Dwukadencyjność obowiązuje samorządowych włodarzy wybieranych w wyborach bezpośrednich od 2018 roku. Jeśli ktoś został wtedy wybrany wójtem, burmistrzem lub prezydentem miasta, a potem w wyborach z wiosny 2024 roku mandat obronił, ten w myśl obecnych przepisów nie może walczyć o reelekcję w 2029 roku.
PiS wprowadzał te zmiany pod egidą wietrzenia władz w samorządach. Politycy prawicy dowodzili, że nie brak miejsc, w których od lat rządzą te same osoby, wokół których zbudowane zostały sieci lokalnych zależności.
Powszechny odbiór był jednak taki, że dwukadencyjność ma ułatwić kandydatom PiS przejmowanie władzy w samorządach poprzez eliminację konkurencji ze strony wieloletnich wójtów burmistrzów i prezydentów. To były przyczółki lokalnej władzy, w których PiS nigdy nie był zbyt mocno reprezentowany.
PSL chce zlikwidować dwukadencyjność
– Te przepisy wprowadzali posłowie PiS, którzy w Sejmie są nawet ponad 20 lat. Nie ma limitu kadencji dla parlamentarzystów. Nie ma go także dla marszałków województw, starostów powiatowych czy radnych wszystkich szczebli. Dotyczy to tylko wójtów, burmistrzów i prezydentów. A więc ludzi, którzy mają największy wpływ na to, jak życie się ich mieszkańcom – argumentuje Marcin Oszańca.
Prezes PSL zauważa, że bezpiecznik w postaci referendum jest wystarczający. – W Zabrzu mieszkańcu po roku odwołali panią prezydent. Z kolei w przypadku opolskich referendów w Nysie i Głubczycach obywatele pokazali, że nie chcą zmian – mówi.
– Dwukadencyjność miała przyczynić się do rotacji w fotelach włodarzy samorządowych. Tyle, że co wybory mamy około 30-40 proc. zmian. I wieloletni wójtowie czy burmistrzowie przegrywają. Nie trzeba w tej kwestii dodatkowych regulacji – przekonuje Marcin Oszańca.
„Dwukadencyjność jest na rękę partiom politycznym”
Wraz z prezesem opolskiego PSL na konferencji, której tematem była dwukadencyjność i jej likwidacja, było około 30 samorządowców. Część z nich związana jest z ludowcami, jak burmistrz Byczyny Iwona Sobania czy burmistrz Lewina Brzeskiego Artur Kotara. Ale przeważali wójtowie i burmistrzowie, którzy do PSL nie należą, m.in. z Prudnika, Komprachcic, Łubian, Strzeleczek czy Tułowic.
Wśród nich była też Katarzyna Gołębiowska-Jarek, wójt gminy Dąbrowa. O ile przepisy się nie zmienią, ta kadencja będzie dla niej ostatnią.
– Na zdrowy, chłopski rozum, dwukadencyjność jest na rękę tylko partiom politycznym – zauważa.
– Ja tu nie walczę o stołek, choć na koniec tej drugiej kadencji będę miała 54 lata i pewnym wyzwaniem byłoby odnalezienie się na rynku pracy. Myślę jednak, że bym sobie poradziła. Patrzę szerzej i w dłuższej perspektywie. Wiem, że są młode i utalentowane osoby, które mając świadomość, że u sterów gminy mogą być maksymalnie 10 lat, rezygnują – argumentuje pani wójt.
Katarzyna Gołębiowska-Jarek kilka lat temu była mocno zaangażowania w ruch samorządowy „TAK! Dla Polski”. Tworzyli go ówczesny prezydent Sopotu Jacek Karnowski (teraz poseł PO) oraz prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski.
– W maju 2022 roku liderzy czterech formacji, które obecnie tworzą obóz rządzący, podpisali porozumienie, w którym postulowaliśmy, aby znieść dwukadencyjność. Dlatego cieszy, że temat w końcu wrócił po trzech latach. Bo to, co mamy teraz, jest sprzeczne z demokracją i konstytucją – uważa pani wójt Dąbrowy.
Ludowcy chcą przywrócić możliwość szerszego startu
PSL chce nie tylko zlikwidować dwukadencyjność. Ludowcy chcą też przywrócić możliwość jednoczesnego startu do dwóch różnych gremiów samorządowych. Do wyborów z 2018 roku możliwe bowiem było kandydowanie na urząd wójta czy burmistrza, a przy tym start w wyborach do rady powiatu czy sejmiku. Obecnie takiej możliwości nie ma.
Czytaj także: Zgrzyt w opolskim PiS. Poseł nie chciał radnego, a on i tak wszedł do rady partii
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania