Kamperem z Opola. Kolejna wyprawa pasjonatów podróży
Wyprawa do Ameryki Południowej kamperem z Opola nie była pierwszą dużą podróżą małżeństwa 61-latków z Opola. Na co dzień to właściciele od ponad 30 lat znanego salonu optycznego przy ul. Reymonta. Dziś biznes prowadzą z dwiema córkami. Dlatego też mają możliwość planowanie dłuższych urlopów. Z pewnością ten należy do najbardziej spektakularnych na długiej liście ich wyjazdów.
– Przez całe nasze wspólne życie kochaliśmy wyjazdy organizowane na własną rękę. Tłoczne miejsca, wycieczki all inclusive nie są dla nas – zastrzega pani Brygida. Od dłuższego czasu podróżują kamperem. A jak się to wszystko zaczęło?
Początkowo jeździli kombiakiem dostosowanym do długich wypraw.
– Przerobiliśmy go tak, by można było w nim spać, coś ugotować – mówi pan Witold. – A jakieś 15 lat temu kupiliśmy ze szwagrem starego, rozwalonego kampera. To najlepszy sposób na rozpoczęcie takiej zabawy. Trzeba najpierw pojechać gdzieś na tydzień i sprawdzić, czy człowieka wciągnie. Na campingach bywa różnie. To na pewno nie jest dla każdego. Przez lata naszych podróży widzimy jednak, że jest coraz lepiej. Warto podkreślić, że w Polsce te campingi są w świetnych zakątkach i bardzo dogodnie położone.
A miała być Syberia
Do listopada 2022 roku na liście ich największych podróży była Australia. Zwiedzili ją aż dwa razy. Pierwszy raz pan Witold kamperem pojechał z córką, przemierzając wschodnie wybrzeże (rok 2016). W kolejną podróż, dwa lata później, zabrał żonę.
– Wtedy przejechaliśmy Australię przez kontynent – wspomina. Cztery razy byli również w Nowej Zelandii.
Kamperem z Opola przejechali Europę wzdłuż i wszerz. Byli m.in. w Anglii, Francji, Szkocji, Hiszpanii, a także wiele razy w ukochanych Włoszech. Uwielbiają również wycieczki po Polsce.
– Jak na 60-latków dajemy radę – śmieje się. – Jesteśmy fanami sportu i różnych tego typu imprez. Swego czasu, jako fani żużla, jeździliśmy za Tomkiem Gollobem. Póki jest zdrowie, chcemy być aktywni – podkreśla pan Witold.
Do wielkiej wyprawy szykowali się jeszcze przed pandemią. – Pierwotny plan zakładał podróż do polskich wiosek na dalekiej Syberii – wspomina. Ich plany pokrzyżowała pandemia, a definitywnie przekreśliła je wojna w Ukrainie.
Tato – zwariowałeś
W zamian w grę wchodziła Kanada, USA lub Ameryka Południowa. Jak na wybór kierunku zareagowała rodzina?
– Gdy córki usłyszały, że chcemy jechać na pięć miesięcy do Ameryki Południowej, powiedziały, że zwariowałem. Musiałem je przekonać. Do wyprawy szykowaliśmy się długo i dokładnie – opowiada.
– Przed wyjazdem obejrzałem w Internecie relacje dziesiątek osób, które przemierzyły ten kontynent. Ich uwagi wzięliśmy głęboko do serca. Trzeba było dowiedzieć się na przykład, jak ubezpieczyć kampera, bowiem w każdym kraju potrzebne jest osobne ubezpieczenie.
Samochód, którym opolanie postanowili zwiedzić amerykański kontynent, powstał na bazie fiata ducato.
– Jednak bez napędu na cztery koła i tym podobnych udogodnień, które tutaj bardzo by się przydały – stwierdza pan Witold. – Taki samochód mamy od siedmiu lat. Najtrudniejszą sprawą wydawał się transport pojazdu drogą morską do Kolumbii. Nawiązaliśmy kontakt z niemiecką firmą, która od lat specjalizuje się w przerzucie kamperów na inne kontynenty i oni przeprowadzili nas przez procedury. Wymagania przewoźnika w dostarczeniu auta do Ameryki były bardzo restrykcyjne.
Nadchodzi gringo
Transport kampera do Kolumbii trwał 20 dni. W tym czasie państwo Siejka-Domańscy samolotem dotarli do Kartageny, w miejsce odbioru auta. – Zwiedziliśmy po drodze stolicę kraju Bogotę – wspomina pan Witold.
W podróż życia wystartowali 4 listopada z planem powrotu do Polski z końcem marca. Pani Brygida ze względu na zobowiązania w kraju, wyjazd zakończyła z końcem stycznia i obecnie jest już w Opolu.
Ich plan zakładał odwiedzenie kolejno Kolumbii, Ekwadoru, Peru, Chile, Boliwii, Paragwaju, Argentyny i Urugwaju. W trakcie wyprawy kamperem z Opola szybko okazało się, że ze względu na szybkość przemieszczania się zrezygnowali z Boliwii i Paragwaju. Co było najtrudniejsze podczas podróży?
– Trzeba było przełamać coś w głowie i nastawić się na „dam radę to zrobić” – opowiada pan Witold. – Najbardziej obawiałem się przejść granicznych i odprawy samochodu. Wszystkie formularze są w języku hiszpańskim, a celnicy rzadko kiedy mówią po angielsku. Nauczyliśmy się podstawowych słówek. A na żywo po prostu trzeba było sobie radzić. Tutejsi mają dar wyczuwania obcych. Oni już z dziesięciu metrów widzą, że idzie „gringo”, więc będzie jakiś problem. To znaczy, że idzie turysta, który czegoś chce i na pewno nie mówi po hiszpańsku… Niektórzy po prostu boją się kontaktu z obcokrajowcem – śmieje się.
Marsz przez dżunglę
– W Kolumbii zachwyciła nas wspaniała przyroda. Było też gorące Morze Karaibskie od północy, chłodniejszy Ocean Spokojny od zachodu. A wybór owoców przyprawia o zawrót głowy. No i ci Kolumbijczycy! Serdeczni, przyjaźni i otwarci na turystów, choć Ameryka Południowa to nie jest popularny kierunek.
Największą atrakcją w Ekwadorze, jeśli nie największą całego pobytu, był ich dwudniowy marsz przez dżunglę.
– Nasz przewodnik Pepe, Indianin, był prawdziwym znawcą tematu – opowiada pan Witold. – Spotkaliśmy się nad rzeką, którą pokonaliśmy w klatce dla czterech osób, podwieszonej na solidnej stalowej linie. Jednak sama klatka nie przeszłaby żadnego atestu w krajach europejskich. Ktoś pospawał trochę kątowników, obciągnął to siatką i tak to funkcjonuje…
Z tej wyprawy pan Witold pamięta jeszcze specyficzny klimat, objawiający się wilgotnością powietrza.
– Z każdą chwilą czułem się gorzej i kilka godzin dochodziłem do siebie po dotarciu do chaty – przyznaje. – Spaliśmy pod moskitierami, bo Pepe potwierdził, że największym dla nich problemem są ukąszenia owadów i żmije. A na trzecim miejscu wymienił… pytony. To była najczujniej przespana noc w moim życiu.
Peru – tony śmieci i Machu Picchu
Mieszane wspomnienia mają z Peru. Opolanie spotkali tam na trasie policjantów-łapówkarzy. Dzięki rzeczowej rozmowie i zimnej krwi udało się ich odwieść od wypisania bezpodstawnego i wysokiego mandatu. W dodatku krótko przed ich przyjazdem kamperem z Opola obalono tam prezydenta i w kraju trwały protesty i blokady dróg.
– Za wyjątkiem ścisłych centrów, ten kraj zalewają tony śmieci! – zaznacza. – Nie pojmujemy ogólnonarodowej zgody na ich wyrzucanie, gdzie popadanie.
Za to wspaniałe emocje przyszły ze słynnym Machu Picchu, mieście Inków.
– Obawiałem się, że to kolejny twór marketingowców z branży turystycznej, ale nic bardziej mylnego – zapewnia opolanin i dodaje, że to miejsce jest punktem obowiązkowym, najlepiej z przewodnikiem. – Dowiedzieliśmy się tam, że od trzech lat nie ma praktycznie turystów. Dawniej miejsce to zwiedzało 5 tys. gości dziennie. Dziś – zaledwie 400.
Mekka surferów
W Chile zachwyciła ich m.in. stolica – Santiago. – Jechaliśmy tam trzy dni, śpiąc na uliczkach mijanych miasteczek – wspomina. – To metropolia i centrum finansowe. Arterie, budynki i dzielnice – wszystko to wielkie „wow”. Chile i Urugwaj stanowią elitę gospodarczą Ameryki Południowej. Jednak uprzedzano mnie, że z Chilijczykami nie będzie tak słodko. To faktycznie ludzie chłodniejsi i wstrzemięźliwi. Mówią niechlujnie i szybko. Jeśli ktoś nauczy się hiszpańskiego w Chile, da sobie radę w każdym dialekcie.
W Santiago pan Witold pożegnał żonę, która wcześniej musiała wrócić do Polski i rozpoczął samotną wyprawę. Od końca stycznia dotarł m.in. do miasta Ushuaia na południu Argentyny.
– Chciałem poczuć choć odrobinę atmosfery Ziemi Ognistej i Przylądka Horn, jednak by tam dotrzeć, trzeba pokonać 3400 km i przejechać piękną, ale bardzo monotonną Patagonię – opowiada. – Przez setki kilometrów nie ma nawet drzewa, a przy drodze pasą się tysiące lam, na które trzeba bardzo uważać.
Celnicy zabrali nawet miód
Wjazd do Argentyny trwał aż trzy godziny. Chilijczycy wymagają szeregu formalności. – Zabrano mi nawet miód, przez co musiałem wypełniać kolejny formularz… – relacjonuje.
Dla równowagi cała procedura w argentyńskim oddziale celnym zabrała zaledwie 20 minut. Obecnie trwają tu wakacje i wszędzie roi się od turystów, co nakręca ceny. Nawet proszę nie pytać, ile zapłaciłem za stek z polędwicy argentyńskiej, bo to już było na granicy rozpusty i zdrowego rozsądku! Po męczącej podróży przez Patagonię uznałem jednak, że zapracowałem uczciwie na ten kawał wołowiny – śmieje się.
Następnym punktem podróży kamperem z Opola był powrót do Chile. – Ze względu na tak długą linię brzegową i bezkresny ocean, kraj ten stał się mekką dla surferów z całego kontynentu – opowiada pan Witold, który podczas rozmowy z „Opolską” przebywa znów w Santiago. Po wakacjach surfingowych planuje pojechać do Argentyny, gdzie odwiedzi region Mendoza, znany z winnic i argentyńskiej wołowiny.
– Potem obieram kierunek na Urugwaj, a pod koniec pierwszej dekady marca oddam samochód na statek i po 20 marca wyląduję w Warszawie – dodaje.
Z chłopakami na ulicy
Dla wielu ich znajomych wyjazd na tak długi czas na daleki kontynent był istnym szaleństwem. Ale nie dla nich.
– Na samą myśl o Kolumbii ludzie drętwieją – mówi pan Witold. – Oczywiście, ta przestępczość jest, ale wystarczy nie pchać się na pierwszą linię ognia. My nie zapuszczaliśmy się do dzielnic, gdzie nie latają nawet policyjne helikoptery – żartuje.
– Nocowaliśmy w bocznych uliczkach, ale zawsze między ludźmi. A sam kamper wyposażyliśmy w bardzo dobry system alarmowy, jest też chip z lokalizacją. Nasza rodzina w każdym momencie może ją sprawdzić. Podczas takiej podróży nieuniknione są kłopoty, np. awaria samochodu, problem z kartą. Najszybciej pomagają chłopaki z ulicy, czyli miejscowi. Trzeba podejść i sympatycznie zagadać. Jeśli nie rozumieją, o co chodzi, biorą telefon, dzwonią do przysłowiowego szwagra albo do sąsiada. Barman, taksówkarz, czy sklepikarz – to oni wiedzą najlepiej, a nie grzeczna pani w banku czy urzędnik w ratuszu.
Na liście marzeń do odhaczenia pan Witold ma jeszcze m.in. dwa mecze w Buenos Aires: na stadionie Boca Juniors i stadionie River Plate, czy wyjście na pokaz tanga. – W międzyczasie z polską koszulką, szalikiem kibica i biało-czerwoną wiązanką kwiatów odwiedzę grób Diego Maradony – planuje.
Kamperem z Opola – od Kolumbii po Ziemię Ognistą
Opolanie już dziś zapewniają, że niezwykłą podróż do Ameryki Południowej chcieliby powtórzyć. A na pewno do Kolumbii.
– Bogatsi o doświadczenia, już wiemy, jak zorganizować taki wyjazd o połowę taniej – podkreśla pan Witold. – Wiele można oszczędzić choćby na sposobie transportu samochodu. Poza tym najwięcej kosztował samolot i paliwo ze względu na liczbę kilometrów. Cała podróż to będzie około 23 tys. km.
– Po takiej wspaniałej wyprawie zostają wspomnienia na całe życie – zaznacza pani Brygida. – Zaskoczyła mnie otwartość ludzi. Nie spotkało nas nic przykrego i czułam się bezpiecznie. A geografia tego kontynentu jest fantastyczna: były wybrzeża, góry, a nawet dżungla. Choć podróżowałam trzy miesiące, czuję się, jakbym była dwa lata na urlopie. To był całkowity reset, ale muszę stwierdzić, że po powrocie docenia się swoje miejsce życia. Polska jest piękna, to tu jestem u siebie.
Przygody opolan z wyprawy do Ameryki Południowej można śledzić na profilu W kamperze na Facebooku.