– Rycerki nie porzucę – zapewnia Efendi Andrzej Kościuk, bo też pod takim szlacheckim tytułem znają kasztelana bractwa rycerskie. – Chociaż tak mam, że szybko wszystkim się nudzę. I muszę robić coś niepowtarzającego się. To dlatego nigdy nie zostałem urzędnikiem. I pewnie dlatego robiłem w życiu tak różne rzeczy.
Zanim został żołnierzem Ludowego Wojska Polskiego, w elitarnym wówczas wrocławskim ogólniaku założył zespół undergroundowy. Zapuścił długie włosy i został hippisem. Były protest songi Janis Joplin i pacyfizm.
To był czas, kiedy USA prowadziły jeszcze wojnę w Wietnamie, a w Polsce robiono przymiarki, żeby Władysława Gomułkę zamienić na innego pierwszego sekretarza PZPR, Edwarda Gierka. I kiedy nastąpiło pierwsze tak duże poluzowanie w polityce.
– A ja ściąłem włosy, rzuciłem ogólniak i hipisowanie, żeby trafić do szkoły wojskowej w Toruniu – wspomina Andrzej Kościuk. – Ale w wojsku też założyłem zespół undergroundowy.
Dużo później, już po szkole oficerskiej, studiował między innymi religioznawstwo. I jeszcze jeden kierunek.
– Z zainteresowania zacząłem religioznawstwo, a ten drugi to był już ściśle wojskowy – wyjaśnia Andrzej Kościuk.
A co będzie robił kasztelan, kiedy opuści gród?
– Myślałem o wyjeździe na jakiś czas, być może do Azji… Ale z drugiej strony tam za gorąco – prostuje po chwili.
– Mam jeszcze kilka pomysłów i coś z tego zrealizuję.
W ostatnich latach zwiedził Wietnam, Kambodżę, Indie, Tajlandię i Chiny.
– Jestem smakoszem, w Kambodży było najlepiej, bo czysto, dobre jedzenie. I te „hektary” świątyń, które można zwiedzać i zwiedzać… – wzdycha kasztelan Andrzej Kościuk. – Nawet niezły był krokodyl z rożna. Najmniej podobało mi się w Chinach, jedzenie dalekie od tego z Kambodży. A i turystów okłamuje się na tych potrawach.
Andrzej Kościuk: Żołnierz to żołnierz
Mówi, że rycerzem został niemal pół wieku temu.
– W 1980 roku, kiedy zgodnie z ceremoniałem wojskowym zostałem pasowany na oficera w Wyższej Szkole Oficerskiej Wojsk Rakietowych i Artylerii w Toruniu – oznajmia Andrzej Kościuk. – W ciągu tych 20 lat służby wojskowej przez blisko 13 lat nie było mnie w domu. Były poligony, nie tylko w kraju, ale też za granicą. A czasem nie wiedziałem, gdzie mnie rzucili.
Dziesięć lat jego służby przypada na czasy Układu Warszawskiego, czyli Ludowego Wojska Polskiego, a pozostałe dziesięć lat służby był już oficerem w NATO. Jak to było raz być w sojuszu z ruskimi sołdatami, a potem z natowskimi żołnierzami?
– Proszę nie zapominać, że każdy żołnierz służy swojemu krajowi, więc żołnierz to żołnierz. I tyle – ripostuje Andrzej Kościuk. – W wojsku dowodziłem poddziałem rozpoznania wojskowego. Potem dowodziłem baterią haubic samobieżnych, jedną z najnowocześniejszych wtedy w Polsce, a były tylko dwie takie. No, a później poznałem świętej pamięci pana Kowalczyka, który zakładał bractwo rycerskie w Opolu…
Kasztelan z niejednego pieca chleb jadł
Ale to nie było zaraz po przejściu na mundurową emeryturę. Po wyjściu do cywila razem z kolegą otworzyli firmę i prowadzili prace podwodne.
– Bo jestem płetwonurkiem i nurkiem – tłumaczy. – Bywało, że w ciągu doby realizowaliśmy coś, czego jakaś firma nie potrafiła w długim okresie czasu. Montowałem rurociągi pod wodą, pod ziemią i nad ziemią. Pracowałem w rurociągu pod taflą wody. Robiłem to, czego ktoś nie chciał się podjąć, a było trudne.
Jak mówi, wykorzystywał to, czego nauczyła go armia. Ale uważa, że u nas nadal się nie docenia umiejętności zdobytych w wojsku. Inaczej niż w USA, gdzie wiedza i doświadczenia byłych żołnierzy są wykorzystywane, ba, stanowią atut na rynku pracy.
A do Edwarda Kowalczyka z Opolskiego Bractwa Rycerskiego trafił jako ten, który potrafi strzelać z kuszy. Nauczył się tego w rodzinnych Obornikach Śląskich, a w łucznictwie historycznym był wtedy już siódmym łucznikiem w kraju.
– W Obornikach Śląskich, ach, to były czasy, dzieciaki od rana do nocy na dworze, było strzelanie z łuków, z kuszy samodzielnie robionych – rozmarza się na wspomnienia.
Andrzej Kościuk: Opole nie chciało Grodu…
Zanim powstał gród rycerski w Byczynie, pierwotnie pomysł był taki, żeby zbudować go w Opolu na wyspie Bolko. I w pobliżu zoo.
– To był czas po powodzi w 1997 roku, wywalano na Bolko ziemię i chcieliśmy to zagospodarować – opowiada Andrzej Kościuk. – Wszyscy opowiedzieli się za tym pomysłem, włącznie z radnymi Opola, ale jakoś nic za tym nie poszło…
I jakiś czas później zadzwonił do Kościuka urzędnik z Byczyny, z pytaniem, czy mógł przyjechać do nich na rozmowę, bo mają ciekawe miasteczko i ciekawe pomysły.
– Urzędników w gminie zainspirował nieżyjący już dziennikarz sportowy Julek Stecki z NTO, akurat mieszkaniec Byczyny – wspomina Kościuk. – Potem okazało się, że nie miałem zielonego pojęcia, jak fantastycznym miasteczkiem jest Byczyna. Ale nie tylko ja, bo w mediach na ten temat było cicho.
Byczyna to jedno z niewielu miast w Polsce, gdzie w całości zachowały się średniowieczne mury obronne z basztą. Ma wiele zabytkowych kamienic w Rynku. No i pierwszy balbierz w Europie pojawił się właśnie w Byczynie.
– Niedługo po rozmowie z urzędnikami zorganizowałem w Byczynie pierwszy turniej rycerski, a impreza naprawdę wypaliła – wspomina. – Wtedy na turniej przyjechali Węgrzy, Austriacy, Białorusini, Ukraińcy. Po turnieju był prawdziwy rycerski poczęstunek, oczywiście, z przewagą mięs. Bo rycerzom się nie płaci. A przy tej rycerskiej biesiadzie padła propozycja wybudowania grodu rycerskiego w Byczynie.
…a potem żałowało
Już po kilku tygodniach był gotowy projekt, niedługo po tym Andrzej Kościuk usłyszał, że są pieniądze na budowę grodu.
– Budowa ruszyła w 2005 roku, a dwa lata później była inauguracja otwarcia – dodaje Andrzej Kościuk. – W Opolu żałowano, że grodu nie ma na Bolko. Ale cóż, stało się.
– Od początku idea była taka, żeby przekazywać dzieciom historię na żywo – tłumaczy kasztelan. – Organizowaliśmy też kolonie dla dzieciaków Polonii rumuńskiej, także dla dzieci z rodzin gorzej sytuowanych z pogranicza polsko-czeskiego. Zapraszaliśmy też szkoły z Węgier, a przyjaźnie które wówczas zakwitły, trwają do dzisiaj. Mało tego, rodzice tych dzieci wzajemnie się odwiedzają do dzisiaj.
Rycerska stolica Europy
Takiego sukcesu grodu rycerskiego nikt się nie spodziewał. Kilkaset bractw rycerskich z różnych państw przewinęło się przez gród w Byczynie. Przyjeżdżali spoza kontynentu, z Anglii, ale zdarzyło się, ku ogólnemu zdziwieniu, że pojawił się rycerz z Kuby.

Fot. Archiwum Grodu
– Zacząłem organizować turnieje Mistrzostwa Europy w walce na miecze, na topory – opowiada Kościuk. – Każdego rycerza chroni zbroja, a ci ludzie, którzy walczą, wydają na zbroje dziesiątki tysięcy złotych. I muszę przyznać, że to Rosjanie zawsze byli niepokonani…
Na turniej 14 państw potrafiło przyjechać sześciuset rycerzy!
– Wtedy, przez cztery dni turnieju, przewinęło się kilkanaście tysięcy widzów. Podobnie było z innymi turniejami rycerskimi – kontynuuje. – Ale swoją firmę musiałem zamknąć. Trzy lata to godziłem, dojeżdżałem do Byczyny z Opola, ale w końcu uznałem, że w Grodzie trzeba być 24 godziny na dobę. Stale przewijają się turyści, prowadzimy też zajęcia w nocy: szukanie miecza albo skarbu. Zaczynamy o północy, a kończymy nad ranem.
Rycerze z Grodu są nie tylko gospodarzami, sami też jeżdżą na turnieje za granicą. Byli m.in. w Serbii, zaproszeni osobiście przez potomkinię rodu Karadziordziewiciów, księżniczkę z królewskiego dworu w Belgradzie. Stoczyli też wiele walk na miecze w partnerskich miastach Opola, między innymi w niemieckim Ingolstadt.
– Bo u nas to szybko, mail albo telefon, bez urzędniczych procedur – śmieje się Kościuk.
