Czytałem ze zdumieniem sprostowanie prof. Marcina Lorenca do mojego wywiadu udzielonego tygodnikowi „O!Polska”. Rektor nie nazwał mnie wprawdzie wprost kłamcą, ale wymowa sprostowania mogła się Czytelnikom wydać jednoznaczna: Wszystko, co powiedział Lothar Kroll jest nieprawdą. Był to dla mnie potężny szok, bo jeszcze nigdy z podobną manipulacją się nie spotkałem. Byłem wstrząśnięty, że rektor może się posunąć tak daleko. Myślę, że lepiej rozumiem teraz, dlaczego Marek Tukiendorf nie przeżył.
Mogę więc tylko – z ulgą – powtórzyć to, co powiedziałem w wywiadzie: Nie chcę już mieć z rektorem Lorencem do czynienia. Wprowadza on w błąd zarówno opinię publiczną, jak i swoich podwładnych, kreując się jednocześnie na człowieka z zasadami. Nie waham się powiedzieć, że jego sprostowanie jest oszustwem.
Rektor twierdzi, że nie pokazywał mi teczki z zarzutami prokuratury wobec Marka Tukiendorfa. To jest nieprawda. Jestem tego pewien, choć dowodu nie mam. Dopiero dziś rozumiem strategię pana Lorenca. Rozmawiałem z wieloma rektorami uczelni w Polsce, w Europie i na świecie. Ponieważ zazwyczaj dotyczyło to nowych wspólnych przyszłych projektów i inicjatyw, w spotkaniach zawsze uczestniczyło kilku profesorów i prorektorów z różnych dziedzin. Marcin Lorenc jest jedynym, który czasami się ze mną spotykał, ale na osobności, bez prorektorów czy innych fachowych współpracowników. Rozmawialiśmy zatem bez świadków. Wiem dobrze, co mówiłem i wiem, co od niego usłyszałem. Ale nikt tego nie poświadczy. Zaufałem mu. Dziś wiem, że to był błąd. Nigdy go nie powtórzę. Gdybym kiedykolwiek jeszcze musiał się udać na rozmowę z rektorem Lorencem, zabiorę ze sobą prawnika.
Potwierdzam, że rektor pokazywał mi teczkę z zarzutami wobec Marka Tukiendorfa. Niektóre z tych zarzutów usiłował mi odczytać. Nie do końca skutecznie, bo dysponował jedynie słabą, nie całkiem wyraźną kserokopią.
Profesor Lorenc dobrze wie, że Instytut Fraunhofera wypełnił ustalone wspólnie z Politechniką Opolską kamienie milowe. Wystarczy, żeby odnalazł wysłane i zaprezentowane mu wówczas przez dyrekcję Fraunhofera Project Center ALighT w Opolu dokumenty ewaluacyjne. Wszystko zostało tam precyzyjnie opisane. Te projekty łącznie miały wartość 30 milionów złotych. I to też w tym dokumencie zostało umieszczone. Każdy z nich był dźwignią do dalszej współpracy z przemysłem. Rektor był też uczestnikiem spotkania z Komitetem Sterującym. W jego trakcie pokazano wyczerpującą prezentację na ten temat. Może panowie Lorenc i Królczyk tej prezentacji dokładnie nie widzieli. Usiedli bowiem możliwie daleko, z tyłu na innym końcu stołu, izolując się ostentacyjnie od reszty obecnych – tych z Niemiec i tych z Opola.
W sprostowaniu Marcina Lorenca zostało powtórzone to, co – jak się wydaje – rektor wciąż nosił w sobie: Pieniądze pochodzące ze współpracy z Instytutem Fraunhofera i tak trafią do Niemiec. Mówił mi to co najmniej dwa razy. Uparcie przekonywałem, że tak nie jest. Jak widać, bez skutku. Biznesplan, który był podstawą założenia Centrum Projektowego Fraunhofer w Opolu, posiada rektor. Po pierwszej pięcioletniej fazie rozruchu każde Centrum Fraunhofera na świecie, opolskie też powinno podwoić swój budżet w drugiej pięcioletniej fazie, to znaczy zwiększyć się do 60 mln zł. Jest to warunek konieczny do złożenia pomyślnego wniosku o założenie Instytutu Fraunhofera. To był nasz cel. Tekst sprostowania przeczy temu. A przecież podczas ewaluacji przedstawiono Lorencowi już gotowe projekty na pierwszy rok drugiego etapu na kwotę 8,7 mln zł. Po zamknięciu FPC Ople udało mi się uratować część projektów i przenieść je do Niemiec. Szkoda, chętnie bym to zrobił z kolegami w Opolu.
Rektor twierdzi, że Fraunhofer Project Center nie stawiał na technologię wodorową i gospodarkę o obiegu zamkniętym oraz ochronę klimatu. Jestem tym zdumiony. Jako profesor w instytucie innowacji, powinien, a wręcz musi wiedzieć, że elektromobilność, która była w ten program wpisana, wiąże się ściśle z użyciem technologii wodorowej. W biznesplanie Fraunhofera Opole program badawczy wyraźnie wytyczał punkt w polu przekrojowym „Recykling i regeneracja”. To jest podstawa gospodarki o obiegu zamkniętym. Czy pan Lorenc w ogóle przeczytał biznesplan? On sobie sam zaprzecza.
Marcin Lorenc zaprzecza także, jakoby to on zlikwidował Instytut Fraunhofera w Opolu. A ja pytam: Jeśli nie on, to kto? Przypomnę panu rektorowi, że istnieje dokument o likwidacji. To można sprawdzić.
Zarzuca mi także, że zostałem zwolniony za ciężkie naruszenie przepisów prawa pracy i nie zaskarżyłem tej decyzji do sądu. Zaprzecza, że zamierzał mnie zwolnić.
Powtarzam prawdomównie, że rektor kazał mi się zwolnić samemu. Straszył mnie, że jeśli tego nie zrobię, to i tak znajdzie na mnie sposób. Powiedział wprost, że może tak zmienić moje warunki zatrudnienia, że w końcu odejdę. To był dla mnie moment przełomowy. Podjąłem decyzję, że z Politechniką Opolską nie chcę już współpracować. Może to był błąd, bo w ciągu pięciu lat poznałem tam wielu dobrych przyjaciół. A ciężkie naruszenie przepisów prawa pracy, jakie zarzuca mi Marcin Lorenc, polegało na tym, że nie poszedłem na – do niczego mi już niepotrzebne, skoro nie chciałem tam pracować – badania okresowe. To był dla rektora pretekst, żeby mnie ostatecznie zwolnić.
Tonem i treścią rektorskiego sprostowania jestem zasmucony, ale zdziwiony nie jestem. Ono pasuje do działań Marcina Lorenca.
Prof. Lothar Kroll