Janusz Kowalski złożył do prokuratury w Opolu zawiadomienie na Marcina Oszańcę. Wiceminister rolnictwa zarzucił szefowi opolskiego PSL oszustwo. Bo ten przyznał, że posłał dziecko na naukę języka niemieckiego jako języka mniejszości, choć nie jest członkiem mniejszości niemieckiej.
Pod koniec grudnia śledczy z Opola odmówili wszczęcia dochodzenia w tej sprawie. Jak mówił Stanisław Bar, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Opolu, w zachowaniu opisanym w zawiadomieniu nie dopatrzono się znamion czynu zabronionego.
Janusz Kowalski zapowiada zażalenie
Przez kilka dni próbowaliśmy skontaktować się z Januszem Kowalskim. Chcieliśmy, aby odniósł się do odmownej decyzji prokuratury. W słuchawce za każdym razem słychać sygnał zajętej linii. Pytania wysłane poprzez wiadomość sms pozostały bez odpowiedzi. Wysłaliśmy je 5 stycznia. Ponowiliśmy 9 stycznia.
Wiceminister rolnictwa wypowiedział się natomiast w tej sprawie w Radiu Doxa. Stwierdził, że Marcin Oszańca skompromitował się zapisaniem dziecka na naukę języka niemieckiego jako języka mniejszości. Ocenił, że lider opolskich ludowców szuka poklasku. Zapowiedział też, że odwoła się od decyzji śledczych.
Stanisław Bar wskazuje, że zażaleniem na decyzję prokuratury – o ile ostatecznie wpłynie – zajmować będzie się sąd.
– To on będzie rozstrzygał, czy działanie opisane przez autora zawiadomienia faktycznie nosi znamiona czynu zabronionego i jest oszustwem, czy też nim nie jest – mówi.
Sędzia Daniel Kliś, rzecznik Sądu Okręgowego w Opolu zwraca przy tym uwagę na istotną kwestię. Wskazuje, że zawiadomienie do prokuratury może złożyć każdy.
– Natomiast zażalenie na decyzję o odmowie wszczęcia dochodzenia przez prokuraturę może złożyć tylko osoba, podmiot bądź instytucja bezpośrednio pokrzywdzona – mówi.
To by oznaczało, że od decyzji opolskich śledczych może się odwołać Ministerstwo Edukacji i Nauki. To ono jest dysponentem pieniędzy, z których finansowana jest nauka języka mniejszości.
Jaka będzie interpretacja?
Rafał Bartek, lider VdG, zauważa, że jakiekolwiek wątpliwości czy niespójności prawne wokół nauczania języka niemieckiego jako języka mniejszości, są winą ustawodawcy. I nie mogą one obciążać zwykłych ludzi.
– To, w jakim kierunku wszystko się rozwinie, w dużej mierze zależy od tego, na jakiego sędziego ostatecznie to trafi. Oraz jak on zinterpretuje wszystkie przepisy prawa – wyjaśnia.
Rafał Bartek jako przykład zawiłości wskazuje fakt, że przepisy ustawowe w kwestii nauczania języka mniejszości odsyłają do rozporządzenia w tej sprawie.
– W rozporządzeniu zapisano, że nauka takiego języka jest przeznaczona dla przedstawicieli mniejszości narodowych. Ale już w deklaracji, na podstawie której rodzice zapisują dzieci na takie zajęcia, nigdzie nie jest to zapisane. Deklaracja jest tylko wyrażeniem woli rodziców, że chcą swoje pociechy na takie lekcje posyłać – mówi.
– Kolejną sporną kwestią jest wymóg, aby dyrektor informował rodziców dzieci, że nauka danego języka jako języka mniejszości jest przewidziana tylko dla przedstawicieli danej mniejszości – dodaje lider mniejszości. – Nigdzie nie jest sprecyzowane, jak to ma być zrobione. Nie sposób też zweryfikować, czy dana metoda jest w pełni skuteczna.
Zaznacza, że dla niego cała sytuacja jest jasna.
– Społeczeństwo większościowe na terenach tradycyjnie zamieszkiwanych przez mniejszość narodową czy etniczną powinno mieć prawo do nauki języka mniejszości bez ograniczeń – podkreśla. – Nie powinno być mowy o żadnym wykluczaniu. Szczególnie w myśl zapisów Europejskiej Karty Języków Regionalnych lub Mniejszościowych.
Tysiące rodziców w tarapatach?
Gdyby jednak sąd ostatecznie uznał argumentację, jaką prezentuje Janusz Kowalski w zawiadomieniu do prokuratury za zasadną, to rykoszetem mogłyby oberwać tysiące rodziców.
Ilu konkretnie? Rafał Bartek przyznaje, że nie sposób tego określić ze względu na to, że do tej pory nie było podstaw do weryfikacji przynależności danych rodziców i ich dziecka do mniejszości. I że taka weryfikacja jest w myśl ustawy zabroniona.
– Przynależność do mniejszości jest bowiem czymś bardzo indywidualnym i subiektywnym – tłumaczy Rafał Bartek. – Każdy sam w pewnym sensie decyduje, czy tą mniejszością jest, czy nie. I nie może to być przez nikogo sprawdzane.
Wiadomo natomiast, że w minionym roku szkolnym taką formą nauki języka niemieckiego objętych było około 48 tys. dzieci w całej Polsce. Większość to dzieci z województw opolskiego – około 22 tys. – oraz śląskiego – około 20 tys. Pozostałych 6 tys. rozsianych jest po innych częściach kraju, m.in. w województwach warmińsko-mazurskim, pomorskim oraz dolnośląskim.
Marcin Oszańca chce, by Janusz Kowalski stracił immunitet
Marcin Oszańca zaznacza, że czekał na decyzję prokuratury w Opolu ze spokojem. A rodzice, którzy zapisywali dzieci na naukę języka mniejszości, nie dopuściło się żadnego oszustwa. Zaznacza, że mogą oni odetchnąć z ulgą.
– Dotyczy to też polityków prawicy, którzy zapisywali swoje dzieci na lekcje języka niemieckiego jako języka mniejszości, choć do mniejszości niemieckiej nie należą – dodaje.
Marcin Oszańca podkreśla, że postanowienie prokuratury umożliwia mu pociągnięcie Janusza Kowalskiego do odpowiedzialności.
– Wcześniej schował się za immunitetem poselskim. Założę mu więc sprawę cywilną i zawnioskuję o odebranie immunitetu parlamentarnego. Liczę, że tym razem poseł Solidarnej Polski nie stchórzy i będzie gotów bronić swoich racji w sądzie, a nie na Twitterze – stwierdza.
Czytaj także: Janusz Kowalski straszy LGBT na festiwalu w Opolu. Na prawicy go krytykują