Dziewkę pojmano i rękę jej ucięto
Jest też coś dla uciechy gawiedzi. Na turniejach były inscenizacje, a jedna z nich to scenka przedstawiająca nocne poszukiwanie dziewki, która kasztelanowi skradła sakiewkę. Kiedy dziewkę pojmano, to na oczach gawiedzi, za kradzież sakiewki, ucięto jej rękę toporem. I krew się lała… A ludzie zdębieli. Następnie „grodowi” połamali na jej plecach kilka sztachet, a dziewczyna z bólu się wiła. Wtedy wyrwał się jakiś głos z widowni: „K…, on ją naprawdę nap…!”
– Prawda była taka, że dziewczyna miała rękawiczki, a w jednej z nich świńską nogę, z której krew się lała – opowiada Kościuk. – A pod niewieścią szatą policyjną kamizelkę, stąd można było na jej plecach sztachety łamać. I tę rękawiczkę widziała publiczność. I to wszystko dość wiarygodnie wyglądało.
Dzieci odkładają komórki i chwytają za broń
Szczególnie latem przez gród rycerski przewijają się setki dzieci, bo organizowane są kolonie rycerskie.
– Wiem, że jak dzieciom da się przestrzeń, to w końcu chowają telefony, a tak się dzieje u nas – mówi Kościuk. – Uczy się je strzelania z łuku, a w lesie budowania szałasów, w których mogą spać. Uczą się rozpalania ogniska i sami przygotowują sobie jedzenie. Nasze zajęcia trwają cały czas.
W grodzie można nauczyć się tkactwa, wyprawiania skór, pisania gęsim piórem, piec podpłomyki. Ale przede wszystkim fechtunku, strzelania z łuku i walki toporem albo włócznią.
– Dzieci mają też zajęcia z archeologii, zgodnie z zasadami odkopują stare naczynia, które my wcześniej zakopujemy, a potem je sklejają – mówi Kościuk.
Gród rozbrzmiewa średniowieczną muzyką, a chętne dzieciaki uczą się tańców średniowiecznych i zabaw podwórkowych, o których zapomniano.
– Ale gwoździem programu są przedstawienia, bo każda grupa na takim 10-dniowym turnusie musiała napisać scenariusz sztuki teatralnej nawiązującej do średniowiecza – opowiada Kościuk. – Dają nam wykaz rzeczy, które powinniśmy im dostarczyć jako scenografię, czyli trony, ubrania i inne przedmioty. Potem ćwiczą, a ostatniego dnia są występy. To, co robią, jest cudowne, bo dzieciaki mają wyobraźnię. Te przedstawienia od razu można pokazać w telewizji.
Epokowe stroje, w których chodzą mieszkańcy Grodu, można kupić, bo też rynek nie pozostał głuchy na tę grupę pasjonatów.
– Ale tanie są – przyznaje kasztelan Kościuk. – Bo też materiał musi być odpowiedni, czyli jedwab, wełna, czy len. Wszystko jest wzorowane na tych historycznych, nawet guziki. I łącznie trzeba na to przeznaczyć kilksa tysięcy złotych.
Pewnie, że można to wszystko ominąć i nie przejmować się dokładnym odtworzeniem.
– Można też strzelać z łuku plastikowego, który, załóżmy, kosztuje 150-200 zł – mówi dalej Kościuk. – Ale jak ktoś chce strzelać z prawdziwego łuku, jest odtwórcą historycznym, no, to strzela z łuku za 3500-4500 złotych.
Andrzej Kościuk: Rycerstwo to coś więcej niż zabawa
Andrzej Kościuk od 2001 roku jest namiestnikiem Opolskiego Bractwa Rycerskiego.
– W Byczynie organizujemy od czasu do czasu pasowania rycerskie, które odbywają się zgodnie z ceremoniałem zapisanym przez biskupa Dyranda z 1280 roku – mówi. – Do tego to się odbywa w czasie mszy świętej w kościele. I ci ludzie, którzy są tutaj pasowani, to zazwyczaj ktoś polecony przez dowódców różnych bractw z Polski, ale też z zagranicy. Przysięga m.in., że będzie bronił biednych, sprawiedliwie rządził i pomagał suwerenowi.

Fot. Archiwum Grodu
Andrzej Kościuk uważa, że takie pasowanie zapada w pamięć każdemu rycerzowi na całe życie. Bo ślubuje się przestrzegania wartości.
– To nie jest inscenizacja, a miecze i pierścień są naprawdę święcone na ołtarzu – kontynuuje.
– Uczestniczą w tym delegacje z różnych krajów. To ceremoniał. I zapraszana jest rodzina. Te wartości pozostają w człowieku na całe życie.
Kasztelan Andrzej Kościuk mówi, że kiedy odda władzę nad grodem, nie przejdzie w rycerski stan spoczynku. Musi dopilnować rozbijania namiotów, bo za chwilę turniej rycerski na zamku Piastowskim w Raciborzu. Po nim jeszcze kilka innych, zanim tłumnie bractwa rycerskie z całej Europy zaczną ściągać pod Grunwald.
– Więc rycerki nie porzucę – śmieje się Andrzej Kościuk.
Problem jest inny: czy znajdzie się godny następca, który taki kawał serca odda dla Grodu.
Czytaj też: Odkrycie na Moście Zamkowym. Pochodzi z XIX wieku
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania