Piotr Guzik: Dlaczego Nieperfekcyjna Mama?
Anna Dydzik: Gdy urodziłam pierwszą córkę, życie wywróciło mi się do góry nogami. Nagle przestałam pracować, nie spotykałam się ze znajomymi. Mąż był ciągle w pracy, a ja siedziałam sama z dzieckiem w domu. Starałam się kompensować to sobie Facebookiem. Ale to, co widziałam, bardzo mnie irytowało. Macierzyństwo było tam strasznie lukrowane.
Co w tym złego?
– Patrzyłam na te uśmiechnięte mamy, na porządek w domach, na radosne dzieci, na wesołych rodziców na spacerze z maluchem w wózku. Ja nienawidziłam tych spacerów. Jak miałam wyjść z wózkiem, to zwyczajnie się do tego zmuszałam. W domu nie zawsze był porządek. Nie mogłam się doczekać, aż córka zaśnie, by mieć chwilę dla siebie. To powodowało frustrację. Czułam się samotna, zaniedbana i przestraszona macierzyństwem. Miałam wrażenie, że wszyscy potrafią się nim cieszyć, tylko nie ja. Więc postanowiłam zacząć o tym pisać na Facebooku. By dać przeciwwagę temu dominującemu, koloryzowanego przekazowi. Popularność nie była celem. Chciałam sprawdzić, czy ktoś jeszcze czuje tak, jak ja.
Chwyciło?
– Bardzo szybko zyskałam spore grono odbiorców, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu. Okazało się, że kobiet czujących to, co ja, jest bardzo wiele. Tylko nie miały odwagi tego wyrazić. Brakowało mi jednak dłuższych treści. Takich, w których opisywałabym szerzej swoje doznania i odczucia, co dałoby innym mamom poczucie pokrzepienia. Tak zrodził się blog, który prowadzę do dziś.
Ale Nieperfekcyjna Mama to nie tylko narzekanie.
– Od początku pisałam, że zostanie mamą to było moje największe marzenie i najpiękniejsza rzecz, jaka mogła mi się trafić. Ale nie ukrywam, że były takie momenty, gdy chciałam kogoś poprosić o pomoc. Tylko nie miałam odwagi, by na przykład powiedzieć „Mamo! Błagam cię, weź ją na dwie godziny, bo ja muszę odpocząć!”. Tu nie chodziło o użalanie się, tylko o danie sobie prawa do tego, żeby mieć gorszą chwilę czy dzień. O przyznanie, że czasami nie ogarniamy. W ten sposób każda mama mogła się poczuć mamą nieperfekcyjną, ale wystarczająco dobrą.
Jaką mamą jest właściwie Nieperfekcyjna Mama?
– Najlepszą, jaką potrafi być. Moje dzieci są dla mnie najważniejsze na świecie. Uwielbiam tłumaczyć im świat, rozmawiać z nimi, być blisko. Uwielbiam być mamą.
Co było dla pani największym wyzwaniem przy wychowaniu na początku, a co jest teraz?
– Gdy zostałam mamą, nie miałam żadnego doświadczenia w opiece nad dziećmi. Moja pierworodna była pierwszym niemowlakiem, którego wzięłam na ręce i któremu zmieniłam pieluchę. Przerażało mnie wtedy wszystko. Dziś jestem bardziej wyluzowana, choć przecież wciąż mierzę się z czymś dla mnie nowym.
W jakim stopniu Nieperfekcyjna Mama wychowuje swoje dzieci inaczej, niż sama była wychowywana?
– Miałam wspaniałe dzieciństwo, pozbawione trosk i zmartwień. Wiem, że moi rodzice zrobili wszystko, by nas – mam trzy młodsze siostry – dobrze wychować. Wiem też, że od tamtego czasu wszystko się zmieniło. Czasy się zmieniły. Na pewno więcej rozmawiam ze swoimi córkami, częściej ich słucham i próbuję zrozumieć. W moim domu nie ma zasady „jeśli rodzic tak powiedział, to tak ma być”. Bardzo ważne jest dla mnie to, co myślą moje dzieci na dany temat. Ale jest też wiele wspólnych cech. Im starsza jestem, tym widzę więcej swoich podobieństw do własnej mamy.
Wróćmy jeszcze do idealizowania macierzyństwa. Skąd ta presja?
– Kiedyś to była presja społeczeństwa: rodziców, znajomych, otoczenia. A teraz ludzie patrzą na kobiety sukcesu w mediach społecznościowych, które sobie ze wszystkim radzą i nie mają problemów z dziećmi. I chcą, aby u nich było tak samo. Więc to my same sobie narzucamy tę presję, że musimy być perfekcyjne we wszystkim oraz że nasze dzieci muszą być najlepsze.
Wina jest więc po stronie mediów społecznościowych, ale to właśnie dzięki nim pani zaistniała. I może pochwalić się 300 tysiącami obserwujących na Facebooku oraz ponad 50 tysiącami śledzących pani profil na Instagramie.
– Prowadzę profil z humorem, ponieważ głównie dla rozrywki ludzie zaglądają do mediów społecznościowych. Dlatego też stawiam u siebie na treści lekkie, w których każda kobieta może się odnaleźć. Widzę to sama po sobie. Owszem, ja cały czas pracuję w tych mediach i jestem dostępna za ich pośrednictwem przez większość czasu. Ale gdy mam gorszy dzień, to właśnie w nich szukam wytchnienia.
Jak wygląda praca w mediach społecznościowych. To można w ogóle nazwać pracą?
– Na samym początku Nieperfekcyjną Mamę traktowałam jako zabawę. To miało być coś dla mnie. Ale im więcej osób komentowało i udostępniało, tym częściej czułam wewnętrzną presję, że to musi być prowadzone cały czas. Codziennie. Na okrągło. I choć teraz znów podchodzę do tego na większym luzie, to jest to zajęcie bardziej absorbujące, niż mogłoby się wydawać. Szczególnie, że Nieperfekcyjna Mama stała się w pewnym momencie firmą, moją marką, o którą muszę dbać. Gdy pojawiły się pierwsze współprace komercyjne, w tym z naprawdę dużymi markami, zaczęła się jeszcze większa presja. Szczególnie, że były momenty, że żyła z tego cała nasza rodzina.
Na czym więc ta praca polega?
– Przede wszystkim odpisuję na tysiące maili oraz wiadomości docierających przez kanały społecznościowe. Dbałość o kontakty to podstawa, podobnie jak budowanie relacji z odbiorcami i z biznesem. Od tego zaczyna się każdy dzień i tak każdy dzień się kończy. Do tego dochodzi konieczność nadążania za trendami w mediach społecznościowych. Jeśli na platformach pojawiają się nowe narzędzia i nowe możliwości budowania relacji, to trzeba to jak najszybciej opanować. Do tego algorytmy Facebooka i Instagrama cały czas się zmieniają. Trzeba trzymać rękę na pulsie.
I do tego cały czas trzeba dostarczać odbiorcom nowe treści.
– Nieraz pojawia się taki moment, kiedy człowiek myśli „Muszę coś wymyślić, muszę coś zrobić”. Tyle, że pomysłu brak. Ale chyba jeszcze gorzej jest wtedy, gdy wiem, o czym chcę napisać. Tylko, że gdy do tego siadam, to patrzę tylko na migający kursor i nie mogę zacząć. To frustrujące. Ale nauczyłam się, że czasami trzeba odpuścić. Jeżeli nie potrafię czegoś napisać w danym momencie, to się nie zmuszam. Daję sobie dzień, dwa i wtedy siadam ponownie. I zazwyczaj już jest lepiej. W każdej branży można poczuć wypalenie. Poza tym ja w internecie jestem od lat i pozbyłam się już tej presji, by cały czas często dostarczać coś nowego. Przez całą majówkę wrzuciłam może ze dwa posty na Facebooka. Ważniejszy był czas spędzony z rodziną.
Jakoś nie mogę jednak uwierzyć, że nigdy nie zdarzyło się, by ktoś z rodziny nie zwrócił pani uwagi, by wreszcie odeszła od komputera albo odłożyła telefon.
– Nie relacjonuję naszego życia w sieci. Owszem, informuję odbiorców, że danego dnia mam rodzinną uroczystość. Ale potem odkładam telefon. Nie pokazuję członków rodziny, cioć, wujków, babć etc. Nie nagrywam dzieci i siebie przez całą dobę. W sumie, na tle innych, dość mało u mnie prywaty. Ja, jako Nieperfekcyjna Mama, skupiam się na emocjach i uczuciach, adresując przekaz do rodziców. Gdy relacjonuję, że któraś z córek zrobiła bądź powiedziała coś śmiesznego, to nie wskazuję która. Chronię prywatność dzieci i rodziny. Ale wiem, że praca influencera kojarzy się z tym, że my wszystko pokazujemy.
To wrażenie nie jest bezpodstawne. Ekshibicjonizm w sieci jest ogromny.
– Spora grupa influencerów ciężko pracuje sobie na to, żeby mieć taką opinię w społeczeństwie. Młode mamy są gotowe zrobić naprawdę wiele, by się wybić. I pokazują wszystko, całe życie swoje i dzieci.
Nie brak też bardzo wątpliwych praktyk, jak kupowanie osób śledzących dany profil.
– Dlatego są już narzędzia, które pozwalają firmom chcącym z daną osobą współpracować prześwietlić takie konta. Czy ma kupionych followersów [osoby śledzące profil – red.], czy ma kupione polubienia, jakich ma obserwujących. Firmy sprawdzają ich płeć, skąd pochodzą. I wiem, że firmy to robią, na tej podstawie decydując, czy nawiązać współpracę z danym influencerem, czy nie.
Kiedy przyszła pierwsza współpraca komercyjna?
– Dosyć szybko. To był portal dla mam. Płacili mi raz w tygodniu za wrzucenie linku do ich strony bądź do konkretnego artykułu. To było jakieś osiem lat temu, płacili 500 zł miesięcznie. Od tego czasu takich relacji było znacznie więcej, na dużo bardziej atrakcyjnych warunkach.
Takie relacje z biznesem nie niszczą czyjejś autentyczności?
– Głosy, że influencer czy youtuber się sprzedał, były chyba częstsze na samym początku, kiedy te współprace się pojawiły. W tej chwili raczej jest to już rozumiane. Natomiast ja bardzo staram się, aby marki, z którymi współpracuję, były spójne ze mną. Moi odbiorcy wiedzą na przykład, że moje dzieci bardzo dużo czytają i że u nas książki w domu po prostu są wszędzie. Więc jeżeli podejmuję współpracę z czasopismem dla dzieci, w którym autorami są psychologowie i psychoterapeuci, to nie ma tutaj nic podejrzanego. Natomiast gdybym zaczęła promować garnki, to ludzie mogliby być zdziwieni. Bo wszyscy wiedzą, że nienawidzę gotować.
Dużo jest ofert współpracy?
– Codziennie dostaję przynajmniej kilka ofert współpracy i ja naprawdę 99 proc. z nich odrzucam, ponieważ to rzeczy, których bym nigdy nie promowała. Chodzi o to, by moi odbiorcy czuli, że jak coś reklamuję, to jest to coś, z czego sama korzystam i co poleciłabym siostrze lub przyjaciółce. To ważne, ponieważ dobrą opinię w internecie stracić bardzo łatwo.
Autentyczność jest taka ważna?
– Zdarza mi się spotkać dziewczyny, które mnie obserwują w sieci. Podchodzą się przywitać, rozmawiamy i częsta reakcja jest taka „Matko! Ty jesteś taka sama jak w internecie!”. Dla mnie to duży komplement, ale potwierdza też, że nie muszę się jakoś specjalnie zachowywać w sieci. Nie udaję kogoś, kim nie jestem.
Te współprace nie skutkują tym, że człowiekowi włącza się autocenzura i traci się spontaniczność w obawie przed utratą kontraktów z firmami?
– Gdy w relatywnie krótkim czasie udało mi się zbudować profil o szerokiej grupie odbiorców, na którym zaczęłam zarabiać, to zaczęłam się też pilnować, by czegoś nie chlapnąć. Sprawdzałam, czy to, co chcę powiedzieć, będzie dobrze zrozumiane. Po latach wiem, że nawet gdybym napisała coś czarno na białym, to zawsze pojawi się ktoś, kto zinterpretuje to po swojemu. I dziś już się tak nie pilnuję.
I jak sobie z kimś takim poradzić?
– Na szczęście, u mnie nie trafiają się typowi chamscy hejterzy. Bardziej jest czepianie się o słówka albo ktoś ma odmienne zdanie i formułuje je w dosadny sposób. Z osobami wyrażającymi się wulgarnie w ogóle nie wchodzę w dyskusję. Z tymi, co mają inne zdanie i wyrażają to kulturalnie, wchodzę w polemikę. A jeżeli pojawia się coś naprawdę perfidnego, to od razu usuwam i blokuję taką osobę. Nie mam ochoty z nikim się kłócić.
To jak się wybić w sieci?
– Kiedyś moja najstarsza córka mówiła, że nie musi się uczyć, bo będzie influencerką. Syn znajomych twierdził podobnie, że jemu nie zależy na ocenach, bo będzie youtuberem. Staram się ich uświadomić, że w Polsce osób, które się tym trudnią, już mamy pewnie kilkaset tysięcy, jeśli nie około miliona. I stawiam pytania: „Czym chcesz się wybić, jeśli nie jesteś ekspertem w danej dziedzinie?”, „Jeśli chcesz pokazywać swoje życie w sieci, to czym ono się wyróżnia na tle innych?” oraz „Co zrobisz, by do ciebie przyszli ludzie?”. Dlatego najlepiej jest uczyć się i zdobyć wiedzę, by potem się nią dzielić.
Gdy pani zaczynała, to było łatwiej?
– Ponad 10 lat temu znalazłam sobie niszę. Robiłam coś, czego jeszcze nie było w internecie. Gdybym miała zaczynać teraz, to na moim macierzyństwie raczej bym się nie przebiła. Konkurencja jest silna i namnożyło się tyle podobnych profili, że startując od zera byłoby ciężko przyciągnąć ludzi.
Przyciągnięcie ludzi to jedno, ale utrzymanie ich to też wyzwanie. U pani nie ma odpływu odbiorców?
– Widzę różnicę w treściach, które wrzucam teraz, a które wrzucałam szereg lat temu, kiedy moje dzieci były malutkie. Starsza córka ma teraz 13 lat, a bliźniaczki mają 9. Moje treści rosną więc razem z nimi. Bardzo skupiam się na relacjach z nimi. One ewoluują, tak, jak zmienia się samo moje macierzyństwo. Jestem inną mamą, niż byłam 10 lat temu. Myślę, Nieperfekcyjna Mama będzie po prostu rosła razem z moimi dziećmi.
Internet pomaga, czy szkodzi przy wychowywaniu dzieci?
– Blogi parentingowe mogą wyrządzić dużą krzywdę. Właśnie ze względu na wspomniane wcześniej lukrowanie. Co skutkuje narzucaniem samym sobie różnych rzeczy oraz wyrzutami sumienia, jeśli celów nie uda się osiągnąć. Że nie potrafimy być perfekcyjne. Z drugiej strony, w sieci nie brak naprawdę cennych treści. Działają tu pediatrzy, bądź lekarze specjaliści, którzy tłumaczą wiele rzeczy w sposób naprawdę przystępny. W sieci można więc trafić na dużo fajnych i merytorycznych treści.
A czy problemem nie jest to, że sporo rodziców pozwala wychowywać dzieci smartfonom i tabletom?
– Słyszałam kiedyś opinię, że takie są czasy. My mieliśmy grę w klasy i ganianie za piłką, a dzisiejsze dzieci mają smartfony i komputery. I kompletnie się z tym nie zgadzam. Dzieci mają telefony, bo to my wkładamy im je w ręce. To my, rodzice, włączamy kolejną bajkę w TV i nie pilnujemy czasu spędzonego przed ekranem. Czasy, owszem, są inne, ale to nie oznacza, że mamy winę zwalać na postępującą technologię. Wciąż jesteśmy w pełni odpowiedzialni za wychowanie własnych dzieci.
Gdyby internet padł z dnia na dzień, to jaki pomysł na siebie ma Nieperfekcyjna Mama?
– Wtedy dalej pisałabym książki. Musiałabym pisać, bo bez pisania nie żyję. Wydałam już dwie książki i pamiętnik dla nastolatek i myślę, że gdyby nie było internetu, to ja i tak nie zrezygnowałabym z pisania.
Póki co jest Nieperfekcyjna Mama, a za jakiś czas będzie Nieperfekcyjna Babcia?
– Niewykluczone. Chciałabym móc robić to, co kocham, do końca swoich dni.
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „Opolska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.