Pogrzeb burmistrza zgromadził ponad trzy tysiące osób. Tłumnie żegnali go samorządowcy, ale także mieszkańcy Zdzieszowic i okolicznych miejscowości. Zabierający głos w czasie uroczystości byli zgodni: Dieter Przewdzing poświęcił mieszkańcom gminy całe życie. Bez lęku podejmował trudne sprawy, zasłużył sobie na powszechną wdzięczność.
Trumnę z ciałem zmarłego przewieziono – ze zdzieszowickiego kościoła na cmentarz w Żyrowej, gdzie został pochowany – na strażackim wozie OSP. Nie był to gest przypadkowy, straż pożarna była jedną z licznych pasji Dietera Przewdzinga.
W chwili śmierci miał za sobą 38 lat pracy dla Zdzieszowic. W 1976 roku został naczelnikiem gminy. I pełnił tę funkcję aż do 1990 roku. Wtedy wybrano go burmistrzem, a mieszkańcy – konsekwentnie – aż do roku 2014 potwierdzali w kolejnych wyborach tę decyzję.
ZDZIESZOWICE
28 GODZIN NA DOBĘ
Burmistrz Przewdzing miał świadomość swojego dorobku. Szczycił się tym, że to jemu gmina zawdzięczała m.in. gazyfikację, telefonizację, budowę kanalizacji sanitarnej i deszczowej, wielu dróg i ich oświetlenia.
Inwestował w nowoczesne szkoły, przedszkola i żłobek. Zadbał, by mieszkańcy mieli do dyspozycji 17 placów zabaw, boiska sportowe, ścieżki rowerowe, a także nowoczesne kąpielisko miejskie.
– Zdzieszowice to moje hobby – mówił Przewdzing. – Oddaję im 28 godzin na dobę.
Wizytówką gminy za jego rządów były inwestorzy. W podejściu władzy do biznesu na pewno wyprzedził epokę. Przedsiębiorcy w Polsce i Europie opowiadali jedni drugim o burmistrzu niedużej miejscowości na Śląsku Opolskim, który nie tylko zwalnia z podatków, ale bierze biznesmena pod rękę i chodzi z nim od urzędu do urzędu, żeby nikt nawet nie próbował robić mu trudności. A jak trzeba, korzysta z kontaktów, także w Niemczech, i dzwoni, by dla „swojej” firmy załatwić kontrakty.
Przeciwnicy burmistrza – miał ich jak każdy – mówili, że nie sztuka rządzić gminą i mieć sukcesy tam, gdzie podatki płacą potężne zakłady koksownicze. Przewdzing nie zaprzeczał, że Zdzieszowice „koksami” stoją. Nazywał je nawet żywicielką miasta. Ale zaraz przypominał, że niezależnie od koksowni tylko od 2000 roku powstało w gminie 40 nowych zakładów i dwa tysiące miejsc pracy. A budżet gminy za jego rządów powiększył się więcej niż pięciokrotnie.
Chętnie ogłaszał, że w Zdzieszowicach nie ma bezrobocia. Na dowód, że tak jest naprawdę, w 2006 roku tutejsze zakłady zatrudniały 150 obywateli Ukrainy, Białorusi i Mołdawii. Dobre relacje z Ukrainą przyniosły mu doktorat honorowy Państwowej Akademii Rolniczej w Połtawie.
Nie ukrywał, że nie ukończył wyższych studiów. Urodzony w nieodległej od Zdzieszowic Rozwadzy uczył się w szkole zawodowej, która dała mu fach tokarza, i technikum. Jego „uniwersytetem” stała się praca „na saksach”. Tam nauczył się języka niemieckiego i szacunku dla solidnej roboty.
Członek mniejszości niemieckiej (został nawet jej kandydatem na wicewojewodę) bywał nazywany w Zdzieszowicach kanclerzem – bo potrafił rządzić twardo – ale też przyjacielem i dobrym duchem. Wymykał się schematom. Przywiązany do niemieckiej tradycji był m.in. gorącym orędownikiem przywrócenia do zbiorowej pamięci postaci Johannesa Hellmanna, twórcy ochotniczych straży pożarnych na Śląsku. Ale często i chętnie pielgrzymował do Matki Bożej na Jasną Górę i z dumą przyjął od paulinów Order Czarnej Madonny i członkostwo prestiżowego Stowarzyszenia Rycerstwa Orderu Jasnogórskiej Bogurodzicy. Podkreślał, że jest jedynym samorządowcem w tym gronie. A doceniono go za konsekwentną walkę z ubóstwem i bezrobociem.
Walczył skutecznie także dlatego, że był jednym z tych samorządowców, do których można było zadzwonić o każdej porze dnia i nocy. I nie odwracał głowy, gdy spotkany na ulicy mieszkaniec Zdzieszowic mówił mu wprost: „Dieter, niy mom roboty”. Bo między ludźmi czuł się lepiej niż za biurkiem. W czasie powodzi 1997 roku własnymi rękami uwalniał z łańcuchów topiące się bydło i nosił worki z piaskiem i bańki z zupą.
Autonomia, ale jaka?
W 2013 roku zrobiło się o nim głośno, kiedy największe firmy „na papierze” wyprowadziły się z gminy, gwałtownie zmniejszając jej dochody. Uwierało go, że pieniędzy brakuje nie tylko na inwestycje, które były dotąd jego dumą i na zadłużającą się służbę zdrowia, ale i na równie perfekcyjne co kiedyś koszenie trawników w Zdzieszowicach. Burmistrz w emocjonalnym wywiadzie dla „nto” opowiedział się za ekonomiczną autonomią regionu.
Zanim zdążył wyjaśnić, że nie chce przyłączać Śląska do Niemiec, ani burzyć ustroju Rzeczypospolitej, zawrzało. Przyszło mu się więc zmierzyć z wieloma niepochlebnymi opiniami i pikietą zorganizowaną przez środowisko PiS-u przed Urzędem Gminy.
– Cynicznie wykorzystując nieudolność obecnych rządów burmistrz sugeruje, że to Warszawa rozumiana jako synonim polskości jest winna śląskiej biedzie – pisali w specjalnym oświadczeniu politycy PiS.
– A jako przykład stawia dobrodziejstwo rządów niemieckich. Polska jest państwem unitarnym i nie może być mowy o autonomii jakiegokolwiek regionu. To jest niebezpieczne, gdy prominentny działacz mniejszości nawołuje do secesji Śląska. To jest podważanie ustroju państwa polskiego. Namawianie do separacji i autonomii jest działaniem na szkodę Polski.
Najwyraźniej znów wyprzedził swoim myśleniem epokę. Bo dostało mu się także od części polityków Platformy. Bez zarzutów o charakterze narodowościowym. Za to z zastrzeżeniem, że regulacje ustawowe wiążące miejsce powstawania produkcji z miejscem odprowadzania podatków to jednak zadanie „naszych parlamentarzystów”. A nie zwolenników autonomii. I z uwagą, że realizacja postulatów pana Przewdzinga w zjednoczonej Europie skończyłaby się całkowitym rozkładem państwa.
Nie wyszedł z urzędu do pikietujących polityków PiS, żeby nie podnosić temperatury sporu prowadzonego na ulicy. W urzędzie cierpliwie tłumaczył, że chce tylko zatrzymania w gminie połowy podatku od osób fizycznych i jednej czwartej od osób prawnych. A także takich zmian w ustawach, by wpływy z podatku dochodowego i z zysków zostawały tam, gdzie jest prawdziwa, a nie fikcyjna siedziba zakładu. Cieszył się, bo popierały go gminy na Śląsku Opolskim i poza nim.
Pamiętam taką rozmowę z burmistrzem (znalazłem notatkę w komputerze), kiedy łapiąc mnie mocno za rękę tłumaczył ten sam model przy pomocy innych liczb: „Rozumiesz to? – pytał (zawsze zwracał się do mnie po imieniu, zupełnie naturalnie, był o blisko 20 lat starszy). Przecież ja nie chcę ani ekonomicznej, ani politycznej autonomii. Ja chcę modelu z Bawarii: jedna trzecia podatku do Warszawy, żeby było na wojsko i policję, jedna trzecia do Opola jako stolicy regionu, a jedna trzecia niech zostanie w gminie. Dlatego, że to nie jest dobrze, jak zakład zostanie tu, inwestor na papierze przenosi się np. do Warszawy. A jego podatek razem z nim. Przecież wtedy gmina zostaje z niczym!”
A miały być urodziny
W lutym 2014 szykował się do świętowania 70. urodzin (przyszedł na świat 24 lutego). 18 lutego 2014 około 19.00 go zabito. Sprawcę, który zaatakował go ostrym narzędziem, podcinając gardło, prawdopodobnie sam wpuścił do domu, otwierając mu drzwi.
Mieszkańcy Krępnej widzieli go po raz ostatni około 18.00. Wiózł do domu opał. O 18.38 ostatni raz zadzwonił z komórki. Chciał poprosić znajomego o numer telefonu do zespołu, który chciał usłyszeć na urodzinowej imprezie. Próby oddzwonienia już się nie powiodły.
Około 20.00 do domu burmistrza wszedł jego przyjaciel. Następnego dnia mieli razem ruszyć w podróż do jednej z poznańskich szkół wyższych. Zastał go leżącego w kałuży krwi. Ofiara próbowała zatamować krwotok koszulką. Bez skutku. Na pomoc załogi wezwanej przez niego karetki było za późno.
Mordercy wciąż są na wolności
– W związku z faktem, że działalność publiczna Dietera Przewdzinga, dyskusja publiczna i jego jasny związek z MN wywoływały wrogie postawy, a relacje medialne uprawdopodabniają morderstwo, zwracamy się z apelem i prośbą do najwyższych władz państwowych o objęcie śledztwa w sprawie jego śmierci specjalnym nadzorem i pilne ujawnienie jego wyników – pisał w wydanym nazajutrz po śmierci burmistrza ówczesny lider VdG Bernard Gaida.
Sprawcy ani motywów, jakimi się kierował, nie udało się ustalić. Mimo, że śledczy przesłuchali ponad 200 osób, a opolska Prokuratura Okręgowa współpracowała z partnerami z Niemiec i Ukrainy. Ostatecznie śledztwo umorzono.
Czytaj też: Dziesięć lat bez Bolesława Polnara. „Miał wyobraźnię, klasę i styl”
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.