kwestia to fakt, iż u osób z depresją często występuje niedobór noradrenaliny. Hormonu odpowiedzialnego za skupienie, pobudzenie, długowieczność, przyswajanie wiedzy. Podczas morsowania w organizmie uwalniają się ponadto inne hormony odpowiedzialne za poprawę samopoczucia: serotonina, dopamina, oksytocyna i adrenalina – podkreśla.
– Z kolei zrzucenie „oponki” na brzuchu jest trudne, ponieważ ciało zostało zaprogramowane na gromadzenie energii. Nawet w trakcie intensywnych ćwiczeń czerpiemy ją najpierw z mięśni, a dopiero potem z białego tłuszczu. Co innego tłuszcz brunatny. Tworzy się lub aktywuje u ludzi, którzy przebywają na zimnie – proces ten nazywa się ,,beżowieniem’’. Wówczas ciało wykrywa trudne warunki zewnętrzne i zaczyna gromadzić mitochondria. Kiedy brunatny tłuszcz zabiera się do pracy, mitochondria zaczynają wchłaniać biały tłuszcz czyli ,,oponkę’’ przez krwiobieg i metabolizować go w celu wytworzenia ciepła – obrazuje.
I dodaje, iż morsowanie opóźnia także m. in. procesy starzenia poprzez likwidację wolnych rodników oraz działa ujędrniająco na skórę.
Morsowanie ekstremalne i zgłębianie ludzkiego umysłu
Do minusów Michał Kuciński zalicza duże wychłodzenie organizmu prowadzące do hipotermii. Z tym bez odpowiedniej wiedzy, człowiek nie jest w stanie sobie poradzić oraz swoistego rodzaju uzależnienie, związane z potrzebą uzupełniania naturalnych narkotyków – serotoniny, dopaminy i oksytocyny. Należy także być zawsze czujnym, bo ta sama woda, te same warunki zewnętrzne, tego samego dnia, mogą zadziałać odmiennie na każdego z nas.
Pan Michał podkreśla, iż obcowanie z zimnem zwłaszcza ekstremalnym demonstruje jak niezgłębiony jest ludzki umysł.
– Pokazuje, że to głowa panuje nad ciałem i jeżeli pracuje bardzo mocno, to ciało może pokonać wiele przeciwności. Zwłaszcza w walce z naturą i z trudnościami, jakie spotykamy w życiu. Uważam podobnie jak Valerjan Romanovski, że z zimnem nie powinno się walczyć, a jedynie zaprzyjaźnić – obrazuje. – Korzystając z okazji chciałbym też serdecznie podziękować mojej rodzinie za nieziemską cierpliwość oraz ludziom, od których czerpałem wiedzę i inspirację, a w tym gronie są Maciej Szyszka, Zbigniew Falkowski, Valerjan Romanovski, Dawid Dobropolski, Martin Petrus, a przede wszystkim
osobom, które wspierają mnie z każdym krokiem w kierunku przekraczania granic zimna. Dzięki nim kupiłem zamrażarkę i przetrwałem lato – dodaje.
Czytaj także: Morsowanie na sucho. Opolanka pokazuje, jak biegać i nie marznąć
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.