Kamila Zawłocka pochodzi z Szarlejki w województwie śląskim. Do Opola przyjechała studiować dziennikarstwo. W tym czasie współpracowała z lokalnymi mediami.
– Magistra zrobiłam z ekonomii w połowie w Opolu i w Hiszpanii, do której pojechałam na studencką wymianę w ramach Erasmusa – wspomina Kamila, dziś autorka popularnych w social mediach i na kanale YouTube profili dokumentujących jej liczne podróże „Zadzieram kiecę i lecę”.
– Po dyplomie zdobyłam dobrą i przyszłościową pracę w korporacji. I było to najcięższe dziewięć miesięcy w moim życiu…
Pożegnanie z „korpo”
Dziś przedstawia się jako „dziennikarka i podróżniczka”. Co ją ściągnęło do „korpo”?
– Dziennikarstwo było dla mnie przede wszystkim życiem wśród ludzi z pasją, a nie życiem dla pieniędzy – opowiada. – Mimo to, po studiach skusiłam się na dobre pieniądze. Pomyślałam, że przyda mi się stabilizacja, choć praca w korporacji to było po prostu klikanie w klawiaturę komputera. No i nagle obudziłam się z myślą: „Co ja tu robię?”.
Dobry etat w Częstochowie rzuciła na rzecz pracy w projektach europejskich w Hiszpanii. Potem zatrudniła się w hostelu w Sevilli.
– Wbrew pozorom jestem dość odpowiedzialnym człowiekiem – zaznacza. – Dlatego nowej pracy zaczęłam szukać, zanim rzuciłam korporację. Ponad dziesięć lat temu postawiłam na tę Hiszpanię, branża nie miała znaczenia. Zakochałam się w tym kraju i serdecznych ludziach. To dlatego, mimo zwiedzenia tylu miejsc na świecie, wróciłam tu z partnerem, by mieszkać, jak na razie, na co dzień.
Biednie, ale szczęśliwie
I tak Kamila ponad rok po zakończeniu studiów zaczęła pracować w hiszpańskiej turystyce, choć wcześniej z podróżami nie miała zbyt wiele wspólnego. Mówi wprost, że pochodzi z biednego domu. Jej tata zmarł, gdy miała niespełna trzy lata, a ciężar utrzymania domu z trójką dzieci spadł na mamę z nauczycielską pensją.
– Naprawdę pamiętam czasy, gdy w domu ledwo starczało na chleb i czasem babcia nas wspierała – wspomina.
– Mimo to mama tak bardzo oszczędzała, by co roku zabrać nas nad morze. Stąd świetnie znam polskie wybrzeże. Myślę, że choć nie podróżowaliśmy daleko i drogo, to mama zaszczepiła we mnie otwartość do świata, ukochanie przygody i jej wyczekiwania. Pewnie dlatego dziś mam tak, że choćbym miała zero złotych na koncie, wiem, że dam radę pojechać w dowolnym kierunku.
Vloga chciała prowadzić, odkąd pamięta. Ale jak mówi, wiecznie była jakaś wymówka: brak pieniędzy, czasu, sprzętu…
– Chodziło jednak tylko o to, by dorosnąć – stwierdza Kamila. – Gdy wyjeżdżałam z Polski dziesięć lat temu, nie wiedziałam właściwie, po co to robię. Miałam wahania… Ale to przyjaciółka z „korpo” zadało mi proste pytanie: „Czym naprawdę byś chciała zajmować się zawodowo?” Ja na to: „Wrócić do dziennikarstwa, ale też móc podróżować”.
Dziś można powiedzieć, że to pragnienie udało się zrealizować w stu procentach. A doprowadził do tego ciąg zdarzeń. Jak twierdzi Kamila, „zawsze niezaplanowanych”.
Kamila Zawłocka o stylu życia „w podróży”
Po roku pracy w hostelu doceniła słuszność swojej dość ryzykownej decyzji.
