Obecny na zjeździe prof. dr hab. Piotr Tryjanowski z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu nie ukrywa, że to właśnie z Opolszczyzny, szczególnie z okolic Krapkowic, pochodzą świetne i miarodajne dane dotyczące bocianów. W czym niemała zasługa gospodarza imprezy Joachima Siekiery z Grupy Silesiana, który przoduje w zakładaniu specjalnych nadajników satelitarnych na te ptaki w Polsce.
Łukasz Baliński: Mówiło się kiedyś, że co czwarty bocian jest Polakiem.
Piotr Tryjanowski, prof. UP Poznań: Najprawdopodobniej już nie jest to prawdą, bo raczej tylko co piąty. U nas liczebność bocianów spada, a innych krajach, przede wszystkim w Portugalii i w Hiszpanii wzrasta.
– Dlaczego tak się dzieje tu i tu?
– Wyjaśnijmy na początku, jak sprawa wygląda u nas. To przede wszystkim kwestia zmiany struktury krajobrazu rolniczego. Jest coraz mniej łąk i mniej wypasu na nich. Zmienił się sposób chowu i hodowli. Zwierzęta gospodarskie, w tym krowy mleczne, są raczej w oborach i to też ma przełożenie na to co się dzieje w środowisku. A bocian lubi krowy z dwóch powodów. Po pierwsze to one zgryzają trawę, przez co ta jest niska, dzięki czemu łatwo sobie może żerować. Ponadto krowy robią tzw. placki, do których lgną duże chrząszcze, stanowiące także pokarm bociana. Do tego wszystkiego dochodzi również i to, że jest coraz więcej olbrzymich plantacji rzepaku i kukurydzy, których on nie lubi.
Kolejna rzecz to fakt, iż jest u nas coraz bardziej sucho, a ten ptak jest wodno-błotny. I teraz musimy zobaczyć co się w tej wspomnianej Hiszpanii wydarzyło, a zadziały się dwie rzeczy: bociany nauczyły się żerować na tamtejszych wielkich wysypiskach śmieci, które są łatwo dostępne i one z tego żyją. Po drugie nastąpiła tam inwazja amerykańskiego raka luizjańskiego, który ma duży poziom karotenoidów. I bociany sobie to jedzą przez co szybciej dojrzewają. Normalnie skłonny do rozrodu jest w wieku czterech, pięciu lat, a tam potrzebuje dwóch, trzech. To jest jednak taki bocianowy fast food. Raz na jakiś czas można, ale nie cały czas. I wpadają w pułapkę, bo to pokarm często skażony toksynami.
– Jak my sami możemy pomagać bocianom?
– Naprawdę najważniejsze to nie przeszkadzać. A jeśli już chcemy pomóc to zależy czy grupowo czy indywidualnie. W tym pierwszym przypadku dobrze byłoby dbać o to żeby struktura naszego krajobrazu rolniczego była jak najbardziej tradycyjna. Warto mieć zrozumienie, że wypas na pastwiskach i te wszystkie regulacje, które gdzieś tam przemykają do naszego rolnictwa, są dobre dla przyrody. Indywidualnie z kolei to choćby dbanie o platformy bocianie, zgłaszanie, że gdzieś są jakieś słupy, które są niebezpieczne dla nich. Można też współpracować z badaczami bocianów, albo przynajmniej być dla nich bardziej wyrozumiałymi (śmiech).
– Da się jakoś policzyć, ile jest u nas bocianów?
– To jest jeden z powodów naszego zjazdu w Prószkowie. Co 10 lat w wielu krajach organizowano liczenie bocianów. Następna odsłona tej międzynarodowej akcji wypada w przyszłym roku. I teraz zastanawiamy się, czy da się to w ogóle jakoś technicznie zrobić. Jestem sceptyczny, boję się, że nie mamy takiej siły ludzkiej, żeby to tak policzyć: para do pary. Będziemy raczej robić jakieś szacunki liczebności. Niemniej teraz było u nas około 50 tys. par, a jeszcze 10 lat temu mówiliśmy, że jest 54/55 tys. Tendencja spadkowa zatem to mniej więcej procent w rok.
– Ile bocianów przylatuje każdej wiosny do Polski? I ile z niej wylatuje przed zimą?
– Przylatuje z grubsza dwa razy tyle czyli około 100 tys. plus pojedyncze ptaki, które nie zakładają gniazd. A jak jest dobry rok, to może wylecieć około ćwierć miliona czyli rodzice plus dwa, trzy odchowane młode.
– Skąd one w ogóle wiedzą, że muszą się przenieść na zimę akurat do Afryki, a potem, że wiosną mają do nas wrócić?
– To jest jedno z najciekawszych pytań, jakie zadają sobie ornitolodzy i wciąż tak dokładnie tego nie wiemy. Najprawdopodobniej mają wewnętrzny zegar, gdy on się uruchamia to po prostu je „nosi” i zaczyna nimi kierować. Ciekawa jest też kwestia tego, jak się uruchamia ten zegar. Wszystko wskazuje na bardzo drobne różnice w długości dnia i nocy czyli w fotoperiodzie w Afryce, a przypomnę, że są to niezwykle subtelne różnice, bo to jednak blisko równika. I one na podstawie tych różnic są w stanie przewidzieć, że to już jest ten czas. My jednak tego dokładnie nie wiemy. Najprawdopodobniej to jest naprawdę bardzo wrażliwy mechanizm genetyczny. To też jest jedna z rzeczy o których dyskutujemy na naszych zjazdach.
– A jak jest z kierunkiem gdzie mają lecieć?
– To też nie jest takie proste. Choćby młode, które pierwszy raz lecą do nas po zimowiskach, robią to troszeczkę na zasadzie szerokiego frontu, to jest „a nuż mi się gdzieś spodoba i się zatrzyma,”. Ale te które już kiedyś były w Polsce, mogą działać według mechanizmu „jeśli mi się tam udało wcześniej, spotkałem partnerkę czy partnera i dobre zimowisko, to w następnych latach będę wracał to miejsce”.
– No to co z tymi, które urodziły się w Polsce? Skąd wiedzą, żeby w odpowiednim czasie lecieć do Afryki?
– To też kolejny problem. Tu w grę wchodzi silny mechanizm genetyczny. Po drugie, podejrzewamy, i to jest odkrycie ostatnich lat, że one się uczą wzajemnie. Młode podpatrują dorosłe, które zanim odlatują, robią te sławetne sejmiki i podczas nich najprawdopodobniej przekazują sobie jakoś informację. My nie potrafimy ich dokładnie czytać, ale wiemy, że tam musi być jakiś tego typu transfer.
– To prawda, że bociany mają właściwie dwie trasy do wyboru, a rozdziela je niejako rzeka Łaba.
– Rzeczywiście w Europie są dwie trasy migracyjne. Populacja zachodnia udaje się przez Gibraltar i jakoś daleko nie leci, bo najczęściej zatrzymuje się w Maroko lub kawałeczek dalej. Ewentualnie zostaje na Półwyspie Iberyjskim. A „nasze” bociany wybierają z reguły trasę wschodnią. I lecąc przez Turcję, Izrael aż do Afryki potrafią pokonać naprawdę duże odległości. Populacja bocianów najdalej na północ sięga Estonii, a stamtąd bywają i takie co przedostają się na południe Afryki czyli to jest około 12,5 tysiąca km. Należ też zaznaczyć, że ta wschodnia trasa jest o wiele bardziej niebezpieczna. Trzeba w to wszystko wliczyć również konflikty zbrojne.
– Zdarzają się polowania na bociany?
– Po to żeby zjeść to raczej nie, natomiast dla rozrywki już tak. W Libanie czy Izraelu to jest na takiej zasadzie, że chłopak chce pokazać dziewczynie jak dobrze obsługuje broń. A bocian nie jest trudnym celem, bo jest duży i lata jak szybowiec, mało aktywnie. Tak czy inaczej jest to frustrujące, wszak wydaje się setki tysięcy zł na ochronę bocianów, przygotowujemy specjalne platformy na słupach energetycznych, a potem dzieje się coś takiego. To też kolejny powód naszego spotkania, bo chcemy, wymyślić jak promować ich ochronę nie tylko w Polsce. Zresztą to jest szerszy problem Unii Europejskiej. Przeznacza się mnóstwo pieniędzy na ochronę przyrody i środowiska, zapominając o tym, że to w większości gatunki migrujące i one są zabijane gdzieś tam po drodze.
– W jakimś innym kraju ptaki te cieszą się jeszcze taką estymą jak w naszym?
– Dość podobną na Słowacji. Do tego w niektórych regionach Ukrainy i Białorusi oraz w Alzacji, na pograniczu Francji i Niemiec. Był też jednak jeden kraj, który był uważany za najbardziej bociani, mianowicie Dania. I tam, w latach 90-tych XX wieku, te ptaki wyginęły i teraz dopiero powolutku wracają. Zauważono dwie pary. A wyginęły, bo jest tam taka urbanizacja i wysoka kultura rolna, w sensie agronomicznym, że po prostu zabrakło dla nich miejsca.
– Wróćmy do tych bocianich podróży. Jak one wyglądają?
– Jeśli jest dobry dzień, to potrafią pokonać 400-500 km. Na pewno jednak nie przy jednym „podejściu”. W dodatku bocian lubi lot pasywny, więc raczej czeka na ciepłe prądy powietrza i potem zachowuje się jak szybowiec. Niemniej i tak musi się jeszcze po drodze zatrzymywać. Trochę jak człowiek, który musi zatankować gdzieś na stacji benzynowej, odpocząć i rozprostować nogi, albo przespać się. Bociany też jakoś szczególnie się nie spieszą. Te pierwsze z Estonii wylatują w połowie sierpnia i do swoich miejsc w Afryce docierają nawet dopiero w październiku. I to nie jest tak, że mają tam jedno zimowisko. Przemieszczają się, o czym długo w ogóle nie wiedzieliśmy, a przekonaliśmy się gdy zaczęliśmy zakładać im nadajniki.
Dużo dała nam pod tym względem współpraca z Joachimem Siekierą i jego grupą. Swoją drogą myślę, że ta opolska populacja bocianów, z okolic Krapkowic, jest najlepiej poznaną w Polsce, a być może nawet na świecie. Tu są naprawdę zaawansowane technologie. Konkurować z nią może chyba tylko ta z okolic Jeziora Bodeńskiego, bo też mają tam dużo założonych bocianom nadajników.
– I jak już są w tej Afryce to cały czas się przemieszczają?
– To zależy od tego, co jest do jedzenia i gdzie. Jak jest „rok szarańczowy”, to podążają za szarańczą, gdyż przepadają za nią. Jak gdzieś się pali sawanna to tam lecą, bo to oznacza odkryty teren i dużo spalonych gryzoni, a one lubią taką padlinę. Później kierują się tam, gdzie były opady i zaczyna się bujna roślinność. Tak że na pewno nie poruszają się na obszarze 10-20 km jak do niedawna myśleliśmy. Penetrują znacznie rozleglejsze tereny.
– Czyli to nie jest tak, że bocian je tylko żaby?
– Najprawdopodobniej takie przekonanie utarło się, wtedy kiedy nasza część Europy była pokryta drobnymi stawkami i bagienkami. Przecież jeszcze 30-40 lat temu wszędzie mieliśmy „oczka wodne” i tych żab było kilkakrotnie więcej niż teraz. Oczywiście bocian chętnie by pałaszował żabie udka, ale musiał się przerzucić na coś innego, choćby dlatego, że płazy należą do najbardziej zagrożonej w tym momencie grupy zwierząt. Tak czy inaczej jest oportunistą pokarmowym i potrafi dużo rzeczy zjeść. Od dżdżownicy po młodego zajączka, m. in. właśnie dlatego, żeby uniknąć głodu.
– A na bociana coś poluje?
– Bielik. I to jest też kolejna rzecz, o której dyskutujemy, bo za chwilę możemy mieć swoistego rodzaju konflikt: kogo bardziej chronić? Czy bociana czy bielika, bo we wschodniej Polsce jest to mocno widoczne. Zrobiliśmy nawet takie eksperymenty, po których wiemy, że jak bielik się pojawia, to bociany się denerwują. W inny sposób klekoczą i widać, że je to bardzo mocno stresuje. Gdybyśmy spojrzeli na Suwalszczyznę oraz Mazury i mieli oszacować głównego drapieżnika przez którego znikają z gniazd ich młode, to byłby to sprawca nr 1. To dzieje się na naszych oczach. Zresztą to jest niesamowite, bo wydawałoby się, że wszystko o tym gatunku wiemy, a jak zaczniemy sięgać troszeczkę głębiej, to pokłady informacji są jak studnia bez dna. Klasyczna nauka: drzwi się jedne otworzy, a już kolejne przed nami.
– Mówiąc pół żartem, pół serio to może bielik walczy z bocianem o pierwsze miejsce w świadomości Polaków i kosi konkurencję?
– Coś w tym jest (śmiech). Śmiejemy się czasem, że jeśli chodzi o rozpoznawalność gatunku i o to, że każdy może bociana zobaczyć i samodzielnie rozpoznać, to przewyższa on bielika. Zresztą proszę zobaczyć w ilu herbach miast i miejscowości się pojawia, więc ludzie jego charyzmę na pewno już kiedyś dostrzegali.
– Bocianowi grozi, że stanie się gatunkiem zagrożonym?
– On już jest zagrożonym de facto, bo to zależy jak się liczy. Oczywiście nie jest tak rzadki jak bielik, ale jeśli byśmy popatrzyli jak w wielu miejscach zmniejsza się jego liczebność, to już spełnia odpowiedni „wymóg”. W wielu krajach, nie mówiąc o Danii, także w Szwajcarii, wspomnianej Alzacji czy szwedzkiej Scanii on już był na tych „czerwonych listach”.
– To, że ludzie i bociany się lubią, wiadomo nie od dziś, ale czy człowiek ma z tego jakiś profit?
– Też tym się zajmowaliśmy. To jest trochę na zasadzie pożytku z istnienia drużyny futbolowej we wsi (śmiech). Czyli istotnie ważny jest przede wszystkim aspekt kulturowy i podobnie jest z bocianami, a być może ten aspekt jest jeszcze silniejszy. Gdybyśmy jednak szukali takich bardziej materialistycznych powodów, to chyba najważniejsze są te związane z redukcją gryzoni, przede wszystkim norników. Bociany potrafią tego naprawdę sporo „przerobić”.
– Zajrzyjmy do bocianiego gniazda. Ponoć nie mieszkają w nich same. Gniazda potrafią ważyć nawet 1,5 tony, a do ich budowania ptaki używają nie tylko gałęzi, krzaków itp.
– To prawda. W wyściółce można znaleźć wiele rzeczy łącznie z detalami damskiej garderoby, strojami kąpielowymi, stringami. Nada się wszystko to, co utrzyma wilgoć, łącznie z podpaskami, pampersami, a nawet obornikiem. To można zaliczyć do niezbyt pozytywnych sytuacji (śmiech). Po stronie pozytywów jest to, że te struktury gniazdowe są dość duże i tam np. gniazdują wróble, mazurki, szpaki. Zresztą bajka „Przygód kilka wróbla Ćwirka” idealnie to oddawała. Gniazda bocianie to naprawdę oazy bioróżnorodności.
– Dachów jednak nie mają, a w Polsce też bywa gorąco. Jak sobie z tym radzą?
– Bociany są odporne na wysoką temperaturę. Nie muszą się specjalnie bronić, te gatunki sobie dobrze radzą. A jak już jest naprawdę katastrofalna sytuacja, to np. rodzice dla dzieci robią cień, swoistego rodzaju parasol ze skrzydeł.
– W takim razie jak wygląda ten bociani rozród?
– To są dość troskliwi rodzice, ale jak trzeba – mówiąc fachowo – zredukować liczbę dziobów do wyżywienia, to w ogóle się nie szczypią i zrzucają młode z gniazda. Nie mają jakichś oporów, bo jednak moralność to jest domena homo sapiens. Z reguły wtedy wybierają najsłabsze pisklę, bo też muszą szacować prawdopodobieństwo swojego wysiłku energetycznego i komu należy się poświęcić. Za to są bardzo sprawiedliwymi rodzicami, nie ma faworyzowania, choćby przy posiłkach.
– Często też kopulują i nie tylko w ramach prokreacji, ale aby umacniać wzajemne relacje…
– To się nawet ładnie nazywa: umacnianie więzi w obrębie pary. Oczywiście to jest też takie pokazanie statusu. Samiec kopuluje, żeby pokazać, iż dana samica jest jego. Takie złapanie za rękę dziewczyny i pokazanie, że jest zajęta.
– Podobno też wcale nie są tak wierne jak się je maluje?
– Nie, zdecydowanie nie. Tutaj też trochę jest z tym jak u ludzi. Jest monogamia, ale jak się trafi coś lepszego, to czemu nie skorzystać. I nie odpowiem, kto częściej zdradza: samice czy samce (śmiech).
– Za to już podczas bocianich polowań można rozróżnić samce od samic.
– Tak, nawet robiliśmy specjalne eksperymenty. To wynika z tego jakie mają zadania. Samica jest bliżej gniazda, w jego okolicy żeruje i zje, co jej tam podpadnie. Natomiast gdy samiec lata dalej, to ma możliwość wyboru, aczkolwiek należy pamiętać, że nie ponosi takich energetycznych kosztów reprodukcji, jak samica, która musi złożyć jaja. Nawet my jako ssaki mówimy, że kobieta w ciąży potrzebuje sporo zjeść, ale – przepraszam za porównanie – to jest nic przy pani bocianowej, której masa równa się czasem masie jaj. I to wszystko trwa 33 dni. Od początku inkubacji do wyklucia.
– I w ten płynny sposób przechodzimy do „bocian leci, idą dzieci”. Skąd ta cała legenda?
– To jest bardzo ciekawe i to w wielu kulturach występuje, nie tylko w Polsce. Co więcej to występuje w kulturach gdzie nie ma bocianów, a gdzie dotarli emigranci. Na przykład w Ameryce kliniki ginekologiczne bardzo często mają nazwy nawiązujące do bocianów, czyli po angielsku stork. Jest kilka wytłumaczeń, ale jedno jest chyba najbardziej praktyczne, najbliższe prawdy. Mianowicie okres żniw pokrywał się mniej więcej z bocianimi sejmikami, ludzie widzieli te zebrania, a w czasie żniw też „miał się chłop ku babie” i teraz proszę policzyć: od sierpnia do początku kwietnia, kiedy bociany przylatują, jest dziewięć miesięcy. I zagadka rozwiązana (śmiech).
Czytaj także: Druzgocący raport NIK w sprawie katastrofy na Odrze. Nie brak wątków opolskich
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.