Józef Młynarczyk – ur. 1953 w Nowej Soli. Podstaw piłki nożnej uczył się w tamtejszych Astrze i Dozamecie, skąd przeniósł się do BKS-u Stali Bielsko-Biała, gdzie po raz pierwszy skrzyżowały się jego drogi z Antonim Piechniczkiem. W 1977 roku trafił do Odry Opole i stał się częścią kultowej do dziś drużyny prowadzonej właśnie przez niego. Jako jej przedstawiciel zadebiutował w seniorskiej reprezentacji Polski i zagrał łącznie pięć ze swoich 42 meczów w biało-czerwonych barwach. Z Odry przeniósł się do Widzewa Łódź, z którym wywalczył dwa mistrzostwa kraju (1981 i 1982), a także dotarł do półfinału Pucharu Europy (dzisiejsza Liga Mistrzów) 1983. Po to trofeum sięgnął za to cztery lata później, w barwach portugalskiego FC Porto, z którym również dwukrotnie sięgnął po krajowe mistrzostwo.
Józef Młynarczyk – rozmowa
Łukasz Baliński: W Opolu i Odrze o panu cały czas pamiętają, a jak jest w drugą stronę?
Józef Młynarczyk: Oczywiście, że tak. To był dla mnie bardzo dobry i pożyteczny czas. To tam wskoczyłem na odpowiednie tory i uwierzyłem w siebie. Pamiętam wszystkich chłopaków, z którymi grałem. A na szczególne podkreślenie zasługuje oczywiście trener Antoni Piechniczek, ale też zawsze będę miło wspominał jego asystenta i następcę Józefa Zwierzynę. Dwóch naprawdę świetnych gości.
– Antoni Piechniczek często powtarza, że w Opolu wszędzie miał i wciąż ma drzwi otwarte. Pan też?
– Coś w tym jest. Ja się w tym mieście bardzo dobrze czułem od samego początku. Już na pierwszym zgrupowaniu wszyscy przyjęli mnie naprawdę bardzo serdecznie. Atmosfera w szatni była wyjątkowa. Spotkałem wielu świetnych piłkarzy, ale nie tylko, bo też kolegów, a nawet przyjaciół.
– Zagląda pan jeszcze czasem na „stare śmieci”?
– Nie zawsze się udaje, ale zaliczyłem parę spotkań z chłopakami i za każdym razem było co wspominać, często ze śmiechem. Potem zawsze ciężko było się rozstawać. Na hasło: „spotykamy się w Opolu” wielu chłopaków regularnie przyjeżdżało, a przecież spora część z nas porozjeżdżała się po świecie.
– Mural poświęcony Oleskiej 51 pan widział? Jedną z jego gwiazd jest Józef Młynarczyk.
– Osobiście nie, bo na odsłonięcie nie mogłem z różnych przyczyn przyjechać, ale przy następnej okazji na pewno zawitam w to miejsce. Niemniej, przysyłano mi zdjęcia i jestem pod wrażeniem. Zresztą, dzisiaj pomysły na uhonorowanie czy upamiętnienie takich spraw są nieograniczone. Nic, tylko podziwiać.
– Na zamknięcie stadionu przy ul. Oleskiej pana nie było. Na otwarcie nowego obiektu pan zawita?
– W tej chwili ciężko powiedzieć, bo aktualnie pracuje z reprezentacją U21, która awansowała na mistrzostwa Europy w tej kategorii wiekowej i wciąż nie znam harmonogramu przygotowań. Zobaczymy, jak trener młodzieżówki Adam Majewski nas „zagospodaruje”. Jeśli tylko będzie czas, to chętnie zajrzę.
– Dla wielu to był stadion kultowy. W pana przypadku też?
– Atmosfera była świetna, ale też robiły ją wyniki, bo my przede wszystkim dobrze graliśmy w piłkę. Na nas warto było przychodzić, bo byliśmy zespołem efektownym, mieliśmy w swoich szeregach naprawdę jakościowych piłkarzy. No i nigdy tanio skóry nie sprzedaliśmy, a już szczególnie przy Oleskiej. Nie tylko wtedy, gdy zdobywaliśmy to pamiętne mistrzostwo jesieni. Choć wówczas faktycznie był niesamowity czas, dla nas także, nie tylko dla kibiców. Rozegraliśmy wiele ciekawych spotkań i z pewnością wielu z nich o tym pamięta.
– Czego zabrakło, by wtedy chociaż sięgnąć po medal, bo o mistrzostwie kraju to już nie mówię…
– Po tylu latach ciężko powiedzieć. Na pewno doświadczenia, piłkarskiego cwaniactwa, a kto wie, może szerszego składu. Tym bardziej ubolewam, że po tym wszystkim Odra tak szybko spadła z ekstraklasy i – jak się okazało – do dziś nie potrafi do niej wrócić.
– Pierwsze zetknięcie z Opolem nie było jednak miłe, bo jeszcze w barwach BKS-u Stal Bielsko-Biała pięć bramek z Odrą pan dostał.
– Przyjechaliśmy na mecz, kiedy Odra była na pierwszym miejscu, już praktycznie szykowała się do oficjalnego powrotu do elity. W jakiś sposób już w drodze przeczuwaliśmy, że mogą sobie na nas „poświętować”. To już wtedy był bardzo mocny zespół, naszpikowany jak na tamte czasy, a tym bardziej 2. ligę, nazwiskami. W pierwszej połowie jeszcze jakoś się trzymaliśmy, parę piłek udało mi się wybronić, ale po zmianie stron wrzucili wyższy bieg, no i niewiele już mogłem zrobić (śmiech).
– Co ciekawe, już wtedy Antoni Piechniczek oświadczył, że „Młynarczyk kiedyś będzie bronił bramki reprezentacji”.
– Pamiętam, że po meczu żegnałem się z nim i powiedział mi: „Słuchaj, te pięć goli w niczym nie przeszkadza, zostaje tak, jak żeśmy wszystko ustalali, dalej cię chcemy w Odrze i staramy się, abyś trafił do nas od nowego sezonu”.
– Podobno liderzy zespołu poszli potem do niego i powiedzieli, że nawet jak ich sprzeda, żeby pana pozyskać, to też będzie wzmocnienie.
– Coś mi się o uszy obiło (śmiech). Wojtek Tyc często to powtarzał. Zresztą on miał taki naprawdę fajny dowcip sytuacyjny, że nieraz można było się pośmiać. Jego też bardzo miło wspominam, bo to fajny facet i świetny napastnik. Udało się nam wystąpić wspólnie w wielu niesamowitych meczach.
– To jak to było z tym potajemnym uprowadzeniem Młynarczyka przez Piechniczka? Podobno nakręcono nawet o tym film, a władze bielszczan pojechały za wami aż do Berlina.
– Pamiętam, że mieliśmy tam sparing, a moi ówcześni pracodawcy wciąż nie chcieli mnie wypuścić, wiec de facto grać nie powinienem. I trener mówi, że wystąpię pod nazwiskiem Joachima Szczepanka, czyli innego golkipera Odry. Zaczyna się mecz i w pewnym momencie musiałem pójść po piłkę za bramkę i nagle ktoś zza siatki krzyczy „Józek!”, więc automatycznie podniosłem głowę… po czym ujrzałem dwóch działaczy BKS-u, którzy stali z aparatami i tylko usłyszałem jak robią zdjęcia, po czym zawołali: „No i teraz cię mamy”. Udałem jednak niewzruszonego, wróciłem na boisko, dograłem pierwszą połowę, ale szybko zbiegłem do szatni i tam opowiedziałem, co się stało. Zmienili mnie od razu.
W klubie z Bielska-Białej mieli jednak dowody, żeby mi zrobić „koło pióra”, jakbym nie chciał tam zostać. A jak nie, to by mogli mnie zawiesić. Nie ukrywam, że trochę się przestraszyłem. Tym bardziej, że prezesowi towarzyszył człowiek, który pracował w milicji, więc mogły z tego wyniknąć nieciekawe sprawy i czułem, że te dowody mogą wystarczyć do mocnej kary.
– Działacze z Opola jednak jakoś to „załatwili”. Niemniej, czym ta Odra przekonała do siebie, że wolał pan nasz klub niż m.in. talon i pieniądze na nowy samochód tam?
– Przede wszystkim osoba Antoniego Piechniczka, któremu do dziś wiele zawdzięczam. Już w BKS-ie Stali dobrze się czułem pod jego wodzą. Wiedziałem, że to młody trener, który idzie do przodu i nic tylko dalej rozwijać się pod jego okiem. I skoro mi taki fachowiec mówi, że jest mną zainteresowany, to też się poczułem pewniej. Poza tym to już był pierwszoligowy zespół, a człowiek marzył o tym, żeby nie skończyć na tym drugim szczeblu.
– Z Opola też pan odszedł nietypowo. Podobno Odra miała dostać pieniądze nie od łódzkiego Widzewa, a od tamtejszych firm, które chciały się promować na naszym stadionie, jednak premier Piotr Jaroszewicz zakazał umieszczania reklam na tego typu obiektach i do kasy klubu nie wpłynęło nic. Dziś nie do pomyślenia…
– Przyznam, że się tym nie interesowałem, a wtedy ważne było dla mnie to, że w Odrze zaczęło się naprawdę źle dziać. Bo gdyby było normalnie i moglibyśmy mówić o jakimś dalszym rozwoju, wzmocnieniach, walce o coś więcej, to nie wiem, czy bym odchodził. Z tego, co pamiętam, to Odra zaczęła się sypać organizacyjnie i człowiek tracił jakąkolwiek pozytywną perspektywę, że po tym sezonie [1979/80, dziewiąte miejsce – przyp. red.] coś się odrodzi. Wręcz przeciwnie. Robił się, delikatnie mówiąc, coraz większy bałagan. Zbiegło się to z tym, że dostałem konkretną propozycję z Widzewa, który rywalizował w europejskich pucharach. Na tamte czasy i możliwości to w Polsce robiła się drużyna kompletna. Do tego wszystkiego był potrzebny im bramkarz i – jak mi mówili działacze – to ja miałem być tam numerem 1. Jak się to wszystko zsumuje, to trudno było taką ofertę odrzucić.
– Czyli to bardziej sytuacja życiowa zadecydowała, że opuścił pan Opole?
– Nie tyle życiowa, co sportowa. Bo powtórzę, że ja się naprawdę w tym miejscu dobrze czułem. Do tego, jeszcze grając w Odrze, zadebiutowałem w reprezentacji w 1979 roku, czyli tam też mnie ktoś potrafił dojrzeć i docenić. A przecież mieliśmy w kadrze narodowej mocną konkurencję. Każdy klub miał naprawdę przynajmniej jednego przyzwoitego i solidnego zawodnika na tej pozycji. O czymś to świadczyło. W Odrze nabrałem tego rozpędu, prawidłowo się rozwijałem, nie byłem jakąś osobą anonimową i też dużo klubowi zawdzięczałem. Z drugiej strony, byłem młody i tak najzwyczajniej chciało się więcej.
– A tak prywatnie, po ludzku, lubił pan Opole czy jednak było za małe? Do Łodzi czy Porto pewnie nie ma porównania, ale już od Bastii jest sporo większe.
– Opole nie było dużym miastem, ale lubiłem tam mieszkać. Był fajny klimat, nie tylko wokół klubu. Gdzie by się człowiek nie ruszył, to wszędzie „cześć”, „dzień dobry”, zawsze zamieniło się słowo, dwa. Poza tym mieliśmy dobry zespół, świetnych chłopaków i przede wszystkim cieszyłem się, że mamy fajną szatnię. Zarówno od strony ludzkiej, jak i piłkarskiej. Prezentowaliśmy wysoki poziom i każdy zespół w lidze musiał się z nami liczyć. A na nasze mecze przychodziło po kilka tysięcy ludzi.
– Kiedyś powiedział pan, że na boisku kierował wami Zbigniew Kwaśniewski. A kto robił to już poza stadionem?
– Na boisku dowodzili ci bardziej doświadczeni gracze, poza Zbyszkiem liderami byli Wojtek Tyc, Wiesiek Korek, Antek Kot. Ci starsi mieli duży wpływ na młodych, a my ich szanowaliśmy. Natomiast jak trzeba było pójść „w miasto”, to nie było tak, że jeden szedł, a drugi nie. Trzymaliśmy się wszyscy razem. To była bardzo zgrana szatnia. I to też był jeden z elementów tej aury wokół zespołu i dobrych wyników.
– Podobno i tak trener Piechniczek o wszystkim wiedział…
– Nie wiem, czy o wszystkim, bo wszystkiego nam nie mówił (śmiech). Jakby nie było jednak, wszyscy byliśmy młodymi ludźmi, człowieka rozpierała energia i czasami, jak to w życiu bywa, kogoś poniosło. To były też inne czasy. Ale też nie zawsze było wesoło. Były też momenty trochę trudniejsze, gdy zawiedliśmy, czy przesadziliśmy, to ponosiliśmy konsekwencje. Zdarzały się dość ostre reprymendy i kary. Swoje należało odcierpieć, a potem iść do przodu. Niezależnie od różnych historii, bo zdaję sobie sprawę, że wokół wielu narosło trochę półprawd i nieprawd, to z reguły potrafiliśmy się sprężyć i w jakiś tam sposób, czy to sztabowi trenerskiemu, czy kibicom, czy sami przed sobą, zrewanżować się grą, walką na boisku, wynikiem. Staraliśmy się w jak najlepszy sposób odkupić winy.
– Jeden z opolskich dziennikarzy sportowych napisał kiedyś „Młynarczyk nawet na kacu bronił po mistrzowsku”.
– To już są legendy. Niejeden dziennikarz tak pisał, bo chciał zabłysnąć. Nie tylko zresztą o mnie, ale i o wielu chłopakach z tamtych lat. Każda anegdotka jest fajna, bo to robi wrażenie na łamach prasy, ale bez przesady. Ja bym zaproponował takiemu delikwentowi, żeby po zakrapianej imprezie poszedł na drugi dzień rano chociaż na trening, to by zobaczył, jak to wygląda, a co dopiero grać mecz w takim stanie.
– Czyli na anegdoty z szatni ciężko będzie pana naciągnąć…
– Wiem, że czytelnicy lubią takie rzeczy, ale ja nie jestem zwolennikiem tego typu zwierzeń. Co było w szatni, to zostaje w szatni. Czasami pojawiają się jakieś tam artykuły, książki itd., w których rozmówca chce błysnąć takimi właśnie wątkami „sprzedającymi” różne tajemnice. Bo ja to nazywam po imieniu: sprzedawanie szatni. To tak samo, jakby rozpowiadać, co się u kogoś w domu dzieje, co człowiek robi z żoną, dziećmi, o której spać chodzi. To są dla mnie rzeczy niedopuszczalne. Nie wiem, czemu to ma służyć, ale mnie takie rzeczy nigdy nie interesowały. A propozycji do tego typu zwierzeń było mnóstwo, zapewniam. Nie wyobrażam sobie jednak takiej sytuacji.
– Interesuje się pan, jak idzie byłej drużynie?
– Ostatnio jakoś tak nawet częściej, bo któregoś pięknego lata byłem w Opolu, rozmawiałem z prezesem. W perspektywie nowy stadion, marzenia o ekstraklasie. Życzyłem mu, żeby się to ziściło, ale niedawno trafiłem w telewizji na mecz, który Odra wysoko przegrała, no i ciężko był patrzeć. Oczywiście, nie znam realiów miasta czy sponsorów, a czasy są trudne. Niemniej, wydaje mi się, że klub powinno być stać przynajmniej na drużynę ze środka tabeli i żeby kibic mógł sobie obejrzeć niezły mecz. Wiem, że ludzie tęsknią za tymi naszymi czasami. Podczas tej wspomnianej wizyty podeszło paru kibiców, których pamiętałem z tamtych lat, porozmawialiśmy i życzyliśmy sobie Odry znowu w elicie. Tym bardziej na tym nowym stadionie, ale to nie jest wszystko takie łatwe i proste, jakby się wydawało. Szczególnie w dość niedużym mieście.
Czytaj także: Odra Opole żegna stadion przy Oleskiej. Służył przez 94 lata
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania