Nie przyjeżdża do nas telewizja. Nie robi reportaży, co robiliśmy, jak przyszła woda i jak ratowaliśmy siebie, nasz dobytek i zwierzęta. I nie pyta, co zrobimy teraz, jak sobie poradzimy. Skąd weźmiemy paszę dla zwierząt i czy ktoś nam pomoże – słyszymy od osób działających w rolnictwie, których doświadczyła ostatnia powódź.
Na wsiach sytuacja jest bardzo trudna, w wielu przypadkach dramatyczna. Schodząca woda odsłania zniszczone drogi, pola oraz gospodarstwa. A to miejsca życia i pracy tysięcy ludzi na Opolszczyźnie. I jeśli kogoś zalała powódź drugi raz w życiu, to mówi, że ta 27 lat temu była w lipcu, czyli przed żniwami. Teraz po żniwach, więc popłynęły zebrane podczas żniw plony.
Kantorowice w powiecie brzeskim powódź zalała tak, jak w 1997 roku.
– Ale wtedy zwierzęta hodowlane zdążyłem wywieźć – mówi Leszek Fornal z Kantorowic, który gospodaruje razem z synem w 200-hektarowym gospodarstwie. Fornal jest też od ponad 42 lat sołtysem Kantorowic.
– Teraz prawie setka drobiu mi się potopiła, a pola zalane. I soja, kukurydza na polu stoją pod wodą – opowiada Leszek Fornal. – Dobrze, że choć część płodów rolnych bardzo dobrzy koledzy pomogli mi wywieźć w bezpieczne miejsce.
Niestety, ale część tegorocznych zbóż jest zalana w silosach. Ziarno może pęcznieć i rozsadzić silosy.
Powódź w rolnictwie. Ziemia może być skażona
– Na pola spłynęła woda ze wszystkimi środkami chemicznymi, olejami. Strach myśleć, bo to wszystko poszło w ziemię. Będę zabiegał w Izbie Rolniczej, żeby zbadano te miejsca, co w tej ziemi teraz siedzi – podkreśla Fornal.
Z jego gospodarstwa z wodą popłynęły też nawozy sztuczne oraz paliwo.
– Więc teraz może się okazać, że najlepiej będzie zasiać rośliny na biopaliwa, bo na żywność dla ludzi absolutnie nie będzie się nadawać. Bo tyle w ziemi metali ciężkich i toksycznych związków – tłumaczy.
Mówi też, że żona prowadzi agroturystykę, a w piwnicy mają piece, podgrzewacze wody i to wszystko znalazło się pod wodą. Woda zalała też maszyny.
– Więcej jest urządzeń, sprzętu rolniczego niż 27 lat temu. Straty też są zdecydowanie większe niż po „powodzi tysiąclecia” – dodaje Leszek Fornal.
Jak zauważa, w 1997 roku wśród rolników więcej było hodowców.
– Więc strażacy lub wojsko dowoziło paszę, kto ile mi zgłosił, to odpowiednio dostawał – wspomina Leszek Fornal. – Wtedy wynikały z tego duże problemy, bo komuś się wydawało, że ma dostać więcej, a dostał mniej. Teraz ludzie spokojniejsi i bardziej kulturalni.
Żali się, że woda zabrała mu wiernego bernardyna.
– Przerażony wodą zawisł na płocie. Woda go przykryła, wyskoczyłem, żeby go ratować, to mnie ugryzł – nie może przeżałować psa.
– Najgorsza jest ta nieprzewidywalność natury, kiedy człowiek po raz kolejny musi się odbudowywać. A w naszych Kantorowicach postawiono tyle nowych budynków, które teraz zalała woda. Wielu ma kredyty, a teraz żadnego dochodu, tylko straty. Bez pomocy państwa sobie nie poradzimy – dodaje.
Powódź w rolnictwie. Konie ocalały, kury się potopiły
– Mieszkam w miejscu, gdzie łączą się dwie rzeki Morawka i Biała Nyska, więc u nas był taki moment, że przez nasze gospodarstwo płynęła rwąca rzeka – opowiada Ewelina Tokarczyk, właścicielka stadniny z Morowa w gminie Nysa. – Strach było wychodzić z budynku i wyprowadzać cokolwiek. Całe szczęście, że koniom nic się nie stało, ale były przerażone, jak zaczęła fala napierać.
Pani Ewelina oprócz koni miała kilkadziesiąt sztuk drobiu.
– Jest murek wyżej i grzęda. Mogły na to wejść, ale kury są głupie, nie uciekały. Szkoda, bo się potopiły – mówi pani Ewelina.
W jej stadninie najbardziej zalało stajnię i magazyny zbożowe.
– Straciliśmy 10 ton owsa, siano, słomę. Ale nie zostajemy bez pomocy, bo przed chwilą rolnicy przywieźli nam parę worków owsa, obiecali nam też jakiś transport siana. Ludzie nam pomagają, więc myślę, że nie będzie źle – mówi Ewelina.
Woda zalała odżywki i suplementy dla koni.
– A to, co zostało, musimy wyjmować, a także przekładać bele świeżego siana, bo się grzeją i może dojść do samozapłonu. Tyle, że nawet nie ma gdzie tego przekładać, bo wszędzie mokro i jest muł – tłumaczy.
Był już czas na płacz
Jak woda zeszła, wywieźli konie, żeby posprzątać stajnie, bo to muł z obornikiem, wszystko wymieszane.
– Na szczęście, nie mamy problemu z wodą pitną, bo poniemieckie studnie zawsze sytuowano gdzieś na wzgórzu. Tak właśnie mamy teraz – mówi pani Ewelina. – Gorzej z pastwiskami. Pełno na nich szkła, puszek i śmieci, wszystkiego, co naniosła woda. Więc trudno tam wypuszczać konie…
Ale najważniejsze, że nikomu w Morowie nic się nie stało. Dlatego pani Ewelina uważa, że już był czas na płacz, a teraz jest czas na pracę.
– Wiadomo, że tego szkoda, ale to wszystko można odbudować. Ciężka praca przed nami, ale wrócimy do tego, co było – podkreśla.
Czytaj także: Powódź w Nysie. Wody Polskie wskazują, co było przyczyną
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.