Justin Ziółkowski zadebiutował w barwach kędzierzynian w niedzielnym meczu przeciwko ekipie z Podkarpacia. I zaprezentował się w nim więcej niż dobrze. Szczególnie, że jeszcze trzy dni wcześniej w ogóle nie myślał o sobie jako o zawodowym graczu.
Co prawda swego czasu bronił barw ZAKSY Strzelce Opolskie czy młodzieżowych drużyn ZAKSY Kędzierzyn-Koźle i Stali Nysa (pełne CV TUTAJ), ale z czynnego uprawiania siatkówki wycofał się pięć lat temu. Wówczas to poświęcił się pracy trenera przygotowania motorycznego.
Niemniej teraz również będzie brany pod uwagę przez sztab szkoleniowy przy ustalaniu składu na starcie z Halkbankiem Ankara. Te rozpocznie się o godz. 16 czasu polskiego.
Warto w tym miejscu odnotować, iż stawką dwumeczu jest awans do ćwierćfinału najważniejszego z europejskich pucharów. W pojedynku nr 1 broniąca tytułu ZAKSA wygrała 3:2. Jeśli teraz wygra w jakimkolwiek stosunku przechodzi dalej. Jeśli przegra po tie breaku, to do wyłonienia triumfatora tej pary potrzebny będzie tzw. złoty set. Wygrana gospodarzy 3:0 lub 3:1 da awans właśnie im.
Rozmowa z Justinem Ziółkowskim
– Jak to jest jednego dnia przygotowywać chłopaków do meczu, a kolejnego dnia grać z nimi i to na takim poziomie?
Justin Ziółkowski: Przyznam szczerze, że to bardzo dziwne uczucie. Ponieważ jeszcze tydzień temu siedziałem za biurkiem i rozpisywałem plany dla nich. I nagle pojawiła się propozycja, żebym dołączył do zespołu jako zawodnik. Nie było czasu się zastanowić. Podjąłem tę decyzję, trenowałem trzy dni i zagrałem. Wszystko działo się bardzo szybko. Naprawdę emocję były niesamowite. To jest coś pięknego, zagrać przy takich kibicach, czując to wsparcie nie tylko z ich strony, ale i sztabu szkoleniowego i samych zawodników.
– W jakich okolicznościach zrodziła się taka ewentualność, że pan zagra?
– Wcześniej wyglądało to tak, że jeżeli mieliśmy jakieś problemy kadrowe w drużynie, bo któryś z zawodników nie mógł trenować, to zazwyczaj pomagałem np. w grach treningowych. Tylko, że to była taka pomoc na zasadzie: jeden trening na dwa tygodnie. Nigdy nie było to coś więcej. Bo ja też pięć, sześć la temu uznałem, że nie chcę już kontynuować przygody z siatkówką jako zawodnik. Ale jak widać życia jest zmienne i czasem stawia nas przed wyborem, a wtedy trzeba tę decyzję podjąć. A takiemu klubowi się nie odmawia, więc cieszę się, że podjąłem taką.
– To co się dzieje wokół pana to takie spełnienie pięknego snu?
– Pochodzę z bardzo małej wioski i pamiętam, że za dziecka przyjeżdżałem na mecze ZAKSY. Siadałem na schodach, bo nie miałem wykupionych biletów na miejsca siedzące, schodziłem jak najniżej, żeby oglądać tych chłopaków. Zawsze więc to było gdzieś tam moje marzenie, żeby zagrać w PlusLidze, tym bardziej w zespole z Kędzierzyna-Koźla… No i się spełniło. Nie spodziewałem się jednak, że to stanie się po pięciu latach przerwy od grania.
– Poza Bartłomiejem Kluthem i Krzysztofem Zapłackim przeciwko Resovii nikt nie zdobył więcej punktów, do tego zanotował pan 58 procent w ataku. Wynik lepiej niż przyzwoity. Mówiąc pół żartem, pół serio, to ta PlusLiga nie taka straszna jak ją malują.
– I tak i nie (śmiech). Jedna jaskółka wiosny nie czyni, więc nie napędzałbym się jakoś tym wynikiem. Fakt, jest dobry, niemniej dość twardo stąpam po ziemi i wiem, że powtórzenie takiego występu może być ciężkie. Ale będziemy się przygotowywać do następnych meczów, żeby to jak najlepiej wyglądało w perspektywie całego zespołu.
– Na Ligę Mistrzów do Ankary pan leci jako zawodnik, nie jako trener?
– Lecę jako zawodnik, niemniej aktualnie staram się łączyć obie te funkcje, więc swoją część, jeżeli chodzi o przygotowanie motoryczne ekipy, też muszę wykonać.
– Jak pan godzi obie funkcję?
– Ogólnie z Piotrem Pietrzakiem, który jest głównym trenerem przygotowania motorycznego, zazwyczaj „dzieliliśmy się” zawodnikami i całą tą otoczką treningu motorycznego mniej więcej po równo. Teraz troszkę więcej roboty przypada jemu, bo kwestia rozgrzewek będzie tylko i wyłącznie po jego stronie. Kwestia przygotowania siłowni, planów siłowych, zostaje po staremu, a mi po prostu dojdzie troszkę więcej obowiązków zawodniczych (śmiech).
– To pytając z przymrużeniem oka, ma pan teraz płacone jako zawodnik czy jako trener przygotowania motorycznego.
– Są takie przepisy co do zawodników z „meczowej dwunastki”, że muszę mieć kontrakt zawodniczy, więc taki posiadam aktualnie.
– Co na to wszystko najbliżsi, rodzina? Im też pan zrobił ogromną niespodziankę?
– Rodzice byli na meczu zupełnie przypadkowo, bo nie wiedzieli, że w ogóle będę grał. Ja też w sumie nie wiedziałem, że wejdę na parkiet, gdyż miałem być przecież taką opcją awaryjną, jakby coś złego się stało. Dopiero w połowie pierwszego seta dostałem informację, że mam być gotowy. Bo wyjdę w drugiej partii do gry, więc dla mnie samego była to dość mocna niespodzianka, ale też taki fajny „kop motywacyjny”.
– Jeśliby padła propozycja gry na dłużej, choćby w ZAKSIE Strzelce Opolskie, gdzie pan wcześniej występował, to poszedłby pan na to? Ciągnie wilka do lasu?
– Przyznam szczerze, że ciężkie pytanie. Bo pięć lat temu podejmując decyzję przerwania gry, byłem w 100 procentach świadomy. Wiedziałem czego chcę, czego oczekuję od życia i nie było w tym wówczas miejsca na bycie zawodowym graczem. Wolałem iść bardziej w kierunku nauki, skończyć studia i dalej pracować w siatkówce, ale już nie jako zawodnik. Natomiast, jak pokazują te ostatnie dni, niczego nie można być pewnym i nie wiem jak się dalej potoczy. Mam ogromną nadzieję, że nasze problemy kadrowe jak najszybciej się rozwiążą, że jeszcze pokażemy w tym sezonie na co nas stać. Bo naprawdę mamy dużo do udowodnienia. A ja wierzę w ten zespół i wiem, że jesteśmy w stanie zrobić wielkie rzeczy.