Mateusz Pampuch kulturystyką zainteresował się jeszcze w gimnazjum, dzięki Mariuszowi Pudzianowskiemu, który w tym czasie rządził na świecie wśród Strongmanów. Później ćwiczył razem z kolegami, czy to na WF-ie, czy w piwnicy na atlasie, lub po prostu sam.
– Początkowo trenowałem jednak w kratkę, bo też człowiek był młody i trochę ciągnęło do niezbyt sportowego trybu życia. Pierwsza wizyta na profesjonalnej siłowni miała miejsce osiem lat temu. I to też było takie trenowanie połowiczne. W tygodniu wylewałem z siebie siódme poty, a w weekendy zdarzały się imprezy. W pewnym momencie poczułem, że muszę coś wybrać, inaczej nic z tego nie będzie i trening pójdzie na marne – wspomina.

Mistrzostwo w Men’s Physique
W końcu postawił na starty w zawodach sylwetkowych w kategorii „męska sylwetka”, co w wolnym tłumaczeniu można odczytać jako „fitness plażowe”. Na efekty nie trzeba było długo czekać.
– Wiedziałem, że moja sylwetka czyli wąska talia i szeroka obręcz barkowa, nadaje się do tej kategorii. Jeśli chodzi o przygotowania, to te praktycznie niczym się nie różnią od kulturystyki ciężkiej. Tak samo ciężko trzeba trenować i trzymać się skrupulatnie diety, jedynie co mocno różni mnie od kulturystów to pozowanie i to, że startuje w spodenkach – tłumaczy Mateusz Pampuch.
Po raz pierwszy do rywalizacji przystąpił w lutym 2018 roku podczas Debiutów Kulturystycznych w Krakowie i mimo wagi „zaledwie” 73 kg i braku doświadczenia, uplasował się tuż za podium w gronie blisko 25 rywali. Następne zmagania to już mistrzostwa Śląska i Wielkopolski. W obu przypadkach była już dużo mocniejsza konkurencja, ale również skończyło się na miejscach w TOP5. Pierwszy raz na podium stanął w kwietniu 2019 roku podczas zawodów w Poznaniu, gdy zajął trzecią lokatę. Wyprzedzili go jedynie ówczesny mistrz Polski i mistrz Wielkopolski.
– To pokazało, że idę w dobrym kierunku. Wcześniej ludzie mówili, że dam rade, ale dopiero wynik na tych zawodach sprawił, że poczułem się pewniejszy siebie – nie kryje.
Ale pandemia spowodowała, że miał blisko trzyletnią przerwę. Na zawody poważniejszej rangi wrócił dopiero w ramach eliminacji do wspomnianych mistrzostw świata PCA. Kwalifikacje odbyły się 2 października minionego roku w Łodzi. Wówczas startował kategorii First Timers, czyli dla tych, którzy w ramach tej federacji startują po raz pierwszy i zwyciężył. Zgłosił się również do rywalizacji open, gdzie ustąpił tylko jednemu rywalowi. I to nieznacznie!
– O mistrzostwach świata jednak nie myślałem, bo rozchorowałem się w międzyczasie, ale jakoś zdążyłem z formą. Niemniej wiem, że wciąż dużo pracy przede mną – przyznaje, dodając, iż teraz marzy mu się poprawienie wyniku z Anglii już podczas jesiennych zawodów w Hiszpanii, a także chciałby przejść na zawodowstwo w ramach NPC, czyli National Physique Committee, jednej z największych organizacji kulturystycznych w Stanach Zjednoczonych.
– Nie jest to jednak wcale takie proste. Przede wszystkim jest kosztowne, a z tego sportu w Polsce raczej nie da się wyżyć. To jest bardziej pasja. Zarabia się głównie na treningach personalnych i w ramach zajęć online – zastrzega.

Trener i hydraulik
Co ciekawe on sam przez długi czas treningi łączył z pracą hydraulika. W międzyczasie ukończył kurs trenera personalnego w Akademii Mistrzostwa Sportowego we Wrocławiu. Szybko to zaprocentowało, albowiem odezwali się do niego przedstawiciele FitNatura Fitness Club Chróścice i zaproponowali angaż. Stanęło na tym, że pracował tam wieczorami, bo jako hydraulik był zajęty w godz. 7-16.
– Nie było lekko. Aż w końcu pojawiła się myśl, że dłużej nie da się tego łączyć. Po pierwsze to byłem coraz bardziej zmęczony, a po drugie coraz więcej ludzi pytało o zajęcia. Do tego nie chciałem zaniedbywać swoich treningów – wspomina.
– W związku z czym podjąłem decyzję, że stawiam na swoją działalność. Miałem z tyłu głowy, że jak się coś nie powiedzie, to mogę wrócić do wyuczonego zawodu. Na szczęście wszystko poszło do przodu. Teraz gdyby nie kalendarz, to bym nawet nie wiedział jaki jest dzień – obrazuje ze śmiechem.
Ten dzień wygląda tak, że od rana do okolic południa, ma od trzech do pięciu treningów personalnych. Następnie wraca do domu, gdzie czeka go trochę pracy online i załatwia różne prywatne sprawy (w tym zakupy i gotowanie). Następnie po południu wraca na siłownię, gdzie jest do wieczora. I tak codziennie oprócz sobót, gdy ma tylko poranne zajęcia, i niedziel.
– Gdy patrzę na znajomych z branży to utwierdzam się w tym, że nie da się pracować na tylko jedną zmianę. Najczęściej jest tak, że ja pracuje kiedy ludzie mają wolne, bo oni wtedy chodzą na siłownie. Kiedy z kolei oni są w pracy to ja mam luźniej. Mogę wówczas robić swój trening – wyjaśnia Mateusz Pampuch.

Trening i dieta…
Inaczej też układa dzień, gdy jest w trakcie przygotowań do zawodów. To jak wyglądają wówczas dieta i trening zależy od tego jak prezentuje się w danym momencie jego sylwetka.
– Trzeba znać swój umiar. Jeżeli czasem danego dnia nie czujemy się dobrze, to po prostu lepiej zrobić lżejszy trening. I to nie tylko gdy się czeka na starty. Nie ma co ryzykować np. z wielkimi ciężarami, bo to się już znacznie więcej nie dobuduje, a jest dużo większe ryzyko kontuzji. Bo niski poziom tkanki tłuszczowej, przemęczenie, niedospanie, a z głodu spać nie można i to wszystko potem może wyjść „bokiem” – tłumaczy Mateusz Pampuch nie kryjąc, iż poczucie łaknienia często jest największym problemem. – W tym okresie ważna jest manipulacja kaloriami. Bardzo istotne jest podejście indywidualne.
Ważny jest ten ostatni tydzień przed zawodami, czyli tzw. peak week. Trzeba wtedy odpowiednio skomponować posiłki, ilość spożywanej wody, soli oraz to, jak się ćwiczy.
– Im bliżej zawodów to stosuje większą podaż węglowodanów, żeby wypełnić mięśnie i „nabić” sylwetkę. Tak by ta skóra się opinała na mięśniach. Dzień startu to już lekkie posiłki, węglowodany proste, trochę białka, żeby nic na żołądku nie siedziało – wyjaśnia zdradzając, iż zdarza, się że zawodnicy na noc przed zawodami wypijają setkę czystej wódki, gdyż ta odwadnia, a to sprzyja potem prezencji. – Jest trochę tego kombinowania, bo z czymś się przesadzi i cała praca pójdzie na marne. Na ostatniej prostej można dużo poprawić, ale też i zepsuć. Niemniej formę warto mieć zrobioną trzy tygodnie przed zawodami i ją lekko utrzymywać. A nie, że w ostatni tydzień „na wariata” robimy drastyczne zmiany.

…ale wszystko z głową
Ogromną rolę przed zawodami odgrywa także mentalność. Jakby nie było przygotowania męczą zarówno fizycznie, jak i psychiczne.
– Trzeba się nastawić na to, że nie da się funkcjonować na kaloryce dla „przedszkolaka” przez dłuższy czas. Do pewnego momentu jest wszystko dobrze, ale później przychodzi „zjazd” i trzeba silnej woli. U mnie było tak, że trzy, cztery tygodnie przed zawodami chodziłem do lodówki po trzy razy w nocy. Żeby sobie chociaż pooglądać jedzenie. Miałem też przygotowaną galaretkę z herbaty, słodzika i żelatyny, tak by coś zakąsić i oszukać mózg – zdradza. – Ten ostatni tydzień to już mamy w głowie, że to zaraz koniec i zacznie się więcej jeść, więc jest lżej – śmieje się Mateusz Pampuch.
Aż wreszcie nadchodzi dzień zawodów, a wieczorem upragniona nagroda. Zarówno dla żołądka, jak i mózgu. Najczęściej je się to, co za człowiekiem „chodziło”, a nie można było tknąć. I co ciekawe, najbardziej chce się wtedy prostego posiłku.
– Standardowo burger, pizza, a nawet bułka z pasztetem czy z serem lub szynką. Faktycznie więc początkowo są zachcianki – nie kryje. – Nie wolno też tutaj przesadzać. Jak już człowiek zaspokoi te swoje smaki, to potem samemu już chce się wrócić do diety, bo wtedy się najlepiej czujemy. Zresztą żołądek też już jest oduczony takiego niezdrowego jedzenia. Czasem pozwolę sobie na odstępstwa, ale też nie popadam ze skrajności w skrajność – tłumaczy zdradzając, iż on sam jest już w stanie na tyle kontrolować sylwetkę, że nie musi liczyć kalorii i „widzi w lustrze co się dzieje”.

Ważne są dobre nawyki
Wobec swoich podopiecznych z treningów personalnych już nie jest taki wymagający. Bardziej zdaje się na wyrobienie nawyków.
– Najważniejsze to te żywieniowe, które musimy sobie wypracować, np. podczas robienia zakupów – wyjaśnia. – Tak, by nie brać koszyka pełnego „śmieciowego jedzenia”.
I tłumaczy, iż podstawą spalania kalorii jest ujemny ich bilans dzienny, czyli wtedy, kiedy dostarczamy ich mniej, niż potrzebujemy. Ważne jest w tym unikanie cukrów prostych, przetworzonego jedzenia i nasyconych kwasów tłuszczowych.
– Należy jednak pamiętać, że każdy inaczej reaguje – podkreśla Mateusz Pampuch. – Można mieć dietę ułożoną, kalorie policzone i pierwsze kilogramy szybko zejdą, ale nagle robi się zastój. I nie wiadomo, co dalej. A to może być kwestia przeciążenia układu nerwowego, bo stres robi swoje. Albo trzeba sprawdzić, jak kto śpi. Ewentualnie ta kaloryka jest jednak za niska i trzeba dodać kalorii, żeby organizm odżył lub w ogóle zejść z aktywności np. na tydzień. Prowadząc swoich podopiecznych, co tydzień muszę mieć od nich raport, a w nim pomiary, zdjęcia i menu. Tak, żeby wiedzieć, czy coś poprawić, czy idziemy dalej tą drogą. Bo trzeba pamiętać, że stale nie będziemy razem współpracować. Nikt do końca życia nie chce chodzić z kartką z wyliczonymi kaloriami. Każdy musi sam wiedzieć jak to wszystko funkcjonuje. I na tym też polega moja rola – zaznacza
Zaprasza również do kontaktu osoby, które chciałyby zacząć przygodę z siłownia, opanować technikę ćwiczeń, zrzucić zbędne kilogramy czy dobudować masy mięśniowej. Na Instagramie pod nazwa pampuch_mateusz lub mailowo mat.pampuch@wp.pl