Janusz Kowalski zarzuca wyłudzanie pieniędzy
Na początku roku Janusz Kowalski stwierdził, że rodzice, którzy posyłają swoje dzieci na naukę języka niemieckiego jako języka mniejszości, a którzy do tej mniejszości nie należą, wyłudzają pieniądze z budżetu państwa. Jako przykład wskazał Marcina Oszańcę.
– Najlepszym potwierdzeniem jest stanowisko szefa opolskiego PSL, który wprost mówi, że zapisał swoje dziecko [na naukę niemieckiego jako mniejszości – dop. red.] tylko po to, żeby nie płacić z własnej kieszeni, skoro może zapłacić budżet państwa – powiedział.
Marcin Oszańca oskarżył Janusza Kowalskiego o zniesławienie. Argumentował wtedy, że Janusz Kowalski w swoim wywodzie dopuścił się wielu kłamstw. Zgłosił sprawę na policję.
– Nie chodzi o mnie. Staję w obronie rodziców dzieci, którzy zapisali swoje dzieci na naukę języka mniejszości w dobrej wierze. Aby miały możliwość kształcenia się. Żaden polityk nie ma prawa odbierać dostępu do edukacji naszych dzieci – mówił wtedy w Radiu Opole.
„Nie można tak dzielić ludzi”
Sprawa stanęła na wokandzie w piątek 9 grudnia, w blisko rok od zgłoszenia na policję. Pełnomocnik Janusza Kowalskiego wnioskował o umorzenie postępowania. Jako jeden z powodów wskazał zawiadomienie do prokuratury, jakie wiceminister rolnictwa złożył na lidera opolskich ludowców. Zarzucił mu oszustwo, właśnie ze względu na zapisanie dziecka na zajęcia języka mniejszości, choć – jak zauważył – Marcin Oszańca sam przyznał, że do mniejszości nie należy.
– Janusz Kowalski myli przynależność do mniejszości niemieckiej z legitymacją Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Niemców na Śląsku Opolskim. Jego członków również zwykło się określać mianem mniejszości niemieckiej. I właśnie o brak przynależności do TSKN mi chodziło, gdy mówiłem, że nie należę do mniejszości – tłumaczył Marcin Oszańca w sądzie.
Mówił, że zapisał syna na lekcje języka mniejszości w 2013 roku, by po przeprowadzce w nowe miejsce mógł się lepiej zintegrować z rówieśnikami.
– Wypełniałem wtedy wniosek, w którym nigdzie nie ma słowa o tym, że trzeba się określić jako członek jakiejkolwiek mniejszości narodowej. Co prawda rozporządzenie ws. nauki języka mniejszości wskazuje, że jest on przeznaczony dla dzieci z mniejszości, to już ustawa, do której się odwołuje wyklucza ten zapis – argumentował lider opolskich ludowców.
– Staję w obronie tych setek tysięcy rodziców, którzy w dobrej wierze zapisali swoje dzieci na naukę języka mniejszości, aby dać im lepszy start w życie. Ale nie tylko. Tu chodzi też o sprzeciw wobec tego, co głosi Janusz Kowalski. Sejmowa Komisja Etyki Poselskiej dwa razy ukarała go za jego komentarze o osobach LGBT oraz za nazwanie Platformy partią niemiecką. Pan poseł dzieli ludzi. Do tego stopnia, że zaraz będzie oczekiwał, aby wszyscy nosili na ramionach opaski wskazujące na ich narodowość. Takie rzeczy miały już miejsce w historii. I kończyły się fatalnie – podkreślał Marcin Oszańca.
Marcin Oszańca: Janusz Kowalski wspina się na wyżyny hipokryzji
Pełnomocnik Janusza Kowalskiego we wniosku o umorzenie postępowania podkreślał, że poseł Solidarnej Polski ma immunitet parlamentarny. I właśnie na ów immunitet powołała się sędzia Marzena Drozdowska umarzając postępowanie o zniesławienie Marcina Oszańcy.
– Janusz Kowalski wspina się na wyżyny hipokryzji. Jego formacja krytykuje marszałka Senatu Tomasza Grodzkiego za zasłanianie się immunitetem. I zarazem sam sięga po immunitet, by nie odpowiadać za obrazę setek tysięcy osób. Nawet nie pojawił się w sądzie. Wyraźnie boi się występować z otwartą przyłbicą, a bezpieczny czuje się tylko komentując na Twitterze – stwierdza Marcin Oszańca.
Postanowienie sądu nie jest prawomocne. Lider opolskiego PSL nie zamierza się jednak od niego odwołać. – Nie mam też pretensji do sądu za ten wyrok. Pani sędzia wobec tchórzostwa Janusza Kowalskiego nie miała innego wyjścia – mówi szef opolskiego PSL.
Próbowaliśmy skontaktować się z Januszem Kowalskim, aby odniósł się do całej sytuacji. Przy każdej próbie połączenia usłyszeliśmy sygnał zajętości.