Pismo oddziału Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pracowników Fizjoterapii na Politechnice Opolskiej datowane jest na 18 września, od kilku dni krąży po szeregu instytucji, m.in. w opolskim ratuszu i urzędzie marszałkowskim.
Sytuacja wydaje się analogiczna do tej z lutego 2018 roku. Wtedy światło dzienne ujrzał bulwersujący anonim, w którym postawiono prof. Markowi Tukiendorfowi, ówczesnemu rektorowi uczelni, szereg zarzutów. Różnica jest taka, że pod tamtym pismem nikt konkretny nie był podpisany. Tutaj mamy do czynienia z wystąpieniem jednej z uczelnianych organizacji związkowych.
Na wstępie związkowcy zaznaczają, że cała sytuacja jest dla nich przykra o tyle, że w 2019 roku popierali start obecnego rektora w wyborach. „Wtedy też uwierzyliśmy w jego słowa i zapewnienia, że po latach złego zarządzania Uczelnią wszystko się zmieni (…), że nie będzie podwójnych standardów – osobnych dla pana Rektora, osobnych dla pracowników Uczelni. Niestety, czas pokazał, że jest zupełnie inaczej – jest jeszcze gorzej niż było, a my tak po ludzku czujemy się oszukani” – czytamy w dokumencie.
Prof. Marcin Lorenc i zarzuty o upolitycznienie uczelni
Związkowcy zwracają uwagę, że na przestrzeni ostatniego roku na terenie uczelni odbyło się kilka dużych wydarzeń z udziałem jednej opcji sporu politycznego – obozu prawicy.
Końcówka września 2022 roku. W auli Politechniki Opolskiej przy ul. Mikołajczyka odbyła się konwencja PiS z udziałem Jarosława Kaczyńskiego i szeregu opolskich działaczy partii. Na niej padły słowa krytyki pod adresem Unii Europejskiej.
Połowa grudnia 2022 roku. W tej samej auli odbyła się konferencja zorganizowana przez polityków Suwerennej Polski (wtedy Solidarnej Polski). Byli na niej m.in. europosłanka Beata Kempa i poseł Janusz Kowalski. Tematem były przyszłość Elektrowni Opole w kontekście unijnej polityki energetycznej i klimatycznej oraz krytyka tej polityki.
Połowa maja 2023 roku. Przy ul. Mikołajczyka w budynku politechniki wiceminister obrony narodowej Marcin Ociepa organizuje swoją konwencję programową. Choć formalnie kampanii wyborczej wtedy nie było, to lider stowarzyszenia OdNowa – powstałego po rozłamie z Porozumieniu Jarosława Gowina i sformowanego z ludzi, którzy postanowili kontynuować współpracę z PiS – prezentował swoje postulaty dla regionu.

Na wszystkich tych wydarzeniach obecny był prof. Marcin Lorenc. Związkowcy podkreślają, że złamał uchwałę Senatu Politechniki Opolskiej z połowy 2016 roku, w myśl której na terenie uczelni nie może być spotkań o charakterze wieców i agitacji politycznych.
Prof. Marcin Lorenc widzi to inaczej. – Z przepisów ustawowych wynika, że to rektor zarządza uczelnią, a Senat jedynie opiniuje. Ta uchwała nie ma mocy prawnej, jest tylko rekomendacją dla rektora – stwierdza.
Przekonuje, że zarzut o upolitycznianie uczelni jest bezpodstawny.
– To były wynajmy komercyjne, na których uczelnia zarobiła – zaznacza. – Są wystawione faktury. I my nasze pomieszczenia możemy udostępnić każdemu, o ile na spotkaniach nie mają być prezentowane jakieś ekstremalne stanowiska, na przykład sprzeczne z nauką. Nikt z formacji opozycyjnych o takie wynajmy się jednak nie zwracał. Zaś moja obecność na przytaczanych wydarzeniach wynikała z prostego faktu: jestem gospodarzem i odpowiadam za to, co dzieje się na uczelni. Nie oznacza to, że identyfikuję się ze stanowiskami prezentowanymi na tych wystąpieniach.
Prof. Marcin Lorenc i pracownicy uczelni na wiecu
Związkowcy wytykają też rektorowi, że choć w swoich deklaracjach zaznacza, iż oddziela pracę na PO od prowadzonej kampanii, to na konferencji na początku września, kiedy oficjalnie ogłaszał swój start do Senatu u boku Marcina Ociepy, obecni byli pracownicy kwestury uczelni, na czele z dyrektorką działu kadr.
Zaznaczają, że nie twierdzą, iż ktoś te osoby do uczestnictwa w wydarzeniu zmusił. Dociekają jednak dlaczego osoby te były na konferencji w swoich nominalnych godzinach pracy. Zauważają też, że zaangażowanie dyrektorki uczelnianego działu kadr „w kampanię szefa ze wsparciem konkretnej opcji politycznej może budzić obawy pracowników o innych poglądach o swoją przyszłość”.
– Pani dyrektor, jak i pozostali pracownicy w tym czasie przebywali na urlopie lub skorzystali z możliwości wyjścia z pracy w celach prywatnych z koniecznością odpracowania w innym termie – twierdzi prof. Lorenc. – Wszyscy z własnej woli pojawili się na konferencji. Nikt ich do niczego nie zmuszał.
Rektor zapewnia, że nie zbierał podpisów poparcia na uczelni oraz że nie bierze odwetu na pracownikach, którzy mają odmienne poglądy i którzy są krytyczni wobec jego startu w wyborach do Senatu pod szyldem PiS. Podkreśla, że dla niego liczy się, co kto robi na rzecz politechniki, a poglądy pracowników nie mają znaczenia.
Start wbrew środowisku?
Prof. Marcin Lorenc jest kandydatem do Senatu z okręgu nr 52, obejmującego Opole i powiat opolski. Jego start nie był jednak tak oczywisty.
W obozie prawicy długo trwały poszukiwania osoby, która by kandydowała z tego okręgu do izby wyższej parlamentu. Powód – do tej pory żaden kandydat PiS nigdy tu mandatu senatora nie uzyskał.
Sytuację zmieniły dwie kwestie. Po pierwsze: kandydatem obozu opozycji demokratycznej w ramach Paktu Senackiego nie jest przedstawiciel Platformy, tylko dr Piotr Woźniak, szef SLD w regionie. Po drugie, swojego kandydata postanowiła tutaj wystawić Mniejszość Niemiecka. To Henryk Lakwa, starosta opolski.
– Piotr Woźniak to człowiek lewicy, który niekoniecznie musi odpowiadać poglądom części sympatyków opozycji – mówi nam nieoficjalnie jeden z polityków prawicy. – Henryk Lakwa z kolei może mu jeszcze nieco głosów podebrać. To zwiększyło nasze szanse. Szczególnie, że udało się namówić człowieka bezpartyjnego do startu pod szyldem PiS.

Rektora PO do startu do Senatu zachęcił Marcin Ociepa.
– To była bardzo szybka decyzja – mówi prof. Marcin Lorenc. – Wcześniej też były propozycje startu do Senatu, ale odmawiałem. Tym razem dostrzegłem jednak szanse na powodzenie tej inicjatywy.
Zaznacza, że ma świadomość, iż większości środowiska akademickiego nie jest po drodze z obecnym obozem władzy. Przyznaje, że na decyzji o kandydowaniu już stracił. Mówi, że wiele osób go krytykuje za to, że występuje pod szyldem PiS ramię w ramię z takimi politykami, jak Łukasz Mejza. W autoryzacji wypowiedzi ten wątek jednak usunął.
W kontekście wątpliwości środowiska akademickiego względem jego startu do Senatu pozostał taki, nieco jeszcze rozpisany cytat rektora: „Od czasu ogłoszenia decyzji o kandydowaniu odbyłem szereg długich i nierzadko trudnych rozmów, podczas których argumentowałem, dlaczego się na to zdecydowałem. Bardzo często moi rozmówcy dostrzegali wówczas, jak ważny dla Opola, nie tylko w kontekście akademickim, jest mandat senatora”.
Po co start do Senatu?
Rektor PO mówi, że jego podstawowym celem jest walka o akademickość Opola.
– Nie tylko politechniki, ale i uniwersytetu – zaznacza. – W 2006 roku mieliśmy w Polsce około 2 milionów studentów. W 2022 roku było ich już tylko 1,3 miliona. Gdy popatrzymy, ilu studentów mają uczelnie z pięciu największych miast: Warszawy, Krakowa, Poznania, Wrocławia i Katowic, to zobaczymy, że tam przez tych kilkanaście lat liczba studentów prawie w ogóle nie spadła. Widać to natomiast po takich uczelniach, jak Politechnika Opolska. Kiedyś mieliśmy 12 tysięcy studentów. Teraz jest ich około 5 tysięcy. Tymczasem liczba studentów to jeden z podstawowych parametrów przy wyliczaniu subwencji dla uczelni.
Rektor PO podkreśla, że dzięki silnemu zaangażowaniu pracowników uczelni udało się poprawić poziom subwencji.
– Gdyby nie te działania, uczelnia miałaby około 14 mln zł mniej – argumentuje. – Dzięki wprowadzonym rozwiązaniom subwencja nadal będzie niższa, ale o około 5 mln zł. Przy czym tak na dłuższą metę nie da się funkcjonować: potrzebujemy rozwiązań systemowych, wzmacniających naukę i szkolnictwo wyższe w Polsce. W Senacie chcę zawalczyć o rozwiązania, które poprawią sytuację opolskich uczelni. Musimy mieć świadomość, że fakt istnienia województwa opolskiego nie jest na wieki i bez zaangażowania i wspólnej pracy nie będziemy w stanie go utrzymać.
Prof. Marcin Lorenc nie jest jednak zwolennikiem połączenia PO i UO.
– Do łączenia uczelni dochodziło w ostatnich latach w Szczecinie i Zielonej Górze – przypomina. – Przysporzyło to bardzo wiele turbulencji, odczuwalnych do dzisiaj. Nie chciałbym też, abym ja, bądź mój następca był zmuszony podpisywać dekret o likwidacji Politechniki Opolskiej. Jako rektor nie mam jednak w tym względzie szerokiego pola manewru. W Senacie miałbym szersze możliwości.
Likwidacja Instytutu Fraunhofera w Opolu
Deklaracje o potrzebie wzmacniania akademickości i potencjału regionu gryzą się jednak z jednym z bardziej kontrowersyjnych ruchów prof. Marcina Lorenca. W maju rektor PO wydał zarządzenie, na mocy którego z końcem roku w strukturze uczelni przestanie funkcjonować oddział Instytut Fraunhofera. W praktyce oznaczać będzie to likwidację prestiżowej jednostki, o utworzenie której zabiegały swego czasu inne, znacznie większe ośrodki akademickie.
Instytut Fraunhofera w Opolu powstał w 2018 roku, gdy uczelnią kierował prof. Marek Tukiendorf, a otwarcie odbyło się z wielką pompą. W środowisku akademickim oraz biznesowym ruch ten odbierany jest jako chęć zmazania zasług poprzednika. Prof. Marcin Lorenc tłumaczył decyzję poszukiwaniem oszczędności.
– Jako rektor nie znajduję uzasadnienia utrzymywania kliku etatów w specjalnie wydzielonej jednostce – mówił w rozmowie z „O!Polską” kilka miesięcy temu. – Te same zadania lub nawet większe można realizować w innych jednostkach będących już w strukturach uczelni, które też są ustawowo do tego celu powołane.
Inaczej postrzegali to przedstawiciele opolskiego biznesu, którzy w połowie roku wybrali się do siedziby Instytutu Fraunhofera w Chemnitz. Oceniali zamiar likwidacji jednostki w Opolu jako dużą stratę, na której mogą skorzystać sąsiednie ośrodki akademickie.
Co z niezależnością?
Związkowcy z OZZPF argumentują, że zaangażowanie rektora w politykę może zaszkodzić wizerunkowi uczelni, m.in. poprzez zniechęcenie młodych ludzi do podejmowania nauki na PO.
– Trudno mi polemizować z tym argumentem, ponieważ to jest zwykłe gdybanie. Dlatego nie zamierzam się do tego odnosić – stwierdza prof. Marcin Lorenc.
Rektor PO niczym mantrę powtarza, że jest kandydatem bezpartyjnym, który tylko startuje pod szyldem PiS. Na jego plakatach i banerach nie widać zresztą logo formacji Jarosława Kaczyńskiego. Tylko drobnym drukiem jest napisane, iż jest to materiał sfinansowany przez komitet PiS.
Prof. Marcin Lorenc podkreśla, że do partii nie należy i nie zamierza się do niej zapisywać. Pytamy, czy wobec tego nie przeszkadza mu, iż startuje pod szyldem formacji, która łamie konstytucję, niszczy wolne sądy i uzależnia od siebie samorządy.
– Znam opinie obu stron sporu politycznego na te tematy. Nigdy nie miałem jednak w rękach materiałów źródłowych. A też nie jestem prawnikiem, aby to oceniać – przekonuje.
Po czym dodaje: – Jeśli jednak będzie na mnie spoczywać odpowiedzialność, żeby podjąć jakąś decyzję stanowiącą prawo, to moim obowiązkiem będzie mieć wypracowane zdanie. Jeśli zostanę senatorem i przyjdzie do głosowania w jakieś budzącej emocje kwestii, to powiem, jak będę głosował i powiem dlaczego zamierzam zrobić tak, a nie inaczej. Nikt ode mnie nie oczekuje dyscypliny partyjnej i zamierzam głosować zgodnie z własnym sumieniem i przekonaniami – deklaruje.
Prof. Marcin Lorenc zaznacza, że wierzy, iż uda mu się utrzymać niezależność w Senacie i że nie będzie go obowiązywać dyscyplina partyjna przy głosowaniach. Mówiąc o tym przyznał, że być może jest naiwny, ale czas to pokaże. Ten konkretny wątek zniknął w autoryzacji.
Konflikt i kontrowersyjny dodatek
Marcin Lorenc jest absolwentem Wyższej Szkoły Inżynierskiej w Opolu, poprzedniczki PO. Doktorat obronił na Politechnice Śląskiej w 1998 roku, pisząc pracę pod kierunkiem prof. Jerzego Skubisa. Habilitację uzyskał już na PO w 2011 roku, kiedy to prof. Jerzy Skubis był rektorem uczelni.
Osoba prof. Jerzego Skubisa jest istotna o tyle, że to grupa naukowców z nim związana była od 2018 roku w ostrym konflikcie z rektorem Markiem Tukiendorfem. Po tragicznej, samobójczej śmierci rektora w połowie 2019 roku, Lorenc stanął do startu w wyborach uzupełniających i został po raz pierwszy rektorem.
Na kolejną, pełną kadencję na lata 2020-2024 prof. Marcin Lorenc został wybrany w kwietniu 2020 roku. Początkowo zanosiło się na to, że będzie miał konkurenta w osobie prof. Jarosław Mamali, prezesa Parku Naukowo-Technologicznego w Opolu. Ten jednak ostatecznie wycofał się ze startu. Mówił, że na uczelni złamano zasady demokracji, ponieważ nie doszło do otwartych spotkań z kontrkandydatem.
Kilka tygodni po tych wyborach doszło do głośnej rezygnacji Pawła Zielińskiego, szefa Rady Uczelni, który również krytykował atmosferę panującą na uczelni.
„Nie jestem nikomu potrzebny” – pisał w liście otwartym Paweł Zieliński, przedstawiciel opolskiego biznesu. – „Moja wiedza i doświadczenie zawodowe nie jest w żadnym stopniu wykorzystywane. W zamian za to jestem atakowany za każdą kropkę, przecinek, podpis na piśmie i inne małostkowe sprawy, nie mające zbyt wielkiego znaczenia dla przyszłości uczelni”.
W piśmie Paweł Zieliński pisał o „rozmaitych autorytetach”, które pozwalają sobie na niewybredne komentarze pod adresem członków rady.
„Podobne zachowania nie spotkały mnie w życiu zawodowym – podkreślał. – Rada stała się pionkiem w jakiejś dziwacznej grze. Szczególnie było mi przykro, że dwóch członków rady, nieobecnych na sali, było wykpiwanych, a ich dorobek naukowy deprecjonowany (…). Na sali było obecnych wielu studentów. Nie zbudują państwo u nich autorytetu takim poziomem dyskusji”.
Wróćmy do pisma związkowców. Upolitycznienie uczelni to nie jedyny ich zarzut wobec rektora. Inny to taki, że od maja 2022 roku prof. Lorenc pobiera specjalny dodatek zadaniowy w wysokości 6 tys. zł brutto miesięcznie. Przypominają, że będąc związkowcem obecny rektor w 2018 roku – kiedy to na uczelni trwał już konflikt pomiędzy ówczesnymi jej władzami a częścią kadry – składał w prokuraturze zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez poprzednika, który również pobierał specjalny dodatek zadaniowy. Zdaniem związkowców, to przykład na stosowanie podwójnych standardów.
– W 2018 roku nie mieliśmy do czynienia z konfliktem, tylko z kryzysem uczelni – uważa prof. Marcin Lorenc. – Był on spowodowany złym zarządzaniem przez prof. Marka Tukiendorfa. W sprawę zaangażowałem się, gdy wyszło na jaw, iż w 2016 roku zarządowi uczelni podniesiono wynagrodzenia, podczas gdy reszcie pracowników je obniżono, tłumacząc to koniecznością cięcia kosztów. Dodatek zadaniowy rektora Tukiendorfa wynosił 13 tys. zł, co w połączeniu z pensją na poziomie 20 tys. zł dawało bardzo wysokie zarobki. Ja tymczasem jestem jednym z najmniej zarabiających rektorów w Polsce. Moja pensja bazowa wraz z dodatkiem za pełnienie funkcji rektora to blisko 15 tys. zł brutto. Nawet z dodatkiem specjalnym (w wysokości 6 tysięcy zł brutto), przyznanym na wniosek i zgodnie z uchwałą rady uczelni z racji dodatkowych obowiązków wynikłych z pandemii i wojny w Ukrainie, nie otrzymuję tyle, ile poprzedni rektor. Moja pensja jest niższa o blisko 40 proc. Co więcej, od 2019 roku nie było pracownika uczelni, który by nie miał podwyżki.
Prof. Marcin Lorenc i zlecenie w fabryce obuwia
Trzeba przy tym mieć świadomość, że praca na uczelni nie jest jedynym źródłem dochodów prof. Marcina Lorenca. Rektor wykonuje też zlecenia na rzecz fabryki obuwia PPO w Strzelcach Opolskich. To przywięzienny zakład produkujący obuwie robocze. Od początku 2022 roku kieruje nim Mateusz Magdziarz, były dyrektor TVP3 Opole. To człowiek środowiska Suwerennej Polski. Co stanowi kolejny przykład na bliskie relacje prof. Marcina Lorenca z ludźmi obozu władzy.
W piśmie OZZPF czytamy, że owo dodatkowe zajęcie jest sprzeczne z tym, jak rektor traktuje podwładnych. „Bardzo często na spotkaniach (na przykład ze Związkami Zawodowymi) Rektor publicznie, często z imienia i nazwiska piętnował pracowników za dodatkową pracę poza Uczelnią, zarzucając im niedostateczne zaangażowanie w życie Uczelni”. Argumentują, że to kolejny przykład na jego podwójne standardy.
Rektor PO zaprzecza, że krytykował podwładnych za podejmowanie pracy poza uczelnią.
– Przeciwnie, ja ich do tego zachęcam! – twierdzi. – Nie ma nic bardziej cennego od praktyków. Mówię swoim ludziom, że nie można tylko pisać prac i artykułów oraz pracować w laboratoriach. Warunek jest jeden. Nie może się to odbywać kosztem zajęć na uczelni.
Prof. Marcin Lorenc potwierdza, że pracuje dodatkowo na rzecz PPO w Strzelcach Opolskich.
– Ja o to nie zabiegałem, zwrócił się do mnie dyrektor Mateusz Magdziarz – usprawiedliwia się rektor. – Chciał, abym podzielił się swoim doświadczeniem menedżerskim i opracował rozwiązania, które usprawnią działanie firmy. Szerzej na ten temat nie mogę mówić. Zapewniam natomiast, że nie zarabiam na tym ogromnych pieniędzy, a pracą na rzecz PPO zajmuję się w weekendy, w swoim wolnym czasie.
Związkowcy czekają na odpowiedzi
Odnosząc się jeszcze do krytycznego pisma OZZFP, rektor wskazuje, że osoba podpisana pod tym dokumentem – dr Piotr Paluch – od roku nie jest pracownikiem Politechniki Opolskiej.
– Umowę rozwiązaliśmy za porozumieniem stron, a powodem były nieobecności na zajęciach. Podobnie jak przewodniczący związku, Tomasz Dybek, który został zwolniony dyscyplinarnie za niewykonywanie podstawowych obowiązków, czyli prowadzenie zajęć – mówi prof. Marcin Lorenc.
Rektor argumentuje, że związek ten zrzesza ledwie 11 pracowników na blisko 800 osób zatrudnionych na uczelni. Twierdzi, że część członków związku nie zgadza się z tym pismem i zapowiedziała wystąpienie z OZZFP. Uważa również, iż dokument ten w istocie jest próbą nieeleganckiego wciągnięcia go w rozgrywki polityczne „przez osoby szukające prywatnego odwetu”.
Zadzwoniliśmy do dr Piotra Palucha. Przyznał, że nie pracuje już na uczelni, ale nadal działa w związku i nie ma sprzeczności w tym, że podpisał się pod pismem. Odmówił jednak szerszej rozmowy, odsyłając do centrali związku. Ta wskazuje, że dr Piotr Paluch pozostaje przedstawicielem związku upoważnionym do pisania takich pism.
„Na pytanie, dlaczego właśnie on, odpowiedź jest banalnie prosta: nie da się go już zwolnić z pracy ani w jakikolwiek sposób na niego naciskać, dlatego mógł „stanąć w prawdzie” w imieniu naszego Związku Zawodowego” – czytamy w odpowiedzi zarządu OZZFP.
Zarząd uważa także, iż na uczelni panuje niesprzyjająca atmosfera względem osób działających w związkach zawodowych. „Mówiąc najoględniej, przykład dr. Tomasza Dybka pokazuje, że nawet osoba prawnie chroniona nie jest bezpieczna. Proszę się zatem nie dziwić, że ludzie, dla których Uczelnia jest jedynym miejscem pracy, wolą „spuścić głowę” i powiedzieć, że nawet wystąpią z Związku” – czytamy.
Związkowcy zaznaczają, że rektor niejednokrotnie podważał reprezentatywność OZZPF, także sądownie, a ten mimo to działa. Przypominają, że gdy ich związek popierał start prof. Marcina Lorenca na rektora, to ich liczebność ani skład zarządu mu nie przeszkadzały.
„W naszej opinii Rektor chciałby to sprowadzić do konfliktu personalnego konkretnych osób, aby właśnie w ten sposób uniknąć merytorycznej dyskusji na temat konkretnych pytań zadanych w naszym piśmie. Nie damy się sprowokować, ani wciągnąć w taką narrację. (…) Nie szukamy żadnej sensacji, nie chcemy być wciągani w kampanię wyborczą, stawiamy jednak publicznie pytania, które są ważne dla Politechniki Opolskiej i jej przyszłości. Robimy to nie ze względu na prywatny odwet – jakby to chciał przedstawić Rektor, ale z troski o wszystkich pracowników, nie tylko członków naszego Związku” – stwierdza zarząd.
Nieoficjalnie wiemy, że list może mieć jeszcze jednego, cichego współautora, lub ostrożniej ujmując – kibica. Niegdyś sojusznika Marcina Lorenca w konflikcie ze śp. Markiem Tukiendorfem, dziś nominata PiS poza uczelnią i oponenta rektora.
– Marek Tukiendorf nie żyje już cztery lata, a wokół politechniki dalej nie ma spokoju – komentuje naukowiec proszący o nieujawnianie nazwiska.
Co Marcin Lorenc zrobi po wyborach?
Obecna kadencja prof. Marcina Lorenca w roli rektora PO upływa za rok. Wybory na uczelni najpewniej odbędą się wiosną 2024. I wszystko wskazuje, że decyzja o ubieganiu się o reelekcję w dużej mierze wynikać będzie od wyników wyborów parlamentarnych.
Rektor wskazuje, że są cztery możliwe rozwiązania tego, co wydarzy się 15 października. Pierwsza to wygrana PiS oraz uzyskanie przez niego mandatu senatora.
– Mamy demokrację na uczelni. Jestem otwarty na dyskusję. Jeżeli społeczność akademicka uzna moją decyzję za niewłaściwą, chętnie przedstawię powody mojego kandydowania do Senatu RP. Jeśli zdarzyłoby się zaś, że PiS wygra, a ja przegram, to czy uczelnia może coś na tym stracić? Zakładam, że nie – mówi prof. Marcin Lorenc.
– Jeżeli PiS przegra, a ja zostanę senatorem, to będę miał kilka miesięcy na zastanowienie, czy moje ponowne kandydowanie na rektora będzie korzystne dla politechniki, czy nie. Jeśli zaś PiS przegra i ja przegram, to na pewno nie będę kandydował o kolejną kadencję w fotelu rektora – zapowiada.
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.