Istotą owego zwrotu jest zobowiązanie się członków NATO do przeznaczania pięć procent PKB na wydatki związane z obronnością. Polski minister spraw zagranicznych, Radosław Sikorski przed wyjazdem do Hagi uważał za wielce prawdopodobną nie tylko akceptację dla zwiększenia owych wydatków na obronność. Ale także uchwalenie mocnego oświadczenia, w którym państwa NATO po imieniu nazwą Rosję największym zagrożeniem.
NATO a wydatki na obronność
Musi cieszyć, że wtórował mu jednoznacznie w Bundestagu – w przeszłości nie zawsze tak było – kanclerz Niemiec Friedrich Merz. Mówił on wprost, że celem zwiększenia wydatków na obronność jest, aby nikt nie odważył się krajów Sojuszu zaatakować.
Podkreślał, że motywacją dla Niemiec jest polityka Rosji, która „aktywnie i agresywnie zagraża bezpieczeństwu i wolności”. A nie chęć przypodobania się prezydentowi Donaldowi Trumpowi i Stanom Zjednoczonym.
Nie zważając na krytykę parlamentarzystów AfD kanclerz zapowiedział, że Niemcy chcą zrobić z Bundeswehry największą armię konwencjonalną w Europie. I przekonywał, że już nie wrócą do czasów, gdy nie chcieli słuchać ostrzeżeń sąsiadów Rosji przed jej imperialną polityką.
Sama zgoda na zwiększenie wydatków zbrojeniowych w krajach NATO zdaje się być przesądzona. Ale diabeł, jak to on, tkwi w szczegółach. Bo przecież nie jest obojętne dla naszej przyszłości, czy ów cel – pięć procent – będą one zobowiązane osiągnąć 2030 roku, czy dopiero dwa. A może pięć lat później.
Polska i inne kraje leżące blisko Rosji są zdeterminowane, by stało się to jak najprędzej. Ci, którzy dotąd wydawali na obronę ledwo dwa procent PKB, zwyczajnie potrzebują czasu. Sekretarz generalny NATO podał im rękę, pozwalając podzielić przyszłe wydatki na dwie nierówne części: 3,5 procent na cele typowo wojskowe, 1,5 procent na infrastrukturę i cyberbezpieczeństwo.
Argument, że nawet najlepsze czołgi nie pomogą, jeśli nie zbuduje się mostów, którymi dojadą one na front, brzmi logicznie. Ale trudno jednocześnie nie pamiętać, że USA, które najbardziej naciskają na 5-procentowe wydatki krajów europejskich, same wydają na obronę niecałe 3, 4 procent swego budżetu i na razie woleliby więcej nie dokładać.
Całkowity zakaz gazu z Rosji?
Z kolei Komisja Europejska chce całkowicie zakazać sprowadzania gazu z Rosji do Unii. Miałoby to obowiązywać od 1 stycznia przyszłego roku. Europejscy przywódcy mają świadomość, że Rosję wydającą na zbrojenia 7 procent PKB trzeba osłabić gospodarczo. Z planowanego zakazu mają jednak być wyłączone długoterminowe umowy zawarte z firmami rosyjskimi przed 17 czerwca 2025.
W praktyce oznacza to realne zakręcenie kurków z gazem dopiero za dwa lata. Ale byłby to mimo wszystko krok nowy. I w dobrą stronę.
Czytaj też: Twarze imperium zła. Dzięki nim Rosja mąci z dala od swoich granic
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania