Jolanta Jasińska-Mrukot: Chyba mam problem, nie wiem, jak się do pani zwracać: pastorko, księże, albo jeszcze inaczej?
Ksiądz Katarzyna Kowalska: Zwrot „ksiądz” jest ok. Konsultowaliśmy się z profesorem Miodkiem. Słowo „ksiądz” nie ma żeńskiej formy w języku polskim. Używamy, więc formy męskiej „ksiądz”. Ale dalej już obowiązuje forma żeńska, czyli „czy ksiądz mogłaby ze mną porozmawiać…”. A pani, kiedy do mnie dzwoniła, to zapytała, „czy ksiądz mógłby ze mną porozmawiać” (śmiech).
Niefortunne to było. A wynika z kulturowego odruchu, że ksiądz to wyłącznie mężczyzna…
– Oczywiście, to nie zarzut, ale staramy się edukować społeczeństwo w Polsce. Że mamy taki wyjątek językowy, czyli formę męską używaną w rodzaju żeńskim.
Tym bardziej jestem ciekawa, jak jest pani przyjmowana przez duchownych katolickich?
– Jestem księdzem ewangelickim, ale zatrudnionym także w katolickim Caritasie. Bo pracuję w warsztatach terapii zajęciowej w Starych Siołkowicach, a one podlegają pod Caritas Diecezji Opolskiej. To nasze współdziałanie tutaj, to jest prawdziwy ekumenizm na dole. Wiem, że przyjmują mnie pozytywnie, jako duchowną ewangelicką. Choć kiedy rozpoczynałam tę pracę, nie byłam jeszcze księdzem. Ale też bywają sytuacje, że kiedy staję przed ołtarzem z moim mężem – też księdzem ewangelickim – oraz księdzem katolickim, przedstawia się tylko mojego męża. Mnie się pomija. Bo w niektórych kręgach kobiety nie uznaje się za równoprawnego duchownego.
Jak pani zareagowała, kiedy w październiku 2021 Synod Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w Polsce uchwalił, że kobieta może być księdzem?
– Przeżyłam szok, choć kobiety zaangażowane w pracę w kościele, które były już diakonami, czyli prowadziły nabożeństwa, śluby, pogrzeby i rozdzielały komunię ze wszech miar dążyły do tego, żeby to równouprawnienie w naszym kościele wreszcie nastało. Żebyśmy mogły być ordynowane na księży. Wcześniej przygotowałyśmy film pokazujący służbę kobiet w kościele i to, że są przygotowane, żeby służyć jako księża, nie tylko jako diakoni. Myślałyśmy, że pokażemy ten film synodałom, a decyzja będzie kiełkować do wiosny. I być może wiosną uda się. A tu udało się od razu.
Czy wśród członków synodu była kobieta?
– Tak, teraz już ksiądz Halina Radacz, wtedy synodał z ramienia diakonów. Były tam także inne świeckie kobiety, ponieważ Synod Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego składa się zarówno z duchownych, jak i świeckich przedstawicieli parafii. My, główne zainteresowane, nie wiedziałyśmy jednak, co się na tym synodzie dzieje, a któryś z synodałów wstał i powiedział „Głosujmy”… Była przewaga głosów na „tak”, czyli synod dopuścił ordynację kobiet. Szczerze mówiąc, w ogóle nie myślałyśmy, że to podczas tego synodu nastąpi.
A kiedy została pani już księdzem, to jak przyjęli to bliscy?
– W moim rodzinnym domu była radość do łez, moi rodzice byli bardzo dumni. Mój mąż ksiądz kibicował mi od początku w tej drodze i nasze dzieci również.
Nie przeraził się mąż: jak my teraz sobie poradzimy?
– Absolutnie nie. Od początku mamy relację partnerską. Pomimo, że nie byłam oficjalnie zatrudniona w kościele, to zawsze angażowałam się w życie parafii. Mój mąż wiedział, że w parafii jest zakres obowiązków, które będę wykonywała, pomimo, że mi za to nie płacą. Kiedy zostałam księdzem, kontynuowałam wszystko, co wcześniej już robiłam. Więc to nie była rewolucja domowa.
Ile jest w Polsce kobiet księży?
– W maju 2022 zostało ordynowanych dziewięć kobiet na księży, ale ja czekałam najkrócej, bo wszystkie moje koleżanki w służbie podjęły pracę w Kościele zaraz po studiach, jako świeckie lub diakonki. Ja teologię skończyłam 15 lat temu, przez półtorej roku byłam na praktyce w parafii w Koninie, przygotowującej do egzaminu na diakona. Ale wtedy to były inne realia w naszym kościele, inny biskup i nie było ordynacji diakona, a ordynacja prezbiterska kobiet była tak realna, jak wycieczki krajoznawcze na Księżyc.
To co pani robiła po ukończeniu teologii i półtorarocznej praktyce kościelnej?
– Wyszłam za mąż, także za absolwenta teologii. Równolegle z teologią kończyłam pracę socjalną, potem skończyłam pedagogikę wczesnoszkolną i poszłam do pracy w szkole, żeby uczyć religii. Myślałam, że już na stałe układam sobie życie zawodowe poza Kościołem. Mieszkaliśmy z mężem w Skoczowie, niedaleko Cieszyna. A kiedy mój mąż objął parafię w Pokoju, to ugruntowałam swoje przekonanie, że moje miejsce jest poza Kościołem. Wtedy dalej się kształciłam i zostałam terapeutą zajęciowym. I urodziłam dwoje dzieci. Wcześniej pracowałam jako asystent rodziny, potem jako właśnie terapeuta zajęciowy z dorosłymi z niepełnosprawnością intelektualną. W międzyczasie zmieniła się sytuacja kobiet w Kościele i znów zaczęto ordynować diakonki. Uznałam wtedy jednak, że dla mnie chyba już za późno na powrót do moich planów i marzeń sprzed lat, tym bardziej, że miałam wtedy małe dzieci. Ale Duch Święty mnie pchnął do rozmowy z biskupem, kiedy pojechaliśmy na konferencję na Mazury. Miałam wtedy przekonanie, że biskup będzie na „nie”, bo są młodsze absolwentki, które aktualnie kończą studia. Od biskupa Jerzego Samca, wspaniałego duszpasterza, usłyszałam jednak: „Bardzo cię wspieram, złóż dokumenty”. I złożyłam te dokumenty.
Biskup wsparł, a jak inni?
– Wielu mi kibicowało, ale odebrałam kilka telefonów od kolegów księży z pytaniem „Czy ty wiesz, co robisz, dziewczyno? Dawno temu skończyłaś studia, więc wszystkiego musisz się uczyć od początku”, albo „To jest nierealne, żeby po tylu latach zdać egzamin”. Ale ja już miałam nową siłę, dzisiaj wiem, że to było Boże błogosławieństwo.
Czy to była niechęć wobec kobiety?
– Myślę, że częściowo tak, a może się mylę, może troska. Trzeba szczerze to powiedzieć, że Kościół nie jest jednolity. Jest grupa duchownych i wiernych w Kościele ewangelickim przeciwna ordynacji kobiet. Jeszcze jako studentka teologii tego doświadczałam, bo w ramach praktyk, tak, jak się to u nas odbywa, po trzecim roku, mając misję kanoniczną od biskupa trafiłam, jak inni, na zastępstwa do parafii. Trafiłam do województwa dolnośląskiego, a tydzień wcześniej podczas nabożeństwa proboszcz zapowiedział, że zastąpi go studentka teologii. Wtedy jakaś starsza kobieta wstała, powiedziała „Ksiądz chyba żartuje?”. Już po nabożeństwie ta sama kobieta podeszła do mnie i powiedziała, że chce mnie przeprosić, bo kiedy posłuchała mojego kazania, to uznała, że może chodzić na nabożeństwa prowadzone przez duchownego kobietę.
Jakich argumentów używają najczęściej przeciwnicy księdza kobiety?
– Cytują fragmenty biblijne, ale interpretując je bardzo literalnie. Pierwszymi zwiastunkami Zmartwychwstania Jezusa przecież były kobiety.
Złośliwcy mówią, że to dowodzi jedynie nieopanowania kobiet w mówieniu. Że jak się czegoś dowiedzą, przekażą informację dalej. Krótko mówiąc, będą paplały bez opamiętania.
– Kobiety przekazały pierwszą Ewangelię mężczyznom, a mężczyźni poszli w świat, bo to oni wówczas mieli posłuch. Takie to były czasy. Jezus przed ukrzyżowaniem dał kobietom możliwość uczestniczenia w jego nauce. A kiedy powstawały zbory, które zakładał apostoł Paweł, to przychodziły tam kobiety, które nie były przygotowane do słuchania. A jak czegoś nie rozumiały, to pytały mężczyzn, co powodowało, że w zborach pojawił się szum. Więc zdanie „Kobieta w zborze powinna milczeć” jest zaleceniem czysto porządkowym, a nie urzędowym. Mówi, że jak kobieta czegoś nie rozumie, to ma zapytać męża w domu, a nie hałasować, kiedy inni słuchają. Przeciwnicy ordynacji kobiet interpretują ten fragment w taki sposób, że nie powinna publicznie przemawiać, a to jest nadinterpretacja.
Po sąsiedzku, na Słowacji i w Czechach, od 70 lat kobiety są księżmi w kościele ewangelicko-augsburskim. Czy to nie było argumentem „za” dla przeciwników?
– Dla części było, a dla innych nie. Chciano mieć dowody biblijne, więc teologowie, którzy mieli to wykazać na podstawie interpretacji Bożego Słowa, wykonali ogromną pracę. I wykazali, że biblijnych przeciwwskazań nie ma. „Nie masz mężczyzny, ani kobiety, jest jedno dziecko Boże, uczeń Jezusa” (List ap. Pawła do Galacjan 3,28).
Teraz jest pani wikarym u swojego męża proboszcza na parafii?
– Nie. I to jest wielkie szczęście, bo bycie podwładnym swojego męża, w ogóle jakiekolwiek zależności służbowe, to nie służy rodzinie, ani relacjom służbowym. Jak zostałam księdzem, zostałam skierowana do Centrum Misji i Ewangelizacji w Dzięgielowie, w okolice Cieszyna. Więc jestem zatrudniona 200 kilometrów od Pokoju. W naszym Kościele zajmuję się duszpasterstwem dzieci i nauczycieli szkółek niedzielnych. Duża część mojej pracy może być wykonywana zdalnie. A u mojego męża nadal jestem wolontariuszem, tak jak było przez ostatnie dziesięć lat. Zawsze chciałam być wsparciem dla mojego męża, a on zawsze chciał, żeby nasza współpraca była partnerska.
Czy w Polsce są takie sytuacje, że żona jest wikarym, a mąż proboszczem?
– Tak, oczywiście. Trzy duchowne nie mają mężów księży, ale pozostałe, za wyjątkiem mnie, zostały wikariuszami u swoich mężów proboszczów. W moim przypadku dobrze jest, że każde z nas ma swoją działkę w kościele.
Kiedy pojawiła się ta myśl „chcę być księdzem”?
– Uważam, że do wszystkiego trzeba mieć powołanie, do bycia lekarzem, dziennikarzem, księdzem itd. A ja czułam od początku, że Pan Bóg mnie powołał do tej służby. Chociaż poprowadził mnie różnymi objazdami do celu. Kiedy szłam na teologię, a wtedy uchodziła ona za studia bez przyszłości, to większość, także ewangelików, ironizowała „chcesz być księdzem?” Wtedy odpowiadałam, że chcę. Ale bywało, że siadałam w ławce kościelnej i płakałam, bo chciałam być księdzem i nie mogłam.
A jak pani sobie radzi przy tych obowiązkach z domem?
– Jeśli się czegoś bardzo chce, to przestaje być trudne. My z mężem kochamy i naszą służbę, i nasze dzieci, więc uzupełniamy się i w domu, i w pracy. Tuż po porodzie, kiedy położono mi córeczkę na piersiach, zadzwonił telefon, a ja odruchowo odebrałam. Parafianka chciała załatwić pewną sprawę, więc jej mówię, żeby zadzwoniła za trzy godziny, bo właśnie urodziłam dziecko i jestem oszołomiona. U nas wszystko się przenika, praca i dom. Z mężem, jak już mówiłam, mam relacje partnerskie. Mąż pierze, rozwiesza i zbiera, a ja zajmuję się kuchnią. A nasze dzieci wiedzą, że służba w parafii nie trwa osiem godzin. Mamy bardzo tolerancyjne dzieci (śmiech). One od urodzenia żyją w parafii, gdzie ciągle jest dużo ludzi. Po prostu, to musi być dom otwarty, bo są spotkania biblijne, spotkania rady parafialnej, więc przyjeżdżają dorośli z dziećmi. Nasze od początku były uczone tego, że do swojego pokoju, swojej zabawy, trzeba przyjąć inne dzieci.
Z drugiej strony, matka ksiądz i ojciec ksiądz, więc „na świeczniku” i pewnie jesteście obserwowani.
– Od samego początku naszego małżeństwa założyliśmy sobie, że nie będziemy krzywdzić naszych dzieci mówiąc „Nie wypada ci tak robić, bo jesteś dzieckiem księdza”, albo „Nie możesz chodzić na dyskotekę, bo jesteś dzieckiem księdza”. Staramy się, żeby miały normalne dzieciństwo i nie odczuwały, że są dziećmi księży. One doskonale się we wszystkim orientują. Nigdy też nasze dzieci nie były z tego powodu w jakikolwiek sposób piętnowane.
Nie odbieraliście negatywnych sygnałów, że wy jesteście ewangelikami, czyli z wyznaniowej mniejszości?
– Na porodówce jedenaście lat temu, kiedy rodziłam syna, pani na izbie przyjęć musiała w rubryce wpisać zawód męża. Wtedy mój mąż głośno się zastanawiał, co wpisać. Kiedy powiedział, że jest księdzem, to nastąpiła konsternacja, ale po chwili pielęgniarka się zreflektowała, że pewnie jesteśmy ewangelikami. Ale pewna pastorowa z dużego miasta została wezwana do przedszkola, bo jej córka opowiada dziwne historie, a mianowicie, że tato jest księdzem. Pastorowa twardo, że to prawda, ale dopiero po chwili dodała, że jest żoną księdza, ale księdza ewangelickiego. Jednak pierwsza reakcja w tym przedszkolu była negatywna. Na szczęście, na co dzień spotykamy się z nieporównywalnie większą ilością serdeczności niż nietolerancji.
Co kobiety księża wniosły do kościoła?
– Inne spojrzenie, takie kobiece i niekoniecznie przez pryzmat suchej praktyki, ale też przez pryzmat otoczki, której potrzebują niektórzy wierni. Ich inicjatywą są „Podwieczorki dla kobiet”, „Śniadania dla kobiet”, czy „Warsztaty kreatywne”. Od zawsze mężczyźni księża tworzyli „Koła pań”, a w przeszłości to się nazywało „Koła niewiast”, chociaż w niektórych parafiach do dzisiaj tak się nazywają. Uczestniczkami tych spotkań są głównie starsze panie, które przywykły już do utartych form. Młode kobiety oczekują od parafii czegoś więcej.
A czego oczekują?
– Oprócz treści biblijnych, także estetyki, kultury i rozrywki. Myślę, że młode duchowne doskonale to rozumieją, bo same mają podobne potrzeby, dlatego wprowadzają do Kościoła świeżą ofertę. Kobiety lubią otaczać się pięknymi wnętrzami, pić kawę z pięknej filiżanki. Lubią też bywać. To jest to, co kobiety duchowni wniosły do kościoła. Teraz „Śniadania dla kobiet” organizuje się w hotelach, gdzie konferencja jest połączona z eleganckim śniadaniem, szwedzkim stołem, odpowiednim menu. Następnie zespół, który prowadzi śpiew, potem jest prelekcja. Może to być identyczny wykład, jaki miał ksiądz organizujący „Koła niewiast”, ale sama otoczka sprawi, że odbiór jest zupełnie inny. A kobiety wreszcie mają okazję, żeby się pięknie ubrać, zrobić makijaż, być w hotelu, w którym być może nigdy nie były, bo na wakacje w czterogwiazdkowym hotelu ich nie stać, ale mogą zapłacić sobie za jedno śniadanie. Kobiety duchowni wniosły też taką tendencję, że spotkanie parafialne to nie jest wyłącznie modlitwa, a Pana Boga można zwiastować w kreatywny sposób, nie tylko słowem, ale też rękoma. Właśnie zaczynamy taki projekt, gdzie rozważania biblijne połączone są z warsztatami rękodzieła. Kobiety duchowne są także dobrymi duszpasterzami wśród dzieci, bo mają naturalny instynkt macierzyński. Kościół otworzył się na coś nowego, co z męskiego punktu widzenia było zbędne. Warto wspomnieć także o bardzo ważnym aspekcie duszpasterskim – jest wiele delikatnych tematów, z którymi kobiety nie przyszłyby do księdza mężczyzny. Teraz dużo się mówi o molestowaniu, aborcji, a kobiecie z kobietą dużo łatwiej porozmawiać.
Jak ewangelicy podchodzą do aborcji i antykoncepcji?
– Jeżeli chodzi o tematy etyczne, zawsze na pierwszym miejscu stawiamy człowieka, a nie problem. A to dlatego, że Pan Jezus nigdy nikogo nie potępił. Przecież, kiedy spotkał kobietę oskarżoną o cudzołóstwo, to stanął po jej stronie. Więc na współczesne problemy etyczne, tak głośno roztrząsane, patrzymy z tej perspektywy. Kościół ewangelicki jest przeciwnikiem aborcji, natomiast uważamy, że to zawsze będzie decyzja kobiety. Najczęściej kobiety podejmujące decyzję o aborcji nie robią tego pod wpływem widzimisię, ale w sytuacji, kiedy nie widzą żadnego innego rozwiązania. To często sytuacje, kiedy zostały skrzywdzone. Naszym obowiązkiem jest pokazanie jej, że są inne wyjścia. A kiedy wybierze aborcję, to musimy jej zapewnić opiekę duszpasterską, a nie wykluczać z kościoła i możliwości przystępowania do komunii świętej. Ona nadal jest dzieckiem Bożym i członkiem kościoła, a Jezus jej nie odtrąca. A co do antykoncepcji, to Kościół ewangelicki jest zwolennikiem świadomego planowania rodziny, więc w ogóle nie wypowiada się na temat antykoncepcji. To jest wyłącznie sprawa małżeństwa.
Czyli nie próbuje być Bogiem, jak niektórzy politycy.
– Właśnie tak. A kolejnym tematem jest homoseksualizm. My nie wykluczamy osób homoseksualnych, czy osób z LGBT plus. To jest sprawa człowieka, bo każdy zda sam relację przed Panem Bogiem, a On jest miłosierny i dobry. U nas osoby homoseksualne mogą mieć pewność zbawienia. Udzielamy im komunii i są aktywną częścią Kościoła, zasiadają w radach parafialnych, czytają teksty liturgiczne jako lektorzy. Nie potępiamy ich, a tym bardziej nie wykluczamy.
Na początku naszej rozmowy zwróciła ksiądz uwagę na ekumenizm, a we wpisie na parafialnym profilu Facebooka, nawiązuje do zakończonego, corocznego tygodnia modlitw o jedność chrześcijan – że większość ujawnia zakusy, by narzucać mniejszości swoją wizję. Pojawia się też zdanie, że ten tydzień to karnawał.
– Wiele z tych działań jest niezwykle wartościowych. Uważam, że wielkim błogosławieństwem i bogactwem jest, jeśli potrafimy współpracować między Kościołami na co dzień i uprawiamy powszednią ekumenię. Wtedy wspólne nabożeństwa są pięknym ukoronowaniem tej współpracy. Jednak moje doświadczenia bywają różne. Te dobre dotyczą chociażby mojej pracy w Caritasie, tam słyszę tylko pozytywy. Są też takie sytuacje, kiedy jesteśmy z mężem zapraszani na wspólne nabożeństwo ekumeniczne, przy czym ksiądz, który nas zaprasza, mówi, żebyśmy usiedli w ławce, a on się będzie modlił i miał kazanie, bo duchowny innego wyznania nie może głosić kazań w Kościele Rzymskokatolickim. Są księża różnych wyznań, którzy przez cały rok wspólnie robią coś dobrego. I to jest ekumenizm i najlepsza droga do Boga. Ale są księża, którzy kontaktują się dopiero tydzień przed w sprawie wspólnego nabożeństwa, bo taka jest tradycja. I dla mnie to jest właśnie karnawał na pokaz. W oczach Chrystusa jesteśmy dziećmi Bożymi, wszyscy zmierzamy do naszego Ojca i to może odbywać się różnymi drogami, ale spotkamy się na szczycie.
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.