– Czasem przychodzą pięć po trzeciej, ale raczej są punktualni – mówi dziennikarce „Opolskiej” 44-letnia Anna z Opola, która na zupę przyszła ze swoim partnerem Krzysztofem. – Później na Krakowską przychodzą zielonoświątkowcy, przynoszą kanapki i ciasto. A w sobotę pod Solarisem jemy zupę.
Anna i Krzysztof są w niezłej sytuacji. Mają gdzie mieszkać, ale żyją bez prądu i ciepła. Nie wszyscy, którzy tutaj przychodzą, mają dach nad głową.
– Ale wszyscy tutaj na nich czekają, bo oni są bardzo fajni – Anna chwali wolontariuszy z grupy „Jedzenie zamiast bomb”.
– O, już idą! – ktoś wypatrzyli grupkę barwnie wyglądających młodych ludzi. Dziewczyny niosą pakunki, chłopcy na dwukółce ciągną termos z zupą.
„Jedzenie zamiast bomb” w Opolu – zupa dla wszystkich
Rozłożyli się na chodniku obok poczty. Na płocie dziewczyny powiesiły ciepłe ubrania, na które zaraz znaleźli się chętni. Na murku położyły karton z podpaskami, pastą do zębów i szczoteczkami, w co mogły zaopatrzyć się kobiety.
– Proszę bardzo zupę, dzisiaj fasolowa – Jan podaje zupę w jednorazowych pojemnikach długiej kolejce bezdomnych i ubogich.
Zupa ma aromatyczny zapach, jest w niej lubczyk, majeranek.
– Do tego bułka zwykła, potem może być słodka i kawa – proponują dziewczyny. – I jeszcze sałatka owocowa, albo same owoce.
Obok przechodzi jakiś obcokrajowiec, smagła cera, Pakistańczyk albo Hindus. Zatrzymuje się, najwyraźniej ma nawyk ze swojego kraju kupowania posiłków na ulicy. Wyjmuje portfel, chce zapłacić za fasolową, ale wolontariusze ostro protestują. Jan nalewa mu zupę, podaje rękę i się przedstawia.
Wolontariusze nie szukają rozgłosu
Wolontariusze z grupy „Jedzenie zamiast bomb” niechętnie opowiadają o tym, co robią. I najpierw upewniają się, że nie mają do czynienia z rządowymi mediami, bo je omijają.
– Nie szukamy rozgłosu, robimy to dla tych, którzy tutaj przychodzą – tłumaczy jedna z wolontariuszek. – Chcemy, żeby te osoby do nas wracały. A jeśli pojawia się ktoś obcy, oni mogą nabrać obaw i już do nas nie wrócić.
To szczególnie dotyczy ubogich emerytów, którym już nienajlepiej się działo przed inflacją. A teraz dla niektórych słodka drożdżówka stała się rarytasem.
Przechodząca obok kobieta pyta, czy może dostać bułkę, a wolontariuszki zaraz proponują bułkę słodką i kawę. Uszczęśliwiona kobieta dziękuje i idzie szybko na pociąg.
„Jedzenie zamiast bomb” w Opolu od 18 lat
Dzisiaj gotowali od godziny 11, zaangażowało się w to dwunastu wolontariuszy. – Czasem są tylko cztery osoby, bo jedni studiują, albo mają inne obowiązki – tłumaczy dziewczyna z zielonymi dredami.
Gotują z tego, co wylądowałoby na śmietniku, a nadaje się do jedzenia.
Są w każdą niedzielę ze swoimi potrzebującymi. Tak jest już od 18 lat, bo tyle opolska grupa „Jedzenie zamiast bomb” przygotowuje posiłki.
Kamil i jego partnerka są bezdomnymi. Dzisiaj w nocy był mróz, ale spali na dworze, pod balkonem.
– Siostra Aldona z „Domu nadziei” dała nam koce, jakoś damy radę – mówią.
W dni powszednie na śniadania chodzą właśnie tam, do Dziennego Centrum Pomocy Osobom Bezdomnym i Ubogim „Dom nadziei” przy ul. Książąt Opolskich.