Obie te rocznice – Tragedia Górnośląska i wyzwolenie Auschwitz – dotykają bezpośrednio Śląska Opolskiego. Przez tę ziemię wędrowali w drugiej połowie stycznia i ginęli tysiącami z głodu, zimna, wyczerpania i od kul esesmanów więźniowie Auschwitz idący w Marszach Śmierci. W miejscowościach zajmowanych zimą 1945 roku żołnierze sowieccy zabijali cywilów, gwałcili kobiety, rabowali mienie. Do tych właśnie wydarzeń przylgnęła nazwa Tragedii Górnośląskiej.
Po ośmiu dekadach obie rocznice domagają się pamięci. Nie ma żadnego powodu, by je sobie przeciwstawiać, ani wybierać jedną, a wypierać drugą. Pamiętam tę sytuację dobrze z pierwszej – przeżytej w PRL-u – połowy życia. O niemieckich zbrodniach – to oczywiste – czytaliśmy w mediach i szkolnych lekturach. O zabitych przez Rosjan mieszkańcach Śląska, o cierpieniach kobiet, o wujkach deportowanych do pracy w kopalniach Donbasu mogłem usłyszeć tylko w domowym zaciszu, w zaufaniu od najbliższych, często z przypomnieniem: „Ino we szkole o tym nie godej”. W przestrzeni publicznej tych ofiar ani tej tragedii nie było.
Nie wolno zapominać – myślę, że także potomkowie i krewni ofiar Armii Czerwonej nie zapominają – kto rozpoczął II wojnę światową, dając zgodę na bezwzględne okrucieństwo i na zabijanie, którego szczytem na przemysłową skalę stały się obozy koncentracyjne z KL Auschwitz na czele. Byle tego pamiętania nie zamieniać na relatywizowanie zbrodni żołnierzy Armii Czerwonej popełnianych, także z zemsty, na ludności cywilnej na Śląsku.
Tragedia Górnośląska i wyzwolenie Auschwitz – spisać wspomnienia tych, co przeżyli
Należy pamiętać, że to była w dużej mierze zemsta sterowana. Kilka dni temu oglądałem na platformie internetowej jednej z telewizji film dokumentalny „Kroniki Hitlera”. W pewnym momencie na ekranie pojawił się kadr z jednego z dolnośląskich miast zdobytych przez Armię Czerwoną. Skierowane w różnych kierunkach drogowskazy informowały grażdanką żołnierzy, do jakich miejscowości zmierzają. Niżej na tym samym słupie umocowano tabliczkę z rosyjskim napisem: „Oto ona – przeklęta Germania”. Żeby żołnierz miał pewność, że może się w okrucieństwie nie hamować.
„Nie licz dni, nie licz kilometrów. Licz tylko zabitych przez siebie Niemców – o to się modli twoja matka. Zabij Niemców – o to woła twoja rosyjska ziemia. Nie wahaj się. Nie ustawaj. Zabijaj” – pisał na łamach „Czerwonej Gwiazdy” Ilja Erenburg. Ten radziecki pisarz do 2009 był patronem jednej z opolskich ulic.
Po ośmiu dekadach od tamtych tragedii cisną się do głowy dwie myśli. Pierwsza bardziej oczywista: Nie słuchać nigdy tych, co wzywają do zabijania. Obojętnie, czy ofiarą mieliby być Żydzi, Słowianie, Niemcy, czy ktokolwiek inny. Druga trudniejsza i bardziej zobowiązująca. Jeśli wokół nas zostali jeszcze żywi świadkowie, to jest ostatni moment, żeby jeszcze raz posłuchać, co opowiadają i spisać. Żeby nie przepadło. A jeśli ciotka czy ojciec, dziadek, którzy tamto przeżyli i opowiedzieli, już są po drugiej stronie życia, warto zanotować to, co z tych opowieści pamiętamy.
Żeby ich twarze i ich wspomnienia nigdy nie zostały zapomniane.
Czytaj także: Wanda Traczyk-Stawska: Zawsze po stronie wolności. Taka się urodziłam. I taka umrę
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania