Piotr Guzik: Skąd podział na gatunki obce i inwazyjne? Jaka jest między nimi różnica?
Agnieszka Mulawa: Gatunki obce to te, które nie są naturalne dla naszego terenu. W przypadku roślin to m.in. mak polny czy kąkol polny. Mówimy tutaj o roślinach wywodzących się głównie z Ameryki albo Azji. Dzielimy je na archeofity, czyli rośliny, które pojawiły się u nas przed wielkimi odkryciami geograficznymi, oraz na kenofity, obecne od XV wieku. Część z tych roślin sprowadzano celowo, na przykład w celach spożywczych.
Jak ziemniaki?
– Albo pomidory czy kukurydza. Przed wiekami one nie występowały naturalnie na terenie dzisiejszej Polski. Rośliny te ściągano, aby urozmaicić dietę. Ale nie tylko. Obce gatunki pojawiały się też ze względów kosmetycznych, miododajnych czy ozdobnych. Tutaj sztandarowym przykładem jest nawłoć wąskolistna. Na początku XX wieku pojawiła się w arboretum w Lipnie. Przypadkowo, wraz z innymi roślinami, które sprowadzono tam celowo. W latach 50. udało się zaobserwować jej obecność na trzech stanowiskach. I na większym obszarze. Zaś na początku XXI wieku okazało się, że nawłoć wąskolistna dotarła już na Pomorze. Jej ekspansja rozpoczęła się z terenów naszego województwa. Co nie jest powodem do radości, ponieważ to gatunek inwazyjny.
Czym one się charakteryzują?
– Gatunki obce nie wymykają się spod kontroli i nie rozprzestrzeniają w gwałtownym tempie, zajmując nisze przynależne rodzimym gatunkom. W przeciwieństwie do roślin inwazyjnych. One produkują ogromne ilości nasion i bardzo trudno jest się ich pozbyć. Doskonałym przykładem jest tutaj rdestowiec ostrokończysty. Okolice rzeki Biała Głuchołaska są nią porośnięte. I raczej nic nie da się z tym zrobić.
Dlaczego?
– W przypadku rdestowców, które opanowały brzegi Białej Głuchołaskiej nie ma mowy o traktowaniu ich chemią, ponieważ doszłoby do skażenia rzeki. Zaś wycinanie też nie na wiele się zda, bowiem korzenie tej rośliny sięgają na kilka metrów w głąb ziemi. Ona potrafi się też odbudować z pojedynczego kłącza. Bardzo trudny do usunięcia jest też barszcz Sosnowskiego, o którym głośno było kilka lat temu. Teraz nie wzbudza takiej sensacji, ale to nie oznacza, że nie stanowi problemu.
I zagrożenia, bo przecież to roślina parząca.
– Sprowadzono ją z Kaukazu, na kiszonki, aby stanowiła źródło pożywienia dla bydła. Nikt chyba specjalnie nie zdawał sobie sprawy, że gdy roślina ta kwitnie, to wydziela substancję fototoksyczną, której skutkiem są dotkliwe oparzenia, występujące nawet po kilku dniach od styczności. Bydło przez to cierpiało. Co więcej, okazało się, że jego mleko i mięso zmieniają smak na gorsze. Dlatego zrezygnowano z wykorzystania barszczu Sosnowskiego jako paszy dla zwierząt. Ale nie usunięto wszystkich okazów po zakończonej uprawie. Okazało się, że roślinę tę bardzo trudno wyplenić. Jej ogromne, 60-centymetrowe kwiatostany produkują ogromne ilości nasion. One lądują potem w glebie i potrafią wykiełkować dopiero po dłuższym czasie. Dodatkowo ogromne liście skutecznie zacieniają inne rośliny rosnące w pobliżu, ograniczając im dostęp światła, a tym samym wzrost. Świadectwem, jak trudno jest walczyć z tą rośliną, jest sad śliwkowy w Dzierżysławiu koło Kietrza, na terenie dawnego PGR. Barszcz Sosnowskiego go opanował i nie sposób dostać się do owoców. Jedyne, co pozostało, to próbować ograniczać rozprzestrzenianie tej rośliny.
Jakie jeszcze mamy gatunki inwazyjne roślin?
– Jest ich sporo. Na przykład robinia akacjowa, swego czasu często nasadzana przy drogach. Gatunkiem inwazyjnym jest też sumak octowiec. Oraz wspomniana już nawłoć. Problemem jest to, że ludzie często nie uważają takich roślin za szkodliwe. Przecież nawłoć pięknie kwitnie na żółto, do tego to roślina miododajna. Tyle, że to roślina, która rośnie łanowo i błyskawicznie się rozprzestrzenia, eliminując inne, rodzime gatunki. Tam, gdzie rośnie nawłoć, nie rośnie nic innego. Co więcej, nawłoć kwitnie późno, we wrześniu. Tylko wtedy pszczoły mają z niej pożytek. A wcześniej mają przez to problemy ze znalezieniem pożywienia na tym obszarze.
Mówimy cały czas o roślinach, ale są też inwazyjne gatunki zwierząt. Czy coraz powszechniej występujące u nas modliszki zaliczają się do tej grupy?
– To zwierzęta południowe, które wędrują do nas wraz z ociepleniem klimatu. Oprócz modliszki jest to na przykład szakal złocisty. Jednego jakiś czas temu potrącił kierowca samochodu w rejonie miejscowości Kup. Zwierzętom południowym tworzą się tutaj warunki, których przed laty nie miały. To nie jest inwazja, ponieważ zmiany obszarowe występowania zwierząt i roślin wraz ze zmianami klimatu są ze sobą powiązane. Gatunki inwazyjne to te, które ludzie sprowadzili z bardziej odległych zakątków świata, które nie występowały tutaj w naturze.
Jak jenoty?
– Tak, albo norki amerykańskie. To zwierzęta sprowadzone do nas do hodowli futerkowych. Części udało się wymknąć i zaczęły się tu rozmnażać. Norki stanowią szczególny problem. To zwierzęta wodno-lądowe, które potrafią siać prawdziwe spustoszenie w ptactwie wodnym. Zdarzało się, że wraz z wydrami wybijały całe lęgi ptaków w regionie zbiornika w Januszkowicach. W naszym regionie mamy też szopy pracze, które pustoszą ptasie gniazda.
Jak inwazyjne gatunki zwierząt wypierają nasze rodzime?
– To nieraz kwestia szybszego rozmnażania czy braku drapieżników. A także przenoszenia chorób śmiertelnych dla naszych gatunków, które nie są na nie uodpornione. Ten problem dotyczy na przykład naszych raków szlachetnych. To zwierzęta, które bytują w bardzo czystych wodach. Dlatego przed laty zaczęto sprowadzać mniej wymagające raki pręgowate z USA. Tyle tylko, że raki te przenoszą dżumę raczą, będącą ogromnym zagrożeniem dla naszych raków.
Co można zrobić, aby powstrzymać gatunki inwazyjne?
– Od pewnego czasu obowiązuje u nas ustawa IGO, o przeciwdziałaniu inwazyjnym gatunkom obcym. W jej myśl ten, kto wprowadza takie gatunki do przyrody, podlega surowej każe. Jeśli na jego terenie występują takie gatunki, jego obowiązkiem jest ich eliminacja. Powinniśmy też unikać w swoich ogrodach sadzenia wspomnianych rdestowców. W Anglii nieruchomości, na których są obecne, mają niższą wartość właśnie ze względu na to, że wyplenienie tej rośliny oznacza kilka lat ciężkiej walki. Musimy też mieć świadomość, że to, co posadzimy teraz, może stać się problemem za kilkadziesiąt lat. Dlatego warto stawiać na rodzime gatunki, tak często przez nas niedoceniane.
Czytaj także: Bociany z okolic Krapkowic najlepiej poznane w Polsce. Fakty, mity i legendy o tych ptakach
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.