– Pierwszego maja do naszej wioski podjeżdżały furmanki. W następnych latach już ciężarówki i zabierały ludzi na pochód do Branic lub Kietrza, żeby wszyscy uczcili Święto Ludzi Pracy – wspomina 82-letnia Irena Krasicka.
Pochodzi z Nasiedla pod Kietrzem. To nauczycielka rusycystka i przewodnik PTTK w Opolu. – Poprzebierani za stonki, w workach papierowych pomalowanych na żółto-czarno, ludzie skandowali podpowiadane hasła „Precz z Trumanem”, „Precz z amerykańską zarazą”.
Pani Irena mówi, że wszyscy mieli świeżo w pamięci wojnę. Więc na niesionych transparentach zawsze pojawiało się słowo „pokój” w kilku językach.
– Zawsze było też hasło „Proletariusze wszystkich krajów łączcie się” i „Na zawsze z Krajem Rad” – dodaje pani Irena.
Korowód zatrzymywał się przed trybuną, gdzie barwny pochód klasy robotniczo-chłopskiej witali partyjni notable z PZPR, Związku Młodzieży Wiejskiej i Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego.
– Miałam reprezentować szczęśliwe dziecko socjalizmu. Więc corocznie recytowałam przed partyjniakami wiersz Marii Konopnickiej „W piwnicznej izbie głos dziecka słychać…” – recytuje po latach.
– Chodziło o to, żeby pokazać jak nam teraz dobrze ze Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich – dodaje.
Na każdym domu powiewała państwowa flaga.
– A niechby ktoś zapomniał wywiesić, to zaraz Milicja Obywatelska lepiła kary – dodaje.
Na początku lat 50. XX w. w święto 1 maja zobaczyła na obejściu jednego z gospodarzy w Nasiedlu napis „Kułak wróg narodu”.
– Zobaczyłam pierwsze w życiu graffiti – żartuje pani Irena. – Ktoś mu to na budynku węglem napisał. To były ciężkie czasy i niechęć do prywatnej własności…
1 maja w Opolu. „Szli” Marks, Engels i Lenin
Międzynarodowe Święto Pracy zostało zawłaszczone przez PZPR. Mimo to wielu Opolan wspomina je jako radosny dzień spotkań i kolorowego pochodu.
– Nie powinno to dziwić, świeżo w pamięci była wojna, chcieliśmy spotykać się i rozmawiać ze sobą – tłumaczy Jerzy Stemplewski, znany opolski fotograf.
– Wszystko wokół było ponure, malowane najtańszą szarą farbą, więc barwny pochód w zderzeniu z tą codziennością stanowił duży kontrast. Atrakcji w tamtych latach nie było, więc pochód tak traktowano – opowiada.
W swoim pierwszym pochodzie poszedł ze swoją szkołą, technikum mechanicznym w Opolu. Na ówczesnym placu Czerwonej Armii, pod dzisiejszym Solarisem, formowały się poszczególne grupy pochodu.
Każda zawodowa lub branżowa grupa szła ze swoim atrybutem. Np. kolarze z rowerami, hutnicy w swoich uniformach, a służba zdrowia w czepkach i białych kitlach. Szli z kwiatami z papieru i szturmówkami, nieśli transparenty z wizerunkami Marksa, Engelsa i Lenina, „wodzów światowej rewolucji”.
– Maszerowała też orkiestra wojskowa. Z placu Czerwonej Armii pochód zmierzał w stronę ulicy Reymonta. Potem szedł do dworca PKP, a następnie ulicami 1 Maja i Krakowską do placu Wolności. Stamtąd pod budynek Komitetu Wojewódzkiego PZPR przy ul. Ozimskiej, gdzie dzisiaj jest Wydział Ekonomii UO. Tam ustawiano trybunę, albo na początku ulicy Ozimskiej, w okolicy dawnego kina Odra. W latach siedemdziesiątych trybunę stawiano na placu Wolności, przed opolską Nike – wspomina Jerzy Stemplewski.
Pochody były pieczołowicie przygotowywane, miały swój żelazny scenariusz i prowadzącego. Nic nie działo się spontanicznie, nie było żadnej improwizacji.
– Z trybuny spiker, najczęściej ktoś z radia, witał zakłady, wymieniał poszczególnych przodowników pracy. Dzięki temu mogłem się zorientować, jakie w Opolu były zakłady pracy, a było ich dużo – opowiada Jerzy Stemplewski.
W następnym roku 1 maja w Opolu maszerował już wśród opolskich zakładów pracy.
– Po maturze w 1964 roku zdawałem na matematykę we Wrocławiu. Ale zabrakło mi punktów za robotniczo-chłopskie pochodzenie, jak mi jeden z profesorów powiedział – wspomina pan Jerzy.
Ortaliony i non irony
– W pochodzie z pracownikami wodociągów było nudno, nie tak samo jak rok wcześniej z kolegami z technikum – przyznaje Stemplewski.
Powszechną praktyką w zakładach pracy były wtedy „posiłki regeneracyjne”. Przed pochodem pracownik dostawał bułkę z kiełbasą i musztardą. A niektóre zakłady pracy do zestawu regeneracyjnego dołączały ćwiartkę wódki dla poprawy animuszu w pochodzie.
Dwa lata później Jerzy Stemplewski w pochodzie szedł z PTTK.
– W tym pochodzie było ciekawie, bo maszerowali reprezentanci turystyki górskiej, pieszej, kolarskiej. A w następnym roku już byłem studentem naszej Wyższej Szkoły Inżynierskiej, która szła w pochodzie za Wyższą Szkołą Pedagogiczną – opowiada.
Nie niósł transparentu, ani szturmówki, bo wtedy już fotografował pochód.
Na pochody ludzie przychodzili odświętnie ubrani. W latach 70. często w ortalionach kupionych za dewizowe bony w Pewexsach, albo komisach za grube pieniądze. Obowiązkowo do tego non-ironowe koszule. To był wtedy szczyt mody. Kobiety obowiązkowo w ułożonych dzień wcześniej fryzurach. A zapotrzebowanie na taką usługę było większe, niż moce przerobowe zakładów fryzjerskich w mieście.
W pochodzie z PTTK maszerowała też Irena Krasicka.
– Bywało, że szłam początkowo z oświatą, potem na szybko przebierałam się w bramie w mundur harcerski i szłam z ZHP – śmieje się pani Irena. – A na koniec dołączałam do grupy z PTTK, ale już bez munduru. Corocznie śpiewałam przebój socjalizmu: „To idzie młodość, młodość…” Tadeusza Sygietyńskiego.
1 maja w Opolu w sklepach pojawiały się rarytasy
Przed trybunami, na której siedzieli miejscowi partyjni notable, tłum machał, salutował. A wszyscy mieli być piękni, zdrowi i młodzi. W pochodzie, ale nawet wśród obserwujących nie było miejsca dla starszych i osób z niepełnosprawnościami. Jeśli nawet ktoś na wózku chciał obserwować maszerujący pochód, to porządkowi lub milicjanci ich wypraszali.
Starsi opolanie pamiętają pana Kazimierzu na wózku, który wielokrotnie próbował tak jak inni obserwować przed trybunami pochód. Nigdy mu się to nie udało. W końcu przed kolejnym 1 maja w Opolu od partyjnego działacza usłyszał: „Masz tu talon na pralkę, ale na pochodzie się nie pokazuj, siedź w domu”. Socjalizm taki był, nie było w nim miejsca na niepełnosprawnych oraz inność.
Ludzie czekali na Święto Pracy, bo tego dnia niektóre sklepy spożywcze były czynne i oficjalnie, nie spod lady, można było nawet kupić rarytasy, np. chałwę i kawę. Pojawiało się też ciemne piwo oraz szynka w puszkach, coś, czego na co dzień klasa robotnicza nie oglądała.
– Władze starały się o atrakcje. Więc popołudniami, oprócz lepiej zaopatrzonych sklepów, były cieszące się wielką popularnością zabawy taneczne na placu Wolności – wspomina Irena Krasicka.
– Kiedy przyszło odprężenie, dopuszczono muzyków jazzowych, co długo uchodziło za symbol zgniłego zachodu. Więc 1 maja w Opolu był koncert zespołu Melomani – wspomina Jerzy Stemplewski.
W latach 50. i 60. propagandystom PRL udało się połączyć partyjną, komunistyczną celebrę z patriotyzmem. Ludzie pamiętali jeszcze wojenne okrucieństwa i nędzę. Cieszyli się, że żyją, jest spokój i nie głodują.
Irena Krasicka wspomina, że szczególnie w pierwszej połowie lat 60. czas po pochodach spędzano uroczyście.
– Przygotowywaliśmy wspólny obiad, na stole biało-czerwony obrus, rosół z własnym makaronem. Najczęściej nie udało się kupić schabowego, to z mortadeli (wędlina z wymion krowich – aut.) w panierce smażyło się schabowe – śmieje się pani Irena.
– Potem na stole pojawiała się wódka z czerwoną kartką. Byliśmy szczęśliwi – wspomina.
Ci wredni syjoniści
W latach 60., po represjach stalinowskich za rządów Bolesława Bieruta, nadeszła odwilż. A w głowach młodych pojawiło się pragnienie wolności słowa. Jadwiga Gałęza, znana opolska aktywistka pamięta, 1 maja 1968 roku, po wydarzeniach marcowych. Wtedy była studentką drugiego roku Politechniki Wrocławskiej.
– Studenci się zorientowali, że w tym ustroju jest ogromne zakłamanie, są faworyci, więc protestowaliśmy. Chodziło nam też o prawdę historyczną, szczególnie o Katyń – wspomina pani Jadwiga.
Podczas pochodu studenci z Politechniki nieśli transparenty z Marksem, Engelsem i Leninem. A przed trybuną na placu PKWN we Wrocławiu zamienili je na wizerunki represjonowanych przez władze, m.in. filozofa Leszka Kołakowskiego.
– Nawoływaliśmy też do uwolnienia studentów, których za karę wzięto „w kamasze” po proteście w marcu 1968 roku. Wówczas relegowano wielu studentów, ale chłopcy mieli najtrudniej, bo trafiali na dwa lata do służby wojskowej – wspomina Jadwiga Gałęza.
Nie myśleli wtedy o obaleniu PRL. Im chodziło bardziej o „naprawę” socjalizmu, żeby każdy miał takie same szanse do równego startu. Studenci nie mieli jednak wsparcia społeczeństwa, a narracja ówczesnych władz była taka, że to nie był oddolny ruch studencki.
– Że zostaliśmy sprowokowani przez syjonistów – mówi Jadwiga Gałęza.
Rok później pojechała do Szczecina na urodziny przyjaciółki, przypadające na 1 maja.
– To starsza koleżanka, wcześniej mieszkałyśmy razem w akademiku – wspomina. – Była stypendystką jakiegoś zakładu pracy ze Szczecina. W jej urodziny maszerowałam razem z nią w pochodzie w Szczecinie, tam PZPR pokazywało siłę. I chyba niezbyt mnie wtedy to obeszło, że koleżanka po skończonych studiach wstąpiła do partii.
Czy ludziom podobał się ten pochód?
– Byliśmy w grupie i wszyscy traktowaliśmy to jako święto ludzi pracy. To prawda, że ten dzień zawłaszczył sobie PZPR, ale wtedy nikt tego sobie nie uświadamiał – odpowiada Jadwiga Gałęza.
1 maja w Opolu w 1986 r. był pochód w cieniu Czarnobyla
Udział w pochodach nie był formalnie obowiązkowy. Ale do końca lat 60. kto nie przyszedł bez poważnego powodu, mógł mieć spore kłopoty w szkole lub w pracy. Od czasów Gierka presja przymusu spadła, a spontaniczność i radość podczas pochodów były sztuczne. Ludzie stracili złudzenia co do socjalizmu.
Potem były lata „Solidarności” i stanu wojennego. W pochodach przeważnie szli już tylko ludzie powiązani z peerelowską władzą. Oraz ci, którzy musieli z racji stanowiska czy pracy w państwowych instytucjach.
W Opolu pamiętny był pochód w 1986 roku, po awarii reaktora Czarnobylu. 1 maja zaczęto rozdzielać płyn Lugola. Była psychoza, władze ze względu na skażenie radioaktywne myślały o odwołaniu pochodu, ale ostatecznie nie zrobiły.
– Ja na pochód nie poszłam – mówi Irena Krasicka. – Podobnie, jak wielu moich znajomych. Ludzie się bali, mówili tylko o wybuchu i co nam zagraża. Że będą się rodzić zwierzęta z dwiema głowami, a ludziom włosy powypadają i rozpoczną się choroby. To był ciężki czas, tak, jakby się na zagładę czekało…
Za trzy lata zagłada przyszła, ale PRL. W 1989 roku, tuż przed wyborami czerwcowymi, odbyły się ostatnie pochody 1-majowe organizowane przez władze państwowe.
Fot. Jerzy Stemplewski
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.