Prof. Agata Chobot – rozmowa
Jolanta Jasińska-Mrukot: Międzynarodowe i polskie instytucje alarmują, że pogarsza się stan zdrowia dzieci i młodzieży w Polsce? Czy potwierdza to nasze opolska perspektywa?
Prof. Agata Chobot: – Dzieci chorują coraz częściej. Coraz częściej mamy do czynienia u nich z chorobami cywilizacyjnymi. Mają coraz większą nadwagę. Z kolei ta tęgość powoduje powikłania, zanim wejdą w wiek dojrzewania. Między innymi nadciśnienie, stłuszczeniowe zapalenie wątroby. I to nie są pojedyncze przypadki. Jest coraz więcej chorób autoimmunologicznych. Również są powikłania pocovidowe, więc tych problemów, z którymi dzieci się borykają, jest coraz więcej. Na naszym oddziale robimy diagnostykę otyłości dzieci, podejrzewając przyczynę inną niż nieprawidłowy styl życia. Ale najczęściej okazuje się, że mamy do czynienia z nieprawidłowym odżywianiem się i brakiem ruchu.
Jak duży to jest problem?
– Teraz ponad 700 dzieci ze szkół uczyło się resuscytacji. Obserwowaliśmy, jak na jej przeprowadzenie wpływają wzrost i masa ciała. Przy okazji ważyliśmy i mierzyliśmy dzieci. Są powyżej średniej wyznaczonej dla populacji zdrowych dzieci w Polsce. To jest bardzo niepokojące. I to jest problem ogólnopolski.
Z jednej strony dzieci częściej chorują. A z drugiej strony zamykane są oddziały pediatryczne.
– Na Opolszczyźnie mamy dwa oddziały kliniczne, w Strzelcach Opolskich i Kędzierzynie-Koźlu. To są szpitale powiatowe, ale one też kształcą studentów. Jest jeszcze oddział neurologii i psychiatrii dziecięcej przy Wodociągowej w Opolu. No i nasz oddział pediatryczny, na którym zawieszono nam dziesięć łóżek, bo nie mamy tylu pielęgniarek, żeby spełniać normy. Nasz oddział jest w województwie jedynym oddziałem pediatrycznym trzeciego stopnia referencyjności. A to oznacza tyle, że mamy szpitale w regionie, gdzie nie wykonuje się bardziej zaawansowanych procedur medycznych. Nie ma tam zabezpieczenia OIOM-u. A czasem nawet anestezjolog jest mniej dostępny. Więc jeśli w regionie, np. w szpitalu w Brzegu, czy Strzelcach Opolskich mają jakikolwiek problem z małym pacjentem, to dzwonią do nas. Nie jesteśmy szpitalem wyłącznie dla pacjentów z Opola. Musimy zawsze mieć miejsce dla dzieci z innych powiatów, w których nie będą potrafili sobie z czymś poradzić. Nie z braku umiejętności, ale braku zaawansowanych procedur medycznych, które nie są przypisane do szpitala powiatowego. Uważam, że to jest przerażające, bo gdyby zabrakło miejsc, wówczas dzieci musiałyby jechać poza Opolszczyznę, do szpitali w województwie dolnośląskim lub śląskim.
Więc jak sobie radzicie?
– Powiem szczerze, że jest to bardzo trudne. Balansujemy, dopasowując przyjęcia planowe. A jesteśmy jedynym ośrodkiem w województwie specjalizującym się w diagnostyce dzieci w dziedzinach diabetologii, endokrynologii, gastroenterologii i alergologii. W ograniczonym zakresie także w innych specjalnościach pediatrycznych.
Czyli takim palącym problemem jest brak personelu?
– Intensywnie pracowaliśmy nad tym, żeby do nas przyszli kształcić się lekarze. I rzeczywiście, w naszym oddziale kadra młodych lekarzy, rezydentów bardzo się powiększyła. Powiem, że jestem bardzo dumna z tych młodych ludzi, którzy wybrali pediatrię. Ale największy problem to brak personelu pielęgniarskiego. Robimy wszystko, aby zmienić ten stan, ale efekt jest niezwykle słaby. Gdybyśmy mogli przynajmniej wrócić do stanu sprzed dwóch lat… Na oddziale pediatrycznym, gdzie dziecko wymaga większej opieki, i nie zawsze jest przy nim rodzic, te wymagania są większe. Dlatego też musi być 0,8 etatu pielęgniarskiego na jedne łóżko. Teraz mamy 27 łóżek na oddziale.
Panuje opinia, że pediatria to specjalizacją, którą niezbyt chętnie się wybiera.
– To dziedzina, która niewątpliwie stanowi wyzwanie. Jest trudna, bo mamy człowieka będącego na różnych etapach rozwoju, trzeba, kolokwialnie mówiąc, nauczyć się niemowlaka, przedszkolaka, dziecka w wieku szkolnym i nastolatka. Ale w moim odczuciu praca pediatry jest niezwykle satysfakcjonująca. I nie mogę narzekać. Dlatego, że na naszym oddziale wszystkie wolne miejsca rezydenckie są zapełniane. I są osoby, które chcą się kształcić w pediatrii. Natomiast wiem, że nie wszędzie mają tak dobrą sytuację jak u nas.
A jak się przedstawia sprawa dofinansowania oddziałów pediatrycznych?
– My jesteśmy w specyficznej sytuacji, robimy dużo diagnostyk. Jesteśmy oddziałem szpitala uniwersyteckiego, prowadzącego też badania naukowe. W związku z tym trudno też narzekać na brak innowacyjności. Teraz staramy się o zakontraktowanie programu lekowego dla kolejnej jednostki chorobowej, z chorób rzadkich. Rozwijamy szkolenia w różnych dziedzinach. Więc u nas naprawdę się coś dzieje. Na pewno w szpitalach powiatowych jest inaczej. Ponieważ kiedy rozmawiamy z ordynatorami z tych oddziałów, oni mają nawet problem z zapełnieniem grafiku dyżurów. Kiedy jest niedostatek personelu, wówczas trudno o innowacyjność. Bo kto miałby to robić? To jest błędne koło związane z brakiem personelu.
Zastanawiam się, kiedy wyjdziemy z tego błędnego koła.
– W województwie, które inwestuje w uniwersytet, w kształcenie ludzi młodych, żeby chcieć ich zatrzymywać, jest niezwykle ważne perspektywiczne myślenie. Musimy zadbać o te najmniejsze dzieci, w ogóle o dzieci, żeby w przyszłości trafiły do liceów. A następnie na studia. Takie województwo, jak nasze, powinno mieć dobre zaplecze pediatryczne. Powinniśmy się jeszcze rozwinąć i mieć pododdział. Na przykład kardiologii pediatrycznej. Cała diagnostyka kardiologiczna odbywa się poza województwem. Podobnie z diagnostyką nefrologiczną, też powinno się ją poszerzyć u nas. Wiadomo, taka specjalizacja jak hemato-onkologia powinna być w dużych ośrodkach. Na szczęście, tych zachorowań nie ma aż tak wiele. Te dzieci mogą być leczone w dolnośląskim lub śląskim ośrodku. Ale kardiologia, nefrologia w takim podstawowym zakresie, czy reumatologia powinny być u nas dzieciom zaoferowane. Potem rodzice biorą cały ciężar na siebie, wyjeżdżając z dziećmi nawet na badania diagnostyczne. Kiedy te mogłyby odbywać się u nas.
Na pewno nie pomaga też niższa, niż w przypadku dorosłych, wycena świadczeń pediatrycznych.
