Morze Bałtyckie zmienia się od dekad
Morze Bałtyckie było tematem dyskusji, do której zaprosiła naukowców i sympatyków tego akwenu WWF Polska. Głównym celem fundacji jest powstrzymanie degradacji środowiska naturalnego. Zaproszeni eksperci mierzyli się z pytaniem „Jak zmienia się Bałtyk?”.
– Stan ekologiczny Bałtyku i jego funkcjonowanie kształtują specyficzne warunki hydrologiczne – zauważył dr hab. Karol Kuliński, prof. Instytutu Oceanologii Polskiej Akademii Nauk. – Z jednej strony to dopływ wody rzecznej. Stanowi ona około 2 proc. wód tego morza. Oczywiście to bardzo dużo. Z drugiej – dopływ wysoko zasolonej wody oceanicznej z Morza Północnego. Te wlewy pojawiają się u nas jednak sporadycznie.
Wcześniej jednak tak nie było. – W ciągu pierwszych stu lat historii pomiarów wlewów, one pojawiały się bardzo często – przypomniał dr Piotr Margoński, dyrektor Morskiego Instytutu Rybackiego – Państwowego Instytutu Badawczego w Gdyni, najstarszej placówki badań morza w Polsce.
– Choć nie były bardzo duże, to przez swoją powtarzalność utrzymywały relatywnie dobre warunki tlenowe w warstwach przydennych morza. Mimo to już na początku lat 80. XX w. zmieniła się presja klimatyczna. Średni wlew miał miejsce w 1983 roku. Kolejny w 1993, a następny – większy w 2003. Reasumując – jeden z największych w historii wlew odbył się w 2014.
Martwe strefy
Morze Bałtyckie łączą z Morzem Północnym, a pośrednio Atlantykiem jedynie wąskie i płytkie Cieśniny Duńskie. To sprawia, że wymiana wód zachodzi bardzo powoli. W rezultacie poważny problem stanowią gromadzące się substancje biogeniczne. Między innymi związki azotu i fosforu oraz materia organiczna, które trafiają rzekami do morza.
– W efekcie mamy bardzo duży obszar objęty deficytami tlenowymi, a to napędza nam nadwyżkę fosforu nad azotem w systemie. Przy wzroście temperatury stanowi to sprzyjające warunki dla rozwoju sinic – wskazywał prof. Karol Kuliński.
Powierzchnia martwych stref (beztlenowych obszarów dna morskiego) od początku XX wieku zwiększyła się ponad dziesięciokrotnie. Dziś stanowią one blisko jedną piątą Bałtyku i wciąż rosną.
Prof. Kuliński dodał, że redukcja ładunków substancji biogenicznych może zmniejszyć zasięg występowania deficytów tlenowych i zwiększyć przezroczystość wody. – Od 2007 roku obserwujemy wyraźny spadek tych ładunków, szczególnie fosforu. Wszystko dzięki usprawnieniu gospodarki ściekami w zlewni morza – stwierdził.
Polską część zlewni Morza Bałtyckiego tworzą dorzecza Wisły i Odry, a także pięć dorzeczy mniejszych rzek oraz zlewnie rzek wpadających bezpośrednio do Bałtyku. Profesor podkreślił, że kluczowym czynnikiem są tu nawozy stosowane w rolnictwie.
– Odbywa się dialog pomiędzy międzynarodową społecznością naukową z regionu Bałtyku, a organizacjami rolniczymi. Zastanawiają się jak efektywnie wykorzystywać nawozy – podkreślił prof. Kuliński. – Mimo to, to nie jest tak, że przestaniemy dostarczać fosfor do systemu i natychmiast pozbędziemy się pustyni beztlenowych. Sama odpowiedź na zmniejszające się ładunki fosforu jest szacowana na około 30-50 lat…
Woda zaleje plaże i miasta?
Szacunki badaczy mówią, że jeśli poziom Morza Bałtyckiego podniesie się o metr, to część Gdańska, Nowy Dwór Gdański, zachodnia część Elbląga i Gronowo Elbląskie, zostaną zalane. Poziom morza już się podnosi, niemal na naszych oczach. W jakim tempie? Dane naukowe mówią, że od 1995 roku – nawet o 15 cm.
– Jeśli chodzi o zmianę poziomu morza w południowej części Bałtyku, mówi się o 60 centymetrach do końca XXI wieku. Natomiast na północy poziom morza opada. Prognozuje się, że będzie to minus 30 centymetrów do końca tego wieku na skutek geostatystycznego wypiętrzenia się Skandynawii.
Zmiany klimatu i rosnące temperatury oraz deficyt tlenu negatywnie wpływają na ryby. Zmniejszyły się obszary ich żerowania i jakość pokarmu. To przełożyło się na zmniejszenie zasięgu występowania części z nich, np. płastug, śledzia i dorsza. Czy jest szansa na odtworzenie stad dorsza w Morzu Bałtyckim?
– W latach 80-90. XX w. poziom eksploatacji rybackiej był bardzo duży. Od drugiej połowy 2019 roku Unia Europejska wprowadziła zakaz ukierunkowanych połowów dorsza – przypominał dyrektor Piotr Margoński. – Jednak nie ma dziś dobrych warunków środowiskowych, by rozradzające się dorsze były w stanie przeżyć w takiej liczbie, która poprawi sytuację.
Margoński podkreślił, że zmiany to część definicji Bałtyku. W swojej krótkiej, w skali geologicznej historii, morze to przechodziło drastyczne zmiany. – Dziś te przeobrażenia wciąż robią tak wielkie wrażenie, ponieważ widzimy je w skali jednego pokolenia. Z dzieciństwa możemy pamiętać zupełnie inne warunki nam morzem – wskazywał dyrektor. – Bałtyk nie jest morzem martwym. Natomiast jest morzem pod ogromną presją człowieka i zmian klimatycznych.
Śmierć na dnie Morza Bałtyckiego
– Morze Bałtyckie moim zdaniem ma większe problemy niż broń chemiczna czy nawet plastiki. Te będą problemem, ale w przyszłości – stwierdził Piotr Margoński. – Mamy kolosalne problemy z konsekwencją zrzutów substancji biogenicznych i materii organicznej oraz zrzutów zanieczyszczeń chemicznych. Natomiast sama zmiana klimatu w dużej mierze jest podyktowana działalnością człowieka.
Odnosząc się do zatopionej w Bałtyku broni chemicznej, dyrektor Margoński podkreślił, że nawet jeśli te pojemniki korodują, to ich zawartość pod wpływem wody ulega hydrolizie (rozkładowi), co skutecznie obniża toksyczność substancji. – Dziś wyrzucona na brzeg beczka z bronią chemiczną to rzadkość. Oczywiście na zetknięcie się z nią mocniej narażeni są rybacy lub budowniczy rurociągów podmorskich – dodał.
O tym, że zatopiona broń chemiczna stanowi pewne zagrożenie dla środowiska morskiego, powiedział w rozmowie z „Opolską” również dr Tomasz Nowosielski z Katedry Transportu i Handlu Morskiego Uniwersytetu Gdańskiego.
– Możliwe jest jej usuwanie, ale jest to proces kosztowny i ryzykowny – wyjaśnił. – Moim zdaniem, utylizacją broni chemicznej powinna się zająć Unia Europejska i jej wyspecjalizowane agendy. Ryzyko polega na tym, że podjęcie beczek z bojowymi środkami chemicznymi może spowodować ich rozszczelnienie i zanieczyszczenie morza. Zatem bez dużych środków finansowych, pozwalających przygotować odpowiednie zabezpieczenie techniczne, jest to ryzyko. Natomiast wraki statków znajdujące się na Bałtyku nie wpływają na jego stan ekologiczny, mogą co najwyżej stanowić pewne utrudnienie dla pływających statków.
Co zrobią turyści?
Jak pogarszający się stan Bałtyku wpłynie na wypoczynkowe wybory Polaków? Jak to wpływa na cały związany z tym przemysł turystyczny?
– Spędzanie urlopu nad Morzem Bałtyckim wiąże się u nas z tradycją historyczną – mówi dr Nowosielski.
– Istnieje tu duża sezonowość (czerwiec-wrzesień). To oczywiście związane jest z warunkami pogodowymi. Dlatego obecnie dużą konkurencją są wyjazdy zagraniczne. Na przykład do krajów leżących nad Morzem Śródziemnym. W rzeczywistości decyduje przede wszystkim cena oraz atrakcje turystyczne oferowane na miejscu. Więc trudno określić, na ile obecnie polskie kurorty nadmorskie spełniają wymagania turystów krajowych i zagranicznych.
Według Tomasza Nowosielskiego, broń chemiczna, wraki statków i ewentualne pojawienie się sinic na plażach obecnie w małym stopniu wpływają na decyzje turystów.
– Oczywiście niektóre wraki statków stanowią atrakcję turystyczną dla płetwonurków, gdyż możliwe jest ich oglądanie – wyjaśnia dr Nowosielski. – Atrakcyjność Morza Bałtyckiego zawsze była wysoka dla turystów krajowych i zagranicznych. Podsumowując na pewno kurorty nadmorskie takie, jak Sopot, Władysławowo, Jurata, Hel, Krynica Morska, Łeba, Mielno, czy Międzyzdroje zawsze będą cieszyć się popularnością.