– Zarabiałam mniej niż w Polsce, ale za to byłam wśród ludzi z całego świata – tłumaczy. – Miałam masę frajdy. I przede wszystkim dowiedziałam się wiele o sobie. Zainspirowali mnie ci turyści. Ciągle spotykałam kogoś, kto podróżował za nieduże pieniądze, opowiadał o swoich przeżyciach. Słyszałam co chwilę, że ktoś np. wziął plecak i do Azji poleciał… W tamtym czasie średnio chciało mi się wierzyć w te ich wyprawy, ale w końcu zmieniłam zdanie. To byli naprawdę zwykli ludzie, ze zwykłymi wypłatami. Mieli tylko odwagę, by podążyć za marzeniem. Pomyślałam, że ja też tak przecież mogę. Za mną był Erasmus, małe i duże wycieczki po Hiszpanii i dalszej Europie. Znałam angielski, ciągle szkoliłam hiszpański. Przyszła pora na pierwszą daleką podróż. Byłam gotowa.
I tak Kamila wylądowała sama na Kubie.
– Zostawiłam pracę w hostelu z dość prozaicznego powodu: w Sevilli było za gorąco – mówi. – Fizycznie tego nie wytrzymywałam. Były omdlenia, wymioty. Zrobiłam sobie małą przerwę i pomyślałam, że potrzebuję zmiany, jakiegoś ożywienia. Kupiłam więc najtańszy dostępny bilet w jedną stronę. I ruszyłam. A że trafiła się okazja akurat na Kubę, dużo nie kombinowałam, tylko pomyślałam, że jak do Toledo potrafiłam polecieć, to tam też dam radę. I to był mój przełom.
Jak wspomina, ten kraj ją oszołomił. Dosłownie.
– Gdy zbliżaliśmy się do lądowania, to z okna widziałam już okolicę. To był PRL w pełni, a lotnisko wyglądało jak dworzec autobusowy w Częstochowie. Pomyślałam: „Co ja zrobiłam… To będzie masakra!” – wspomina.
Potem nie było już tak źle, a dziś ten dwutygodniowy wyjazd wspomina z ogromnym sentymentem. Między innymi dlatego, że Kubańczycy ujęli ją latynoską urodą, cygarami, życzliwością, zamiłowaniem do muzyki i tańca.
– Kuba jest przepiękna, ale trudna – uważa. – Internet, i to wolny, wtedy był dosłownie na kartki, na których były specjalne kody. Może być tak, że np. z sieci można korzystać tylko w trzech parkach w mieście. Z tego wyjazdu zapamiętam też najgorszą chorobę z dziesięciu lat moich wypraw. Bardzo poważnie się zatrułam nieświeżymi owocami morza. W hostelu na szczęście nocował też lekarz. I to on mnie podkurował.
Zgodnie z jej podróżniczą dewizą „Zadzieram kiecę i lecę” – zapożyczoną z żarcików jej babci – kupiła kolejny tani bilet.
Sto dolców w kieszeni
– Przez ostre zatrucie byłam osłabiona i chuda. Na spontanie postawiłam na Meksyk, który słynie z tego, że dobrze tam karmią – śmieje się Kamila.
– Do domu nie planowałam wracać, a raczej miałam nadzieję, że do niego nie będę musiała wracać, jeśli nie skończą mi się pieniądze. A miałam przy sobie sto dolarów. Odwiedziłam mniejsze miejscowości pod Cancún. Dużo podróżowałam po wybrzeżu, ale trzeba było w końcu iść do pracy. Zaczepiłam się w małym hoteliku.
Czy Europejce w Meksyku łatwo było znaleźć pracę „na przeżycie”? Kamila Zawłocka przekonuje, że praca nie leży na ulicy, ale wystarczą chęci, by jakąś złapać.
– CV wydrukowałam przez internet. Popytałam gdzie się dało – opowiada – Z pewnością jest tak, że aby podróżować w takim stylu jak ja, trzeba umieć nawiązywać kontakty. U mnie działa to tak, że w momentach kryzysowych bardziej wierzę w siebie niż na co dzień. Ale to jest i tak konkretna sytuacja: Lądujesz w Meksyku, masz sto dolców w kieszeni. Nie masz innego wyjścia, jak po prostu poradzić sobie i wydostać się stamtąd.