– Od pewnego czasu jest nieco pozytywnego trendu, bo Narodowy Fundusz Zdrowia płaci już za wszystkie świadczenia medyczne, których udzielamy dzieciom. Nie ma limitu ograniczającego leczenie dzieci, tak, jak kiedyś było. Nie jestem czarnowidzem i dostrzegam te wszystkie pozytywne zmiany. A wyceny za świadczenia się poprawiły. Choć można by oczekiwać jeszcze lepszej wyceny. Bo są jednostki chorobowe, wyceniane tak, że pokrywamy koszty leczenia dziecka – z zaoferowaniem mu miejsca, leków i opieki personelu. Natomiast są też takie, że nie ma szans, żeby „zmieścić” leczenie w tej kwocie. I nie można tego wykazać w żaden inny sposób.
I co wtedy?
– Leczymy dziecko. Oczywiście, w taki finansowy sposób nie zyskujemy. A dochodów szukamy gdzie indziej. Na takim oddziale, jak nasz, to udaje się zrobić. Mamy pacjentów planowych, wiemy jakie procedury medyczne zostaną wykonane. To wszystko gdzieś się finansuje. Ale gdyby te zachorowania były adekwatnie wyceniane do kwoty, którą rzeczywiście płacimy za ich leczenie, było zdecydowanie łatwiej. Dlatego też dużo większe problemy mają tam, gdzie nie ma możliwości bilansowania kosztów pewnego leczenia niektórych pacjentów, z zyskiem leczenia innych pacjentów.
Teraz w ogóle nie prowadzi się działań profilaktycznych. Myślę, że w ogóle o tym zapomniano. Teraz się leczy, a przecież lepiej zapobiegać.
– Można mówić o braku edukacji prozdrowotnej. Oczywiście, są organizowane akcje związane ze zdrowiem, które charakteryzuje akcyjność. A nie stały program. Byłoby dobrze, gdyby dzieci były poza gabinetem lekarskim ważone, mierzone co dwa lata i w odpowiednich warunkach, żeby ich nie zawstydzać. Wprawdzie w podręcznikach szkolnych poruszane są tematy prozdrowotne. Mimo to dziecko żyje w rodzinie i styl życia tej rodziny jest dla niego dominującym. Jednak nie można też generalizować. Profilaktyka w POZ jest na dobrym poziomie.
Nie ma jednak u nas perspektywicznego myślenia, że inwestycja w najmłodszych ograniczy wydatki na zdrowie, kiedy będą już dorosłymi.
– Mamy oddziały kardiologiczne, nefrologiczne dla dorosłych, diabetologii dla dorosłych, endokrynologii dla dorosłych itd.. A dzieci tego nie mają. Dobrze by było, tak jak już mówiłam wcześniej, gdybyśmy mogli im zaoferować diagnostykę na miejscu, takie pododdziały z kilkoma łóżeczkami. Były plany. Ale się nie udało uzyskać finansowania na takie centrum pediatrii. Nam w Opolu nie jest potrzebne Centrum Matki Polki. Ponieważ nam chodzi o odpowiednią skalę. Ale zdecydowanie powinno być miejsce, gdzie te specjalności będą w jednym miejscu, gdzie pacjent będzie dobrze zaopiekowany.
Czy obserwowała pani, jak to jest zorganizowane w innych krajach?
– Studiowałam pół roku w Niemczech. Byłam też na licznych wyjazdach, głównie związanych diabetologią dziecięcą. Miałam okazję zobaczyć, jak ta medycyna jest zorganizowana w różnych krajach europejskich i poza Europą. I to nie jest tak, że gdzieś jest wyłącznie idealnie. A u nas wyłącznie źle. Dobrze byłoby korzystać z tych najlepszych wzorców, pewne wzorce już ściągamy. Ciągle u nas nie ma patrzenia, że te dzieci będą dorosłe. A jak teraz się nimi dobrze zaopiekujemy medycznie, to unikniemy młodych dorosłych z tyloma chorobami. Nam wszystkim powinno zależeć, żeby to byli młodzi, zdrowi, którzy normalnie podejmą pracę. I nie będą obciążeniem dla systemu, ale jego podporą. Choć wydaje mi się, że jesteśmy już na dobrej drodze w opiece nad dziećmi.
Czytaj też: Wirus RSV ostro atakuje. Lekarze apelują o higienę i unikanie tłumów
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.