Karaoke na festiwalu w Opolu
Zamysł koncertu był prosty. Zaproponować widowni piosenki, które widownia zna i które będzie mogła śpiewać z wykonawcami. O tym, że miało to być karaoke na festiwalu w Opolu świadczyło też wyświetlanie tekstów piosenek na ekranie. Jednak konia z rzędem temu, kto decydował o tym, że dlaczego właśnie te, a nie inne piosenki znalazły się w repertuarze.
To samo można powiedzieć o doborze artystów. Wśród nich nie brakowało aktorów z doświadczeniem estradowym. W poprzednich latach angażowano ich do widowisk bardziej artystycznych i ambitnych, mających być przeciwwagą dla tych bardziej rozrywkowych koncertów. Podczas 60. Krajowego Festiwalu Polskiej Piosenki najwyraźniej nie było na to miejsca. Dlatego Katarzynę Żak, Olgę Bończyk i Olgę Szomańską zaangażowano do imprezy w stylu karaoke z udziałem tych piosenkarzy, którzy uznali, że występ w Opolu to nie obciach.
I tak jak to bywa na takich imprezach, trafiło się całe spektrum wykonań. Do tych lepszych można zaliczyć Sławka Uniatowskiego, Kubę Badacha czy Janusza Radka. Solidnie we własnej kompozycji wypadła grupa Leszcze z Maciejem Miecznikowskim na czele.
Przeciętnie było już z Lombardem. Słabiej z Jankiem Traczykiem, który po prostu nie miał tyle energii, co Robert Gawliński przy wykonaniu „Urke”.
Ale najsłabszym wykonaniem koncertu „Cała sala śpiewa z nami, czyli hity opolskiej publiczności” było to, co Jerzy Grzechnik zrobił z piosenką „Szare miraże” Maanamu. Stwierdzenie, że sobie z nim nie poradził, to dramatyczne niedopowiedzenie.
Śpiewać każdy może. Ale nie każdy powinien
Nierówne interpretacje i wykonania piosenek to nie jedyny problem tego koncertu. Kolejnym była konferansjerka.
Jeśli ktoś bowiem myślał, że nie spotka go nic gorszego, jak piątkowa wycieczka z braćmi Szczepanik do Barcelony, to w niedzielę musiał zmienić zdanie. Prowadzenie koncertu w ich wykonaniu powinno być wpisane do podręczników jako przykład jak tego nie robić.
To samo można zresztą powiedzieć o ich wykonaniu piosenki „Chałupy welcome to” z repertuaru Zbigniewa Wodeckiego. Tylko frontman Tomasz Szczepanik się obronił. Reszta braci zrobiłaby lepiej, gdyby odpuściła sobie śpiewanie.
Być może członkowie grupy Pectus za bardzo wzięli sobie do serca piosenkę Jerzego Stuhra, ze słynnym stwierdzeniem, że „śpiewać każdy może”. Ten koncert pokazał bowiem dobitnie, że owszem, śpiewać każdy może. Ale nie każdy powinien.
Czytaj także: Afera z festiwalem w Opolu. Twórcy „uśmiercili” artystkę. „Wielki skandal”
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „Opolska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.