Jak już podreperowała budżet, po miesiącu opuściła Meksyk.
– Nie jest tam zbyt bezpiecznie – ocenia. – Przelotni turyści aż tak tego nie zauważają, ale gdy już tam jesteś na co dzień, zawsze przeczytasz w gazecie o jakimś gwałcie, pobiciu czy innym przestępstwie.
Kamila kupiła bilet w jedną stronę
Ta decyzja doprowadziła ją do Kostaryki, która okazała się początkiem życiowych przyjaźni i późniejszych powrotów. Jak tak naprawdę wybiera kolejne destynację?
– To wszystko zależy – przyznaje Kamila. – Naprawdę niczego nie planuję z wyprzedzeniem. Podróże to mój narkotyk. Nie wyobrażam sobie, że kiedyś je zarzucę. Czasem bezwiednie sprawdzam ceny biletów. Nawet jak nie chcę nigdzie jechać, to w ramach relaksu otwieram stronę z lotami i szukam. I raz na jakiś czas bywa tak, że bez długiego namysłu kupuję bilet. Zwykle w jedną stronę. Czasem robię to np. o 3.00 w nocy, bo akurat nie mogę spać (śmieje się).
Będąc w Meksyku, oglądała po prostu zdjęcia z Ameryki Centralnej.
– Wybierałam sobie takie fajne miejsca – opowiada. – Podobała mi się Panama, Kostaryka, i dalej na południe – Kolumbia. Potem szukałam tam hoteli. Po prostu ciekawych, a nie zaraz jakichś pięciogwiazdkowych. Napisałam ekstra CV. Na sześć hoteli, w które ucelowałam, cztery mi odpisały. Finalnie miałam dwie rozmowy o pracę, jedna zakończyła się zatrudnieniem – w Kostaryce.
– Na dzień dobry powiedziałam im, że nie mam pieniędzy! – śmieje się Kamila. – Na co przyszły pracodawca zwyczajnie kupił mi lot. Ktoś przyjechał też po mnie na lotnisko. Wiem, jak to brzmi, sama nie mogłam uwierzyć, że to się działo naprawdę. Ale jestem dowodem na to, że po prostu czasem warto spróbować i zaryzykować.
Pracę i życie w Kostaryce przez cztery miesiące wspomina jako okres niezwykły.
– Trafiłam do małej miejscowości, gdzie wszyscy się znają – wspomina.
– Dziś mam tam naprawdę rodzinę. Ci ludzie w odróżnieniu od Europejczyków potrafią naprawdę odpoczywać. Oni są radośni, ciągle piją kawę, chodzą na lunche, zagadują sąsiadów… Ale co za tym idzie, są dość powolni, także w pracy. Pewnie dlatego ten mój standardowy styl pracy przyjęty w europejskiej kulturze był przez szefa tak ceniony. Bo ja mogłam w sześć godzin zrobić to, co oni robią w dwanaście. Z Kostaryki poleciałam do Polski, ale z tęsknoty wróciłam tam na kolejne pół roku. Wtedy znacznie więcej zwiedzałam.
Palcem po mapie i w drogę. Na liście ma już 80 państw
Kamila Zawłocka przez ostatnie dziesięć lat odwiedziła ponad 80 państw. Ktoś powie, że to nie jest możliwe, bo normalnych ludzi na to nie stać. I że wręcz musi tu być jakiś haczyk.
– Sposób, w jaki zwiedzam świat i styl życia, który prowadzę, nie jest dla każdego – zastrzega.
– Potrafię oszczędzać od zawsze. W domu się nie przelewało, na studiach pracowałam. Zwykle też zarabiam w krajach, gdzie jest drogo, a podróżuję tam, gdzie jest tanio. Na dłuższym wyjeździe zwykle szukam pracy, by uzupełnić finanse. W podróży gotuję, jeżdżę z małym plecakiem, a nie walizką. Korzystam z transportu publicznego – taksówka to ostateczność, wręcz sytuacja podbramkowa. Śpię w hostelach.
By móc zwiedzać Kostarykę, Kamila pracowała i spała w 17-osobowym pokoju, choć mogła mieć własny – droższy. W Szwecji nie poszła na piwo za 8 euro, tylko kupiła za tę kwotę dla siebie i mamy statek na cały dzień, by opłynąć kilka wysp. Tych przykładów jest cała masa.
Przyznaje przy tym, że cierpnie jej skóra na dźwięk słów „umowa”, „kontrakt”, „kredyt” czy „stała praca”.
– Podoba mi się ta perspektywa, że mogę wszystko rzucić i gdzieś wyjechać – stwierdza.
– Na co dzień nie kupuję markowych ubrań, gadżetów, kosmetyków. Nigdy nie miałam samochodu. Podczas pracy w radiu zaczęłam co prawda na niego odkładać, ale pieniądze przepadły, gdy poleciałam do Hiszpanii. Wydaję w zasadzie tylko na podróże.
Podkreśla, że choć jej wyjazdy zwykle są pod wpływem chwili, to do tych najdłuższych dobrze się szykuje. Po Azji na przykład podróżowała ponad trzy miesiące.
Czy młoda, ładna i samotna kobieta nie kusi losu, wybierając się na drugi koniec świata?
– Bezpieczeństwo stawiam na pierwszym miejscu – mówi. – Ale pamiętajmy, że nie mamy żadnej gwarancji, że rezygnacja z jakiejś podróży uchroni nas np. od pobicia pod własnym domem.
Wideo na serio i pierwszy dolar
Swoje liczne relacje z najpiękniejszych miejsc świata, bogate doświadczenia, wskazówki i wywiady z mieszkańcami odwiedzanych miejsc Kamila udostępnia na vlogu. Ten powstał na dobre podczas pandemii, która zastała ją na… Karaibach, czyli w turystycznym niebie.
– Wyspę zamknięto, życie stanęło – wspomina. – Po jednej ofierze śmiertelnej i dziesięciu zakażeniach, nie było szans na kolejne. Byliśmy odizolowani i bezpieczni. Ludzie się bawili, imprezowali. Co prawda, utknęłam na siedem miesięcy w raju, ale moje oszczędności wyparowały. Był to czas podszyty lękiem o to, co dzieje się z rodziną. Docierały do nas straszne obrazy z Europy i świata. Żeby je przegonić, wykorzystałam impuls, by nauczyć się robić dobre filmy od podstaw. Pierwsze odcinki były dość żałosne. Ale do dziś można je zobaczyć. Podeszłam do tematu na poważnie. Co niedzielę publikowałam jeden odcinek, choćby nie wiem, co się działo. Pamiętam, że ludzie się ze mnie śmiali. Początkowo vlog miał 300-400 subskrypcji, oglądali to głównie znajomi. Dziś jest 250 filmów i blisko 60 tys. subskrybentów. Udało mi się przebić…
Kanał po 13 miesiącach przyniósł zysk – Kamila zarobiła pierwszego dolara. Dziś prowadzenie vloga traktuje już nie tylko jako dziennikarsko-podróżniczą pasję, ale też częściowe źródło przychodu.
Tanie bilety przez przypadek…
Po trzech miesiącach pobytu w Szarlejce Kamila i jej partner wybrali się jesienią na Bałkany… samodzielnie zbudowanym camperem.
– Zwiedziliśmy Chorwację, Bośnię, Czarnogórę – opowiada. – Najdłużej byliśmy w Turcji – dwa miesiące. Na liście moich „top” podróżniczych marzeń jest na pewno Alaska, Polinezja Francuska czy Australia… To dość drogie destynacje, więc odkładam je na później.
Kończąc rozmowę Kamila zapewnia, że póki co nie ma szerszych podróżniczych planów.
– No, poza tym, że za tydzień lecimy do Maroko. Bo przez prawdziwy przypadek znalazłam tanie bilety… – zapewnia i wybucha śmiechem, łapiąc się na tym, jak to brzmi. „Usprawiedliwia się”, że to tylko na cztery dni.
– Mamy w końcu z Hiszpanii rzut beretem – kończy zakręcona podróżniczka.
Czytaj też: Kamperem z Opola w podróż życia do Ameryki Południowej
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.