Powódź w Nysie przerosła władze miasta? „Nasze jezioro jest niemal w połowie puste i NA PEWNO jest w stanie zapobiec potencjalnej powodzi” – pisał jeszcze w sobotę 14 września po godz. 20.00 burmistrz Nysy Kordian Kolbiarz na swoim oficjalnym profilu Facebooku.
O to, że te zapewnienia się nie spełniły, ludzie mają największy żal. Bo już następnego dnia, w niedzielę około południa, woda zaczęła wdzierać się do miasta. A potem była istna reakcja łańcuchowa: zwiększenie zrzutu ze zbiornika retencyjnego do Nysy Kłodzkiej; zalanie szpitala i gorączkowa ewakuacja jego pacjentów; apel do mieszkańców, by uciekali, bez wskazania gdzie jest bezpiecznie; ratowanie wału rzeki przez kilka tysięcy osób.
Powódź w Nysie. Wiedzieli, czy nie wiedzieli?
Zanim jednak woda zaczęła zalewać ulice Nysy, w starostwie odbyło się posiedzenia sztabu kryzysowego z udziałem szefa MSWiA Tomasza Siemoniaka oraz ministra infrastruktury Dariusza Klimczaka.
– Padły zapewnienia, że zrzut wody z Jeziora Nyskiego nie będzie wyższy, jak 600 metrów sześciennych na sekundę. To graniczna wartość. Jeśli zrzut jest wyższy, to Nysa Kłodzka grozi wylaniem – opowiada Piotr Wojtasik, redaktor naczelny „Nowin Nyskich”. – Idąc na posiedzenie sztabu, zwróciłem uwagę na to, że budynek starostwa był już zabezpieczony workami z piaskiem, archiwa z piwnic wyniesione, a samochody poparkowane na górce. Można było odnieść wrażenie, że spodziewają się gorszego rozwoju wydarzeń, niż by wynikało z uspokajających komunikatów.
Daniel Palimąka, starosta nyski, zapewnia jednak, że nikt niczego przed nikim nie ukrywał.
– Bazowaliśmy na wiedzy przekazywanej nam przez stosowne służby. I z nich jeszcze w niedzielny poranek wynikało, że zrzuty z jeziora będą na wysokim, ale bezpiecznym poziomie – mówi. – Sytuacja zmieniła się po godzinie 13.00. Wtedy burmistrz Kłodzka poinformował o rozszczelnieniu zapory w Stroniu Śląskim. Stuprocentowej pewności w tej kwestii nie mam, ale zakładam, że dlatego kilka minut przed godz. 14.00 otrzymaliśmy informację, iż o godz. 14.00 zwiększają zrzut z jeziora do 800 m3/sek, a od godz. 15.00 do 1000 m3/sek.
Chaos komunikacyjny i powódź w Nysie
Po godz. 15.00 w niedzielę burmistrz Kordian Kolbiarz napisał: „DRODZY MIESZKAŃCY! Niestety nie jesteśmy w stanie określić siły i kierunków grożącej nam powodzi”. Wskazał, że generalnie bezpiecznie jest „za rzeką”. Sugerował samoewakuację. Ludzie chcieli jednak wiedzieć konkretnie, jakie są kierunki ucieczki i dokąd mają się udać. Wytykali, że takich informacji brakuje.
– Zasadniczo ze strony władz miasta mieliśmy chaos komunikacyjny – ocenia Piotr Wojtasik. – Włączanie syren alarmowych powodowało dezorientację mieszkańców. Sporo osób nie wiedziało, co te sygnały oznaczają. Burmistrz sygnalizował to na Facebooku, ale przecież nie wszyscy mieszkańcy go śledzą. Szczególnie osoby starsze, które nawet z tej platformy nie korzystają. Nie było podstawionych żadnych autobusów pod ewakuację. Ludzie mieli sobie radzić sami. Jednocześnie burmistrz długo utrzymywał, że sytuacja nie jest tak zła, jak była.
To zmieniło się w poniedziałek około 16.30. Wtedy Kordian Kolbiarz zamieścił w sieci wideo, w którym przyznał, że sytuacja jest bardzo groźna.
– Powodem jest ryzyko przerwania wału przy ulicy Wyspiańskiego – mówił. – Wojsko będzie się jeszcze starało załatać tę dziurę. Sytuacja może się jednak potoczyć w najgorszym kierunku. Ta fala z koryta rzeki pójdzie w kierunku miasta. Jeśli możecie, ewakuujcie siebie, bliskich i swój dobytek. Wejdźcie na najwyższe kondygnacje budynków. Fala może mieć kilka metrów wysokości. Zaraz na miejscu pojawi się Wojsko Obrony Terytorialnej, przylecą śmigłowce wojska i straży pożarnej. Być może uda się jeszcze załatać wał. Musimy być jednak przygotowani na najgorsze.
– Połączone sztaby miejski i powiatowy zabiegały o to, aby zmniejszyć zrzut wody do 800 m3/sek – mówi Daniel Palimąka. – To dawało szanse na utrzymanie wału. Pomógł dopiero telefon do ministra Tomasza Siemoniaka. On zwrócił się do Wód Polskich i udało się zrzut zmniejszyć. Przyleciały śmigłowce zrzucające big bagi na wał. Ale mogły działać tylko za dnia. Konieczny był kolejny telefon do szefa MSWiA, aby sprowadzić tu maszyny mogące latać w nocy. I to się udało. Przede wszystkim jednak zbawienne okazało się zaangażowanie mieszkańców, którzy licznie przybyli w rejon wału i pomogli go umacniać.
Kordian Kolbiarz przeprasza i obwinia
Pod adresem władz samorządowych w okresie powodzi posypały się gromy. Kordian Kolbiarz – zazwyczaj aktywny w mediach społecznościowych – nie wchodził z nimi nadmiernie w polemikę. W miniony weekend opublikował emocjonalny wpis, w którym opisał, jak z jego perspektywy wyglądały ostatnie wydarzenia.
Na wstępie zaznaczył, że powodzi ze strony Nysy Kłodzkiej można było zapobiec. Wskazał, że zrzut wody z tamy wzrósł z 600 do 1000 m3/sek bez uprzedniej konsultacji ze strony Wód Polskich z lokalnymi władzami, co przełożyło się na zalewanie miasta.
„W naszym sztabie kryzysowym, który dzień i noc pracował w budynkach służby celno–skarbowej, rozpoczęły się dramatyczne chwile. (…) Ludziom w sztabie puszczały nerwy. Sztab to kilkanaście osób. Fachowcy z wielu dziedzin i eksperci „na telefonie”. Wśród nas byli też pracownicy Wód Polskich z Nysy. Świetni fachowcy i ludzie, którzy wraz z nami walczyli o ocalenie miasta. Niestety, bezradni wobec decyzji zwierzchników. Emocje były na najwyższym poziomie. Liczyła się każda sekunda. Krzyki błagające, przeplatane z krzykami żądającymi ograniczenia zrzutu z tamy trafiały w próżnię” – relacjonuje.
Potem opisał wsparcie, jakie w zmniejszeniu zrzutów wody załatwił Tomasz Siemoniak i ratunek miasta przez jego mieszkańców.
„Mam nadzieję, że doświadczenie powodzi sprawi, że będziemy jeszcze silniejsi jako mieszkańcy. Ufam, że dojdzie do zmian w procedurach zrzutu wody w czasie kataklizmu, bo obecna formuła, w której o losie Nysy decyduje wyłącznie instytucja z Wrocławia, jest nie do przyjęcia.
W kolejnym wpisie Kordian Kolbiarz przyznał, że w tym czasie mógł działać lepiej.
„Wiem, że mieszkańcom brakowało regularnego i bezpośredniego przekazu, który w sposób wiarygodny informowałby o zagrożeniu i dementował pojawiające się plotki. Moje komunikaty w mediach społecznościowych opierałem na oficjalnych danych, które niestety bardzo często były zmieniane. To mogło sprawiać wrażenie chaosu. (…) Jeśli moja postawa w czasie powodzi Was zawiodła, to przyjmijcie proszę moje przeprosiny. Jeśli ktoś uważa, że można to było zrobić inaczej lub lepiej – to zapewne ma rację. Ale wszystko co zrobiliśmy, każda nasza decyzja była podejmowana w najlepszej wierze, z poczuciem i przekonaniem, że robimy wszystko co w naszej mocy” – zapewnił.
Wody Polskie: Powódź w Nysie nie od Nysy Kłodzkiej
W odpowiedzi na zarzuty pod adresem jednostki Wody Polskie wydały komunikat, w którym podkreślają, że Nysa Kłodzka na odcinku biegnącym przez miasto jest przystosowana do zrzutu z tamy na poziomie nawet 1400 m3/s.
„Należy podkreślić też, że komunikacja odpływów ze zbiornika była prowadzona z odpowiednim wyprzedzeniem. Wojewódzkie Centrum Zarządzania Kryzysowego w Opolu otrzymało informację o planowanym odpływie na poziomie 1000 m3/s ponad trzy godziny (godz. 11.27) przed jego dokonaniem” – informują Wody Polskie.
Jednostka – powołując się na analizę danych satelitarnych i obserwacje terenowe – wskazuje, że powódź w mieście nie nastąpiła od strony rzeki Nysa Kłodzka i zbiornika Nysa, a od strony systemu kanałów zlokalizowanych w mieście, m. in. Kanału Bielawskiego.
Wody Polskie informują, że w wyniku przerwania wałów przeciwpowodziowych na Białej Głuchołaskiej w okolicach Przełęku doszło do zalania w miejscowości Biała Nyska, znajdującej się przed zbiornikiem Nysa.
„Do zalania ww. miejscowości nie przyczyniło się, w opinii PGW Wody Polskie, gospodarowanie wodami na zbiorniku Nysa. Wały zbiornika Nysa pozostały nieuszkodzone. Do zalania miejscowości Hajduki Nyskie, na południe od miasta Nysa, doszło w wyniku powodzi na rzece Kamienica, która nie posiada obwałowań” – czytamy w komunikacie.
Jezioro to nie wanna. Nie można go tak opróżnić
W kontekście wydarzeń z Nysy często pada pytanie, dlaczego – skoro prognozy od dłuższego czasu wskazywały, że z racji intensywnych opadów deszczu do zbiornika spłynie dużo opadów – Wody Polskie nie zdecydowały się na opróżnienie go w większym stopniu.
„Kaskada Nysy Kłodzkiej miała zabezpieczoną wystarczającą rezerwę – przechwyciła około 155 mln m3 wody, przy wyjściowej rezerwie prawie 180 mln m3. Dzięki swojej pracy zbiorniki skutecznie zredukowały falę wezbraniową i ograniczyły zagrożenie powodziowe w korycie rzeki poniżej zbiornika” – informują Wody Polskie.
Joanna Kopczyńska, prezes Wód Polskich, kilka dni temu tłumaczyła, że zbiorniki z kaskady Nysy Kłodzkiej mają inną konstrukcję, niż zbiornik w Raciborzu, który można zapełnić w razie potrzeby, a który może stać suchy. W przypadku zbiorników takich, jak ten w Nysie, opróżnienie go niczym wanny mogłoby zaburzyć jego stateczność.
50 mln zł strat w szpitalu
Zanim mieszkańcy Nysy stoczyli heroiczny – i ostatecznie zwycięski – bój o wał, doszło do innej budzącej emocje sytuacji: zalania szpitala powiatowego.
To miało miejsce w niedzielę 15 września. Woda zaczęła wdzierać się do pomieszczeń przyziemia.
– Staraliśmy się ratować znajdujące się tam kosztowne leki – słyszymy od jednego z pracowników placówki. – To były medykamenty warte kilkaset tysięcy złotych. Może nawet milion. Pakowaliśmy je do windy, by zabrać ich jak najwięcej. Ale jak już winda miała ruszyć, odcięte zostało zasilanie. I te leki też zalała woda.
W przyziemiu było też sporo kosztownego sprzętu: elementy laboratorium diagnostycznego, tomograf i rezonans magnetyczny.
– Wstępnie straty oszacowaliśmy na 50 milionów złotych – mówi Artur Kamiński, dyrektor szpitala. – Staraliśmy się zabezpieczyć obiekt jak się dało. Obłożyliśmy go workami z piaskiem. Brakowało też przy tym oficjalnych informacji na temat tego, co zagraża Nysie. A takich urządzeń nie da się tak łatwo przenosić. Ich montaż trwał kilka dni. Gdybyśmy chcieli je wynieść, to potrzeba byłoby podobnej ilości czasu. Może znaleźliby się fachowcy, którzy byliby w stanie dokonać tego w dzień. Ale w praktyce to i tak byłoby za mało, aby te sprzęty uratować.
Ewakuacja szpitala pełna kontrowersji
Pytania rodzi też kwestia późnej ewakuacji pacjentów zalewanej placówki. Ta rozpoczęła się w niedzielę wieczorem. Konwój ponad 20 karetek zabrał pacjentów w najcięższym stanie. Gdy zapadła decyzja, że trzeba ewakuować cały szpital, to pacjentów ratownicy zabierali już pontonami. Kto nie mógł jechać karetkę, tego śmigłowce transportowały do Opola. Stąd pacjentów po szpitalach w regionie rozwoziły karetki pogotowia.
Artur Kamiński przekonuje, że wcześniej nie było oficjalnych podstaw do zarządzenia ewakuacji.
– Owszem, były doniesienia medialne, ale tak poważnych decyzji nie można podejmować na bazie tego, co nadają gadające głowy z ekranu – twierdzi.
Zaznacza, że taka ewakuacja to potężna operacja.
– Trzeba ją ustalić z Narodowym Funduszem Zdrowia, a także porozumieć się z dyrekcją pozostałych szpitali – tłumaczy. – Nie wystarczy pacjenta wydostać ze szpitala, trzeba go od razu gdzieś przetransportować. W naszym przypadku chodziło o około 110 osób, w różnym, nieraz ciężkim stanie.
– Ta ewakuacja powinna była nastąpić znacznie wcześniej – uważa Piotr Wojtasik. – Położenie szpitala jest takie, że wiadomo było, iż znajdzie się w strefie zagrożenia zalaniem. Widzieliśmy, co działo się w Czechach i jaka jest sytuacja w Głuchołazach.
Artur Kamiński przekonuje, że decyzja o ewakuacji nie należała tylko do niego.
– Jak już wspomniałem, wcześniej nie mieliśmy oficjalnych sygnałów, że jest konieczna stwierdza. – Zresztą, gdybym profilaktycznie postanowił ewakuować szpital z kilkudniowym wyprzedzeniem nie wiedząc, co się wydarzy na Nysie Kłodzkiej, to gdyby do wylania wód jednak nie doszło, byłaby krytyka za narażanie zdrowia i nerwów pacjentów ze szpitala przenoszonych do innej placówki.
W planach nowy szpital
Obecnie na terenie miasta działa tymczasowy szpital prowadzony przez wojsko. Stanął obok Hali Nysa. W sieci od razu pojawiły się pytania, dlaczego nie ulokowano go pod dachem obiektu.
– Namioty i kontenery szpitala tymczasowego są w pełni sterylne i posiadają klimatyzację – odpowiada Daniel Palimąka. – W hali trudno byłoby zapewnić takie warunki. Łatwiej ozonować mniejsze pomieszczenia, niż cały taki obiekt.
Trwają przygotowania do przywrócenia działalności szpitala powiatowego.
– Musimy odtworzyć pracownię diagnostyczną. Możliwe, że w ciągu dwóch tygodni będziemy mieć nowe wyposażenie laboratorium – mówi Artur Kamiński.
– Staramy się pozyskać mobilny tomograf i rezonans, które mogłyby się znajdować na specjalnej naczepie bądź kontenerze obok szpitala. Są szanse, że będziemy mieć takie urządzenia w ciągu trzech tygodni. Docelowo chcemy mieć takie urządzenia na stałe. Ale już na pewno nie zamierzamy ich ulokować w przyziemiu, tak, jak i pracowni diagnostycznej z laboratorium.
W przyziemiu pozostać ma pracownia endoskopowa, a także Szpitalny Oddział Ratunkowy.
– Ich wyposażenie jest stosunkowo lekkie i mobilne – tłumaczy Artur Kamiński. – W razie potrzeby da się je szybko wynieść i przenieść wyżej. To samo tyczyło się zapasów medykamentów. Nie wykluczam, że część pomieszczeń przyziemia będzie przeznaczona dla administracji.
Starosta nyski nie kryje, że w planach jest budowa zupełnie nowego szpitala.
– Takiego, który nie będzie na terenie zalewowym – mówi Daniel Palimąka. – To, co mamy obecnie, to tak naprawdę zlepek trzech budynków z trzech różnych epok. Chcemy postawić placówkę nowoczesną. Rozmawiamy o możliwości finansowania tej inwestycji z pieniędzy europejskich. To jedno z najważniejszych zadań, jakie sobie stawiamy. Przy czym kwestia realizacji to minimum pięć lat.
Czy będą chętni na osiedlenie się w Nysie?
Jaka nauka płynie z powodzi w Nysie? Kordian Kolbiarz uważa, że należy odstąpić od używania syren alarmowych, które budziły grozę.
„Komunikaty głosowe są o wiele bardziej konkretne i to na nich (w przyszłości – oby nigdy nie było już potrzeby ich używania!) będziemy się opierać. Musi powstać gminny radiowęzeł, słyszalny w każdym zakątku naszej gminy. Przygotujemy i wdrożymy taki system” – zapowiedział.
Daniel Palimąka przekonuje, że działania sztabu kryzysowego w Nysie sprawiły, iż w mieście było mniej szkód, niż mogło być.
– Przestrzegam przed łatwym ocenianiem i rzucaniem oskarżeń. Ten żywioł pokazał, że walka z nim nie jest tak łatwa, jak się wydaje – argumentuje starosta nyski.
Od jednego z opolskich polityków słyszymy, że sytuację uratowało to, iż zbiornik w Otmuchowie był pusty z powodu modernizacji.
– Łatwo sobie wyobrazić, co by było, gdyby było w nim więcej wody – dodaje. – A i tak doszło do zalania Nysy. Ludzie przez lata słyszeli, że tutaj już więcej powodzi nie będzie. To może ich zniechęcić do tego, aby się tu osiedlać.
Czytaj także: Powódź 2024. Ponad 2,2 mld zł strat w województwie opolskim
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.