Piotr Guzik: Słyszałem, że rzucił pan legitymacją partyjną, bo przegrał pan wybory do sejmiku.
Dariusz Byczkowski, były polityk PiS: – To nie jest prawda. Owszem, byłem radnym od 1998 roku, w tym od 2006 roku nieprzerwanie w sejmiku, a tym razem nie zdobyłem dość głosów, aby otrzymać mandat. Ale też dostałem takie miejsce na liście, że trudno było to interpretować inaczej, jak chęć utrudnienia mi wyborczego sukcesu i podziękowania za dotychczasową współpracę. To przykre, bo zakładałem struktury PiS w Brzegu w 2003 roku. Trwałem w tej formacji w czasach, gdy poparcie wynosiło nieco ponad 10 procent. I tak mi podziękowano.
Wie pan, dlaczego dostał słabe miejsce?
– Wytykano mi współpracę z marszałkiem Andrzejem Bułą. Nie raz słyszałem, że jak mogę, jako człowiek PiS, utrzymywać relację z szefem Platformy w regionie. A przecież jako dyrektor muzeum w Brzegu robiłem to dla dobra placówki. I ja zawsze mogłem na jego wsparcie liczyć, czego nie mogę powiedzieć o dawnych partyjnych kolegach. Zdarzyło się na przykład, że pojawili się u nas mistrzowie parkietu, gotowi wykonać prace w zamian jedynie za wikt i opierunek. Andrzej Buła pomógł to zorganizować, choć nie miał w tym przecież interesu. Moim zdaniem to człowiek, który myśli w tym regionie szeroko, patrząc dalej, poza czubek swojego nosa.

Jeszcze do tego wrócimy, ale na razie zostańmy przy wyborach samorządowych. Słyszałem, że pana miejsce na liście miało związek nie tyle z relacją z marszałkiem, co z tym, że był pan w opozycji do burmistrza Brzegu Jerzego Wrębiaka.
– Jerzy Wrębiak wielokrotnie obrażał mnie i moich pracowników. Musiałem temu dawać odpór, ponieważ on dopuszczał się kłamstw, oszczerstw i manipulacji. Jeżeli ktoś w partii uważa, że taki człowiek może to robić tylko dlatego, że ma w klapie marynarki znaczek PiS i nie można go za takie czyny krytykować, to jest to Białoruś.
Poseł Kamil Bortniczuk, szef PiS w regionie, obarczył pana odpowiedzialnością za porażkę wyborczą Jerzego Wrębiaka.
– Pan Bortniczuk nie potrafi chyba przyjąć do wiadomości faktu, że opór względem Jerzego Wrębiaka w Brzegu był naprawdę duży. I nie chodzi tu tylko o fakt, że ludzie „starego” brzeskiego PiS poparli start Krzysztofa Grabowieckiego na burmistrza, co było z ich strony pewnym aktem odwagi. Wyniki mówią same za siebie. Jerzy Wrębiak w obu turach zdobył po około cztery tysiące głosów. A jego konkurentka w pierwszej turze miała 2,5 tysiąca, a w drugiej 6,5 tysiąca głosów. I to ja miałbym być za to odpowiedzialny? Bez przesady.
Nazwał pan poparcie przez część działaczy innego kandydata na burmistrza Brzegu aktem odwagi. Nie przesadza pan?
– Duże partie zawsze były partiami wodzowskimi. Ale były w nich możliwe wymiany poglądów. Przykładowo, przed laty Janek Chabraszewski zasugerował, że może warto byłoby współpracować z Mniejszością Niemiecką. Ponieważ mamy wspólne, chadeckie korzenie. Już wtedy była to opinia niepopularna w partii, ale można ją było swobodnie wyrazić, poddać pod dyskusję. Teraz tego nie ma. A jeśli ktoś mimo tego ma własną opinię na jakiś temat albo ujmuje się za ludźmi niszczonymi, to sam trafia na celownik.
Kiedyś było inaczej?
– Zanim w 2003 roku wstąpiłem do PiS, krótko byłem w Unii Wolności. To był czas, gdy różnice pomiędzy PiS i Platformą były kosmetyczne. Były nawet sejmiki, w których partie te tworzyły rządzące koalicje. A potem były wybory prezydenckie z 2005 roku, w których Jacek Kurski wyciągnął Donaldowi Tuskowi „dziadka z Wehrmachtu”. To był ruch obrzydliwy, za który został zresztą na pewien czas w partii zawieszony. Teraz byłoby to niewyobrażalne. Spotkałby go poklask własnego środowiska, nie krytyka.
W Platformie usłyszałem, że swego czasu udostępniał pan niewyszukane memy na temat Donalda Tuska. A teraz komplementuje pan marszałka z PO. Czy to znaczy, że chce się pan zapisać do Platformy?
– Nic z tych rzeczy! My z Andrzejem Bułą w szeregu kwestii się ze sobą nie zgadzaliśmy i nie zgadzamy. Ale obaj się szanujemy. A ja nie zmieniłem poglądów. Przez lata byłem lojalny wobec PiS. Na posiedzeniach sejmiku prezentowałem linię partii, gdyż co do zasady się z nią utożsamiałem.
Czyli nie przeszkadzało panu niszczenie wymiaru sprawiedliwości, cyrki wokół Trybunału Konstytucyjnego, marginalizacja Polski na arenie międzynarodowej? Dopiero utrata mandatu radnego sejmiku była bodźcem do odejścia z partii?
– Jak już powiedziałem, pozostaję konserwatystą. Mój światopogląd się nie zmienił. Niejednokrotnie głośno go wyrażałem. Jeśli chodzi o przytoczone przez pana kwestie, to mam inny osąd, ale moglibyśmy dyskutować o tym godzinami. Powiem tylko, że z mojej perspektywy chodziło tu o nagonkę na partię rządzącą. A co do mojego odejścia, to jeszcze raz zaznaczam, że tu nie chodzi o to, by obrażać się na rzeczywistość, że ludzie mnie nie wybrali. Tu chodzi o sprzeciw wobec braku elementarnego poszanowania dla ludzi, którzy wiele poświęcili dla tej formacji. Niejednokrotnie dla całych struktur.
To znaczy?
– Proszę popatrzyć na to, co miało miejsce w Grodkowie. Tamtejsze struktury miały gotową listę w wyborach do rady powiatu brzeskiego. A potem przyszedł Marcin Ociepa i wsadził na „jedynkę” Ewę Smolińską, która w poprzedniej kadencji była w zarządzie powiatu. Praca tamtejszych działaczy, ich zbiórka podpisów nie miały znaczenia. Liczyło się, że lider OdNowy, będącej przecież przystawką PiS, wychodził sobie coś na Nowogrodzkiej i to on będzie decydował o kształcie listy. Klasyczny przykład na to, że ogon merda psem.
Te „przystawki” to problem PiS?
– Jarosław Kaczyński oddał im zbyt dużą władzę. Dochodzi do tego, że formacje, które samodzielnie miały poparcie na poziomie błędu statystycznego, rozgrywają ludzi PiS w terenie. I widać to po składzie naszych posłów. W minionej kadencji Sejmu na pięciu posłów Zjednoczonej Prawicy z Opolszczyzny mieliśmy dwie osoby z PiS: Katarzynę Czocharę i Violettę Porowską. W tej kadencji początkowo była tylko Katarzyna Czochara. Teraz jest też Kamil Bortniczuk, ale to tylko dlatego, że jego Partia Republikańska połączyła się z PiS. No i jego wybrali w Płocku, a nie tutaj. O czymś to świadczy. Ludzie to widzą i to budzi ich niezadowolenie. Najwięcej negatywnych emocji budzi jednak Suwerenna Polska.
Dlaczego?
– Ludzie Zbigniewa Ziobry pociągnęli PiS w dół. I nie chodzi tu już nawet o ostatnie rewelacje dotyczące Funduszu Sprawiedliwości. Pozwalaliśmy im na to, by bezkarnie lżyli premiera Mateusza Morawieckiego. Tego, który miał otworzyć naszą formację na szerszy, umiarkowany elektorat oraz zmienić kurs Brukseli wobec Polski. Wyborcy dostawali mieszany przekaz. Z drugiej strony, czemu się dziwić, skoro w obozie prawicy w ostatnich latach mieliśmy wojny personalne, promowanie miernot i budowanie kręgów wzajemnej adoracji? Do czego to doprowadziło? W województwie opolskim PiS nie ma ani jednego starosty i poza Otmuchowem – nigdzie nie rządzi.
Będą kolejne odejścia z PiS?
– Spodziewam się, że część co bardziej doświadczonych i długo związanych z partią koleżanek i kolegów zrezygnuje. Nazwiska znam, ale nie będę ich wyręczał. Jeśli sami się zdecydują o tym poinformować, to to zrobią. Ale nie wykluczam, że odejdą w ciszy i bez fanfar. Bo człowiek niejednokrotnie poświęcił tej formacji kawał serca i życia. A potem dają mu wyraźnie do zrozumienia, że jest niechciany. Dla mnie sprawa jest jasna. PiS w obecnej formie to zgliszcza.
Myśli pan, że partia nie przetrwa?
– Zarówno po wyborach październikowych, jak i samorządowych nie widzę żadnej refleksji w partii. Marginalizuje się takie autorytety, jak profesor Legutko czy Krasnodębski. Znamienna była również wypowiedź profesora Andrzeja Nowaka, który bardzo krytycznie ocenił to wszystko, co dzieje się obecnie w PiS. Ale i jego głos jest ignorowany. Jeżeli w dalszym ciągu tak będzie, to jest kurs na zniszczenie formacji.
Czytaj także: Kasa dla swoich? NIK: Kamil Bortniczuk miał wskazać wygranych
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.