Świat nauki toczy choroba. To grupy naukowców, które się wzajemnie cytują, recenzują i promują swoje prace, tworzone niejednokrotnie nawet w kilkanaście osób. A wszystko po to, by „nadmuchać” swoje wskaźniki i tym samym zwiększać szanse na pozyskiwanie grantów. Jako przykład osoby, która uczestniczy w takich praktykach, sygnaliści ze środowiska naukowego wskazują prof. Grzegorza Królczyka, prorektora Politechniki Opolskiej.
Prof. Grzegorz Królczyk jest prorektorem PO ds. nauki i rozwoju. To inżynier budowy i eksploatacji maszyn. „Realizowane prace badawcze koncentrują się na dwóch głównych obszarach, które są ze sobą tematycznie powiązane: zrównoważona obróbka skrawaniem, metrologia powierzchni” – czytamy na stronie uczelni.
Na początku maja w rozmowie z PAP prorektor PO chwalił się rosnącą liczbą cytowań prac pracowników uczelni. Przypomniał, że w 2020 roku było ich 6,7 tys., w 2021 roku – ponad 11 tys., w 2022 roku – 14,5 tys., zaś w roku 2023 – już ponad 16 tysięcy.
Prof. Grzegorz Królczyk lepszy od noblisty
On sam zalicza się do jednego z bardziej płodnych autorów. Z bazy danych Scopus, gromadzącej informacje na temat opublikowanych prac naukowych, wynika, że ma na koncie autorstwo i współautorstwo 334 dokumentów. Te były cytowane ponad 10 tysięcy razy.
W bazie Scopus można też sprawdzić, jaki indeks Hirscha ma dany naukowiec. To wskaźnik mający informować o poziomie jego dorobku. Przy jego wyliczaniu pod uwagę bierze się liczbę publikacji autora oraz to, jak często są one cytowane.
– Jeśli ktoś ma taki indeks na poziomie 1, to znaczy, że jego artykuł doczekał się publikacji i co najmniej jednego cytatu. Aby mieć indeks na poziomie 10, trzeba mieć na koncie minimum 10 prac, z których każda była zacytowana co najmniej 10 razy – tłumaczy opolski naukowiec, prosząc o anonimowość.
– Prof. Grzegorz Królczyk ma indeks Hirscha na poziomie 60. To wynik naprawdę imponujący! Pytanie jednak, na ile oddaje faktyczną wartość jego prac. Bo gdyby mierzyć dorobek tylko tą miarą, to wychodziłoby na to, że prorektor PO jest naukowcem lepszym, niż mający indeks Hirscha wynoszący 52 sir Roger Penrose, profesor matematyki na Oxfordzie i laureat Nagrody Nobla! – zauważa.
Maciej Kawecki, popularyzator nauki prowadzący kanał „This is IT” na YouTube, nazwał Sir Rogera Penrose’a jednym z największych geniuszy ostatniego stulecia.
„Wraz ze Stephenem Hawkingiem sir Roger Penrose udowodnił twierdzenie o osobliwościach w ogólnej teorii względności, które w pierwotnej wersji dowodziło istnienia czarnych dziur. Jego umysł widział czarne dziury, zanim technologia naprawdę pozwoliła światu je zobaczyć. Stworzył własny model kosmologiczny w ramach ogólnej teorii względności. Jest twórcą koncepcji cyklicznych wszechświatów” – komplementuje.
Kartele do cytowania
Jak można uzyskać indeks Hirscha wyższy od noblisty? Opolski naukowiec opisuje, jak można taki wskaźnik „nadmuchać”.
– Podstawowy krok to stworzenie swoistej spółdzielni – mówi. – Na jej szczycie jest kilkuosobowa grupa. Każdy z tych ludzi ma szereg współpracowników. Taka spółdzielnia potrafi liczyć 100, a nawet 200 osób. Następnie członkowie spółdzielni tworzą prace, w których się wzajemnie cytują oraz polecają. Pilnują też, by recenzować się we własnym gronie. Wszystko po to, aby zwiększyć szanse na publikację prac i nabijać statystyki. Nasz system nauki do tego zachęca. Korzystają na tym i naukowcy, i ich uczelnie. Dlatego nikt specjalnie tego nie ściga.
W języku angielskim proceder ten określa się mianem „papermillingu”. W języku polskim można to nazwać „papiernią”. Ale w środowisku ukuto też inny termin: kartel naukowy. Pojawił się m.in. w kwietniowym artykule „Rzeczpospolitej”, opisującym to zjawisko na kanwie tekstu w prestiżowym piśmie „Science”. Bo okazuje się, że nie jest to problem tylko w Polsce.
„Pewien hiszpański matematyk wykrył (nie detektywistycznie, a matematycznie), że inni matematycy stworzyli kartel, który wywindował (podobnie jak kartel Escobara sprzymierzonych z nim drobnych producentów kokainy) „instytuciki” zatrudniające nieznanych nikomu matematyków na potentatów większych od uniwersytetów Princeton i Stanford” – czytamy w „Rz”.
Opolski naukowiec zauważa, że z taką sytuacją mamy także do czynienia na naszym lokalnym podwórku.
– Kilka miesięcy temu Politechnika Opolska chwaliła się, że znalazła się na prestiżowej Liście Szanghajskiej. Prof. Królczyk zaznaczał, że w obszarze inżynierii mechanicznej uczelnia wyprzedziła nawet Oxford. W regionalnych mediach były materiały sponsorowane na ten temat. Pytanie tylko, gdzie są ci nobliści w Opolu? Gdzie te przełomowe patenty dla światowego biznesu? To megalomania zakrawająca na śmieszność – komentuje.
Kwadratura koła
– Robi się z tego kwadratura koła, która ogranicza szanse na publikację artykułu autorów z mniejszym dorobkiem. Czasopisma naukowe chętniej opublikują artykuł kogoś, kto wedle statystyk ma wysoką renomę. Bo dla nich to też prestiż i szansa na podniesienie statusu pisma – dodaje opolski naukowiec.
Dlaczego to ma takie znaczenie?
– Kiedyś czasopism naukowych było mniej, a ich objętość ze względu na formę drukowaną była ograniczona. To skutkowało naprawdę ostrą selekcją. Jeśli komuś po roku starań udało się doczekać publikacji, to był to wielki sukces – tłumaczy jeden z warszawskich profesorów.
– Od kilkunastu lat mamy też czasopisma w formie elektronicznej. I tu w jednym numerze mieści się nawet 500 artykułów. Siłą rzeczy, poziom selekcji jest niższy. To, co się w nich ukazuje, to często wata powstająca tylko po to, by się wzajemnie cytować. Teksty mają nawet po kilkunastu autorów. Do tego mamy do czynienia z nierzetelnymi recenzentami. Kiedyś jedną pracę czytały dwie, a nawet trzy osoby. Nierzetelny recenzent „czyta” po kilka prac i dla każdej tworzy kilkuzdaniowe listy polecające. Do tego dochodzi fakt, że autorzy muszą płacić za publikację artykułu. Niejednokrotnie to kwoty liczone w tysiącach dolarów. Ale to i tak się opłaca, bo w ten sposób autor może poprawić sobie wskaźniki i otworzyć drogę do jeszcze większych pieniędzy. Stąd inflacja prac i to prawdziwe skundlenie nauki – argumentuje warszawski profesor.
On również poprosił o anonimowość. – Z prostego powodu. Niebezpiecznie jest być sygnalistą we własnym kraju – stwierdza.
Prof. Grzegorz Królczyk na radarze sygnalistów
Sygnalistą, który działa z otwartą przyłbicą, jest dr Leonid Schneider. Posiada niemiecki doktorat z biologii molekularnej, a po obronie kilka lat pracował naukowo w krajach anglosaskich. Od blisko dekady tworzy bloga „For Better Science”, w którym ujawnia i opisuje nieprawidłowości w świecie nauki. I tu wracamy do prof. Grzegorza Królczyka. Na początku czerwca na wspomnianym blogu pojawił się artykuł, w którym prorektor PO jest jednym z głównych bohaterów. Artykuł ten od kilku tygodni ludzie ze środowiska naukowego rozsyłają sobie poprzez komunikatory.
– Jego nazwisko zwróciło uwagę jednego z moich współpracowników, doktora Aleksandra Magazinova. To rosyjski fizyk, który wyemigrował do Kazachstanu, a który tropi w wątpliwej jakości prace autorów z Chin, Iranu czy Egiptu. To on zauważył, że w gronie współautorów przewija się nazwisko profesora Królczyka – mówi dr Leonid Schneider.

W artykule zarzucił prorektorowi PO, że bierze udział w procederze „papermillingu”. Zwrócił uwagę, że prof. Grzegorz Królczyk ma na koncie sporo wspólnych prac z takimi autorami, jak Munish Kunar Gupta (indeks Hirscha 60, 368 prac i blisko 11,5 tys. cytowań), czy Zhixiong Li (indeks Hirscha 76, 574 prace i blisko 19,5 tys. cytowań). Warto pamiętać, że ci naukowcy pojawili się kilka lat temu na Politechnice Opolskiej w aurze wielkiego sukcesu. Tak przynajmniej przedstawiała to większość opolskich redakcji.
– To są dwaj kanciarze znani w środowisku z pisania mało wartościowych prac – przekonuje dr Leonid Schneider. – Jakby tego było mało, prof. Grzegorz Królczyk ściągnął ich do Politechniki Opolskiej. W ten sposób sabotuje polską naukę, ponieważ wraz z kolegami może sięgać po granty na badania, które niewiele wnoszą. Ironiczne jest przy tym to, że prof. Królczyk został wybrany przez ministra przewodniczącym rady ds. innowacji w szkolnictwie wyższym i nauce.
Prof. Grzegorz Królczyk: „To atak hybrydowy”. ABW nie potwierdza
Dr Leonid Schneider dodaje, że próbował się kontaktować z prof. Grzegorzem Królczykiem. Wysyłał też wiadomości do innych przedstawicieli władz uczelni. – Nie dostałem odpowiedzi – mówi.
Bez odpowiedzi pozostała też wiadomość do członków ministerialnej rady ds. innowacji w szkolnictwie wyższym i nauce, w której przesłał swój artykuł dotyczący prorektora PO, a w której zachęcił ich do kontaktu.
Zwróciliśmy się do prorektora Politechniki Opolskiej o odniesienie do tez i argumentów postawionych w artykule Leonida Schneidera.
W odpowiedzi prof. Grzegorz Królczyk stwierdził, że publikacja ta „jest częścią ataku hybrydowego na polskich naukowców oraz przedmiotem postępowania prowadzonego przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Ze względu na trwające dochodzenie to mój jedyny komentarz w tej sprawie”.
Zwróciliśmy się więc do ABW z prośbą o informacje, czy ta faktycznie prowadzi postępowanie w tej sprawie oraz czy przytoczony tekst prześwietlany jest pod kątem ataku hybrydowego na polskich naukowców. Zapytaliśmy też, czy zgłoszenie w przedmiotowej sprawie pochodzi od prof. Grzegorza Królczyka.
Odpowiedź z biura prasowego agencji była krótka: „Szanowny Panie Redaktorze, uprzejmie informujemy, że sprawa, o którą Pan pyta, pozostaje poza zakresem rzeczowym Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego”.
„Autor pisze o gruszce, bibliografia jest o pietruszce”
Leonida Schneidera broni dr hab. Marek Wroński, emerytowany profesor uczelniany medycyny. Od ponad 20 lat na łamach miesięcznika „Forum Akademickie” prowadzi cykl „Z Archiwum Nieuczciwości Naukowej”. Zaznacza, że twórca bloga „For Better Science” ukazuje konkretne nierzetelności naukowe.
– Są one dobrze i profesjonalnie udokumentowane – podkreśla dr hab. Wroński. – Upublicznienie ich często zmusza uczelnie lub czasopisma naukowe do podjęcia konkretnych kroków, które wiodą do unieważnienia artykułów z fałszowanymi danymi naukowymi, sfabrykowanymi czy sfałszowanymi zdjęciami z badań lub eksperymentów badawczych.
Zaznacza, że Leonida Schneidera wspierają inni poważni naukowcy i profesorowie, którzy pod własnym nazwiskiem lub pseudonimem pomagają upubliczniać przypadki tekstów pisanych przez „papiernie”. Przytacza tu wspomnianego już dr Aleksandra Magazinova.
– On ma światową renomę w wykrywaniu publikacji pisanych przez „fabryki artykułów”, które np. do piśmiennictwa pracy dodają dziesiątki tzw. pustych pozycji bibliograficznych, czyli takich, które nie pasują do danej publikacji. Na przykład w pracy o biochemii konkretnej reakcji w ciele bakterii są dodane artykuły o technice usuwania guza mózgu u pacjenta. Jak to się mówi: „Autor pisze o gruszce, a bibliografia jest o pietruszce…” Zwiększa to ogromnie „cytowalność” cytowanych naukowców i daje fałszywą renomę i prestiż na własnej uczelni – mówi.
Dr hab. Marek Wroński: Sprawa jest poważna
Dr hab. Marek Wroński podkreśla, że zna zarzuty wysunięte na blogu „For Better Science” w stosunku do artykułów prof. Królczyka lub zagranicznych członków jego zespołu.
– Zarzuty te zostały w ostatnim czasie potwierdzone przez decyzję redaktorów naczelnych zagranicznych czasopism naukowych. Chodzi o unieważnienie – fachowo nazywa się to retrakcją – dwóch artykułów współautorstwa prof. Królczyka oraz dalszych kilku, gdzie poinformowano oficjalnie, że redakcja bada prawdziwość zarzutów. Taki komunikat redakcyjny najczęściej też kończy się unieważnieniem pracy naukowej – podkreśla.
– W mojej opinii sprawa „papermillingu” jest poważna i zarzuty formułowane pod adresem zespołu prof. Królczyka mają merytoryczne podstawy i są wyłącznie naukowe – stwierdza dr hab. Marek Wroński.
Czytaj także: Ranking uczelni 2024. Jak wypadły opolskie szkoły wyższe?
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.