Kolczasty Gang z Nysy
Jednym z symboli jesieni jest jeż wędrujący po kolorowych liściach z jabłkiem na kolcach. Ten obrazek jest przekłamany, bo jeże po pierwsze jabłkami żywią się tylko w ostateczności (są owadożerne), a po wtóre, nie noszą ich na plecach, bo nie dałyby rady jabłka tam zarzucić… Ale jeż – jako zwierzątko sympatyczne, nieszkodliwe i pożyteczne – cieszy się powszechną sympatią. Do tego stopnia, że ma nawet swój dzień w kalendarzu – to 10 listopada. Tymczasem gatunek ten uważa się za zagrożony.
Czytaj też: Nowa ostoja przyrody w województwie opolskim. Największa taka w regionie
Śmiertelność wśród jeży jest ogromna. Okazuje się, że jeśli negatywne tendencje nie zostaną zahamowane, to nawet w ciągu kilkunastu lat mogą one wyginąć. I właśnie jesień jest dla nich najbardziej zabójcza. Dlatego, że giną na drogach i w ogrodach. Najczęściej pod kołami samochodów i poranione podczas jesiennych porządków. Stąd apele obrońców zwierząt o szczególną ostrożność przy paleniu i zgrabianiu stert suchych liści. A także przy poruszaniu się po drogach.
Na szczęście, są też ludzie, którzy jeżom pomagają – ale nie jest to ani łatwe, ani częste. Taką właśnie osobą jest Elżbieta Jurczyk z Nysy, która prowadzi w domu prywatne przytulisko dla kolczastych ofiar losu. Dzięki takim jak ona być może jeże jednak nie wyginą na Opolszczyźnie. A przynajmniej nie tak szybko, jak wieszczą pesymiści.
Kolczasty Gang z Nysy i jego herszt
Pani Elżbieta – emerytowana księgowa, a z zawodu zootechnik – jeżami zajmuje się od 14 lat. Wszystko zaczęło się w 2010 roku, gdy kiedyś w drodze na zakupy natknęła się na kolczastą rodzinkę na trawniku: matkę i pięcioro młodych.
– To był bardzo zimny listopadowy dzień. Zrobiło mi się ich żal, ponieważ o tej porze roku jeże powinny już hibernować w jakimś ustronnym miejscu. Wiedziałam więc że nie przeżyją, że prawdopodobnie zostały wybudzone – opowiada.
– Postawiłam miskę z jedzeniem do pudła i wszystkie jeże skuszone pożywieniem weszły do środka. Zadzwoniłam do zoo w Opolu z pytaniem, ”co robić”. Potem poinstruowana przez fachowców zrobiłam im kojec, karmiłam, poiłam. Po paru tygodniach zapadły w sen zimowy. Wiosną, gdy się obudziły, więc wypuściłam rodzinkę na wolność.
Od tego czasu iglaste zwierzaki są stałymi gośćmi w jej domu. Wieść o „pani od jeży” szybko się rozprzestrzeniła. Dlatego ludzie zaczęli przywozić je z bliska i z daleka. A niektórzy dopytywali potem o nie, czy żyją, czy wyzdrowiały. Za ich poradą kilka lat temu pani Ela założyła swoim podopiecznym na Facebooku profil. Nazwała go „Kolczasty Gang – Nysa”.
Jeśli to gang, to pani Ela z pewnością jest tu hersztem. Dlatego, że to ona dowodzi. Z gangiem jej kolczasta gromada niewiele ma jednak wspólnego. Jeże należą do najbardziej bezbronnych i nieporadnych zwierząt. W momencie zagrożenia zwijają się w kulkę i… zazwyczaj giną lub są okaleczone. Do przytuliska w Nysie trafiają tylko te potrzebujące pomocy. Nie wszystkie udaje się też uratować. Mimo, że pani Ela w „jeżowym sezonie” haruje przy nich czasem po 24 godziny na dobę i brakuje jej nawet czasu na jedzenie czy sen. Właśnie tak jak teraz.
Nie śpi, nie je, ratuje
25 października jeży w przytulisku było ponad 70. Natomiast w poprzednich latach, liczba ta „w sezonie jeżowym”, zazwyczaj przekraczała setkę. Sezon zaczyna się we wrześniu, kumulacja przypada na październik. Z kolei w listopadzie im zimniej, tym jeży przybywa już mniej. Te, które nie zapadły w sezon zimowy i nikt im nie pomógł, po prostu już nie żyją.
– Teraz co chwilę ktoś przywozi jakieś biedaki, trudno mi odmówić, choć skończyła się właśnie karma i środki na pasożyty, i do tego mam zaległe rachunki – przyznaje pani Ela.
– No, bo jak nie ja pomogę, to kto? Opieka nad jeżami wymaga wiedzy na ich temat. Czasem trafiają do mnie zwierzaki, które najpierw ktoś próbował kurować sam w domu. Mimo dobrych chęci, najczęściej kończy się to ich śmiercią. Ponieważ bez fachowego przygotowania niechcący łatwo można jeżom zaszkodzić.
O każdego nawet najmniejszego i najsłabszego kolczaka pani Ela walczy jak lwica. Jako, że jeże są pod ochroną gatunkową, nie można ich zgodnie z prawem przetrzymywać w domu. Mogą to robić tylko specjalistyczne ośrodki lub opiekunowie, którzy posiadają zezwolenie na odstępstwo od tego zakazu wydane przez Generalną Dyrekcję Ochrony Środowiska. Pani Ela je ma i jako jedyna w regionie opiekuje się jeżami.
– 14 lat temu wystąpiłam do Stowarzyszenia Ochrony Jeży i złożyłam deklarację członkostwa. Wtedy oni mnie dokładnie sprawdzili. Dokładnie jaką mam wiedzę na temat jeży i jakie mam warunki do tego, by pomagać – wspomina. – Otrzymałam wtedy certyfikat opiekuna. Teraz regulują to zezwolenia.
Ratowanie jeży to ogrom pracy. To przecież między innymi: leczenie (tym zajmuje się zaprzyjaźniony weterynarz z Nysy), odpchlanie i walka z innymi pasożytami, karmienie (często strzykawką lub kroplówką) czy podawanie tlenu, jeśli stan zdrowia tego wymaga. Do tego doliczyć trzeba konsultacje weterynaryjne, doglądanie, sprzątanie kojców, pranie kocyków…
Jeżyki – zwłaszcza te malutkie, ale także duże – gdy są chore lub ranne, potrzebują też ciepła: są więc ogrzewane termoforami, przykrywane kocykami i umieszczane w inkubatorach.
Przy jeżach jest dużo pracy. „Brakuje czasu na sen”
Te udało się pozyskać wraz ze stołem zabiegowym rok temu za pośrednictwem Fundacji Azyl Nadziei dla Zwierząt Potrzebujących Pomocy w ramach konkursu ogłoszonego przez Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra”. Środki grantowe zostały wtedy przekazane przez sieć sklepów Biedronka ze sprzedaży książki „Chrońmy zagrożone gatunki”.
Małym sierotkom pani Ela daje też zawsze do kojca pluszaka. I wtulają się w niego jak w matkę…
– Każdy jeż ma nadane imię i swoją kartę leczenia, w której zapisuję, kiedy i jaki lek został podany, jak zmienia się waga, jak zmienia się jego stan, kiedy trzeba jechać do weterynarza – wymienia.
– Przy takiej ilości podopiecznych bez tego pogubiłabym się. Wszystko praktycznie robię sama. Czasem syn mi przy kojcach pomoże, ale on też jest mocno zapracowany. Obowiązków jest tyle, że brakuje mi czasu na sen. Gdy kończę oporządzać mój gang po 4.00, czy 5.00 rano, to nawet nie opłaca mi się już kłaść. Teraz jestem na emeryturze, to jest łatwiej, bo jeszcze niedawno rano musiałam biec do pracy. Bywało tak, że nie spałam pięć dób z rzędu, potem organizm po prostu się resetował: padałam i spałam, a potem znów ruszałam do pracy, bo musiałam odrobić zaległości przy jeżach.
Kolczasty Gang z Nysy. Każdy może pomóc
Czy z jeżami można się zaprzyjaźnić? Pani Ela odpowiada, że… nie.
– To są dzikie zwierzęta i nie można ich oswajać. Dlatego, że one muszą wrócić na wolność. Dla mnie radością, jest gdy mogę ich jak najwięcej wiosną wypuścić. Bo przy każdym, którego nie uda mi się uratować, płaczę jak bóbr. Kilka tygodni temu umarł jeżyk, o którego walczyłam przez 7 miesięcy – wspomina.
– W związku z tym bardzo się do niego przywiązałam. Kilka dni nie mogłam się wtedy otrząsnąć. Biorę na ręce tylko jeża, gdy muszę go nakarmić czy zważyć, a gdy sam zaczyna już jeść – przestaję. Nie pomagam, by się zaprzyjaźniać. Ratuję im życie i ratuję zagrożony gatunek.
Nie da się pomagać bez pieniędzy. Leki, jedzenie, podkłady, środki higieniczne, środki na pasożyty, nawet opłaty za prąd… Koszty są ogromne. Jeśli chodzi o karmienie, pani Ela kupuje świerszcze, larwy owadów i wysokiej jakości kocią karmę.
Z kolei jeśli chodzi o żywienie dla osesków sprowadza z Holandii preparaty zastępcze dla dzikich zwierząt. Z roku na rok jeży w Kolczastym Gangu przybywa. Bo i wieści o pani od jeży docierają coraz dalej. W jeżowym sezonie, tylko na same żywienie miesięcznie trzeba wydać około tysiąca złotych. Przy tak wielkiej liczbie podopiecznych bez wpłat od ludzi dobrej woli Kolczasty Gang z Nysy nie poradziłby sobie.
– Ja nie działam jako stowarzyszenie ani jako fundacja. Jestem osobą prywatną. Dlatego też mogę tylko zakładać zbiórki publiczne na leczenie jeży. Robię to od kilku lat, piszę też na Facebooku, czego mi akurat brakuje i jest stała grupa osób, która to kupuje i przywozi. Jestem za to ogromnie wdzięczna – dodaje pani Ela.
– Nasz lekarz weterynarii, Robert Ratajski z przychodni Arka, ma też wielkie serce dla jeży. To jedyna lecznica, która zajmuje się tutaj leczeniem dzikich zwierząt. A pan Robert nie bierze pieniędzy za ratowanie jeży. Wielkie koszty stanowią jednak leki i diagnostyka. Wykonywana jest przez firmy zewnętrzne. Dlatego każdy datek jest na wagę złota. Ale są też tacy ludzie, którzy przywożą mi jeże i już więcej się nimi nie interesują, nie pytają, czy czegoś trzeba.
Niedawno syn pani Eli zrobił jej „najpiękniejszy” piękny prezent na urodziny: założył dla niej zbiórkę na Facebooku na koncentrator tlenu – oczywiście dla jeży – i faktycznie ten koncentrator został zakupiony! Dzięki niemu, jak mówi, może pomagać jeszcze efektywniej.
Pani Ela ma też subkonto na koncie Nyskiego Pogotowia Opiekuńczo Adopcyjnego dla Zwierząt Łapa. Więcej szczegółów – jak można pomóc jeżom – na profilu Kolczasty Gang z Nysy.
Czytaj też: Kominiarz napisał o marzeniach opolan: „Najpierw wygrana w totka, potem miłość”
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.