Krzysztof Ogiolda: Rozpoczynający się rok 2024 to okrągła rocznica: dwadzieścia lat Polski do Unii Europejskiej. Co nastąpiło – jak pamiętamy – 1 maja. Jak wyglądałaby dzisiaj Polska, gdyby tamtego aktu i dwóch dekad w Unii nie było?
Dr Grzegorz Balawajder: Na to pytanie można łatwo odpowiedzieć przez pryzmat danych ekonomicznych. Mówią one, ile pieniędzy napłynęło w tym czasie do Polski bezpośrednio, ale też ile zyskaliśmy pośrednio przez przyrost PKB możliwy dzięki dostępowi naszego kraju do jednolitego rynku. Według oficjalnych danych rządowych, od akcesji 1 maja 2004 roku do października 2023 roku otrzymaliśmy z funduszy strukturalnych, głównie funduszu spójności 160 miliardów euro. Do tego dochodzą jeszcze mniejsze fundusze. Oczywiście, Polska także wpłacała składki do unijnej kasy i żeby być sprawiedliwym, trzeba powiedzieć, iż wynosiły one około 83 miliardy euro.
Jest jeszcze wspólna polityka rolna…
– I w jej ramach do Polski napłynęło kolejne 80 miliardów euro. Niezmiennie jesteśmy tzw. beneficjentem netto, czyli znacznie więcej z Brukseli otrzymujemy niż do niej wpłacamy. Ta korzystna dla nas różnica szacowana jest rocznie na 10-11 mld euro, czyli między 40 a 50 mld złotych.
Co w praktyce dał – wymiernie, w pieniądzach – dostęp do jednolitego rynku?
– Dzięki niemu możemy bez żadnych barier nasze towary dostarczać na rynek europejski. Szacuje się, że gdyby nie udział w jednolitym rynku, poziom PKB byłby niższy o około 30 procent. Warto zwrócić uwagę, że kiedy Polska w latach 90. zgłosiła akces w sprawie członkostwa, byliśmy jednym z najsłabiej rozwiniętych gospodarczo krajów postsocjalistycznych. Kiedy wchodziliśmy do UE, nasz PKB na osobę stanowił około 40 procent średniej unijnej. Według najnowszych danych Eurostatu, obecnie osiągnęliśmy 80 procent owej średniej. To pokazuje, że zrobiliśmy ogromny skok do przodu, a minione dwadzieścia lat dało Polsce bardzo wiele. Choć mogło być jeszcze więcej.
Wielu eurosceptyków mówi, że Polska uwolniona od realnego socjalizmu sama też by się rozwijała i rosła dzięki pracowitości i zaradności swoich obywateli.
– Poza strukturami europejskimi aż taki awans i postęp nie byłby możliwy. Jednym z czynników rozwoju są inwestycje. A te wymagają kapitału. Byliśmy za słabym gospodarczo krajem, by wygenerować własny kapitał. Bez udziału w Unii bylibyśmy dziś gospodarczo raczej na poziomie Białorusi, może Ukrainy sprzed okresu wojennego.
Nie zawsze doceniamy te pozytywne skutki bycia częścią Unii Europejskiej, które nie przeliczają się bezpośrednio na zyski materialne. Myślę o otwartych granicach, studentach wyjeżdżających w ramach Erasmusa itd.
– A ten aspekt obywatelski przynależności do wspólnej Europy jest bardzo istotny, nawet jeśli się wprost na walutę nie przelicza. Wchodząc do Unii wszyscy, poza posiadanym już polskim obywatelstwem, zyskaliśmy drugie, właśnie unijne. To nam pozwala na obszarze Unii nie tylko poruszać się swobodnie, ale i podejmować pracę, studia itd. Zawsze to młodym ludziom przypominam, że ich świadectwa maturalne, czy ukończenia studiów są w całej Unii Europejskiej ważne. Nie wymagają żadnej nostryfikacji. Korzystamy z uznawania dyplomów zawodowych. Studenci rzeczywiście mogą masowo wyjeżdżać na zagraniczne uczelnie w ramach programu Erasmus, mogą podejmować zagraniczne praktyki itd. Dzięki temu, że mamy stały kontakt, wręcz styk z innymi, lepiej rozwiniętymi krajami unijnymi, możemy łatwo ich doświadczenia przenosić na grunt naszego państwa. To są także ważne czynniki rozwojowe, choć nie da się ich bezpośrednio przeliczyć na pieniądze.
Jesteśmy w Unii bardziej bezpieczni?
– Zdecydowanie i to co najmniej w dwóch aspektach. Obecność Polski w największej na świecie organizacji gospodarczej jest zabezpieczeniem w przypadku jakichś wstrząsów gospodarczych czy prób osłabiającego wpływania innych krajów na naszą gospodarkę. To bezpieczeństwo byłoby jeszcze ściślejsze, gdybyśmy należeli do strefy euro. Gdyby Polska była samodzielnym krajem poza strukturami Unii, mielibyśmy – jestem o tym przekonany – dużo więcej problemów choćby z Rosją, która starałaby się nas możliwie mocno ekonomicznie uzależniać od siebie. Bezpieczniejsi możemy się też czuć jako obywatele, wyjeżdżając turystycznie za granicę. bo w krajach, gdzie nie ma polskich placówek dyplomatycznych, ambasady krajów unijnych są do naszej dyspozycji. Najwięcej takich placówek ma Francja.
Kiedy Polska wchodziła do Unii, ten akt popierali nie tylko będący u władzy politycy lewicy, ale i papież Jan Paweł II. Wreszcie – w referendum – uczynili to obywatele. Dziś znacząca grupa Polaków podkreśla, że Polska do innej Unii Europejskiej wchodziła, a w innej jest. A ceną za pożytki, o których pan doktor mówił, jest częściowa utrata niepodległości…
– Zacznę od ostatniego aspektu. Te środowiska polityczne, które mocno akcentują problem suwerenności, traktują ją w klasycznym wymiarze, czyli pełnej suwerenności państwa. Taka suwerenność miała miejsce w XIX wieku i tylko mocarstw dotyczyła. Współcześnie państwa, wchodząc w różne relacje międzynarodowe – dwustronne czy wielostronne – w sposób naturalny i samodzielnie godzą się dobrowolnie na częściowe ograniczenie swej suwerenności. Państwa nadal są suwerenne, wewnętrznie i zewnętrznie, realizują swoją wolę. Ale właśnie w ramach tej woli decydują się tę niepodległość w niektórych aspektach ograniczyć z uwagi na dobro obywateli. Żadne państwo wstępujące do UE nie zrobiło tego wbrew sobie. Przeciwieństwem jest Korea Północna, najbardziej dzisiaj suwerenne państwo świata. Robi co chce, przeprowadza testy rakietowe, ma broń atomową. Tylko ludzie żyją tam w nędzy.
A co pan powie tym, którzy boją się zmian w Unii?
– Twierdzenie, że do innej Unii wchodziliśmy, a inna działa obecnie, o tyle jest nieadekwatne, że ci, co tak mówią, nie przypominają zwykle ani tego, jak bardzo się ona zmieniła i jeszcze będzie zmieniać, gdy idzie o liczbę państw, ani jak bardzo zmieniła się sytuacja międzynarodowa. Unia musi być w warunkach, jakie są dziś w świecie, silniejsza, a to oznacza, że także bardziej sprawna w podejmowaniu decyzji. Kwestia reformy Unii Europejskiej będzie wracać. I jestem przekonany, że zostanie rozwiązana na zasadzie konsensusu. My musimy być aktywni i rzeczowo uzasadniać nasze stanowisko, a nie poprzestawać na mówieniu nie, bo nie.
Jeszcze jeden niepokój wiele osób w Polsce podnosi: Skoro najważniejsze decyzje nie będą musiały być podejmowane jednomyślnie, europejskie mocarstwa – zwłaszcza Niemcy i Francja – będą mogły narzucać innym swą wolę…
– Siłą napędową Unii była zawsze integracja w głąb, czyli pogłębianie współpracy. Drugim aspektem jest integracja wszerz, która oznacza zwiększenia liczby państw członkowskich. Zaczynało się, przypomnijmy, od 6 krajów, dzisiaj jest ich w Unii 27 (wyszła 28. Wielka Brytania). A przecież mamy perspektywę przyjęcia nowych państw członkowskich, m.in. Czarnogóry, Albanii, Macedonii Północnej, Serbii, Mołdawii i Ukrainy. Gdzieś w kolejce są jeszcze Bośnia i Hercegowina oraz Kosowo. Status kandydata ma też Gruzja. Z tej wielkiej liczebności państw wzięła się refleksja na temat potrzeby zmiany procesów podejmowania decyzji. Jeśli bowiem sprzeciw jednego małego państwa wystarczyłby i był skuteczny, Unia mogłaby mieć wielki problem z tworzeniem regulacji prawnych. Ale to, co mówi się teraz na temat reformy traktatowej, to jest wstęp. W Parlamencie Europejskim przewaga głosów tych, którzy są za takimi zmianami, wyniosła tylko nieco ponad 30 głosów. Ta reforma będzie jeszcze długo negocjowana. Zdania poszczególnych krajów są mocno podzielone. Natomiast rozmowy o tym, co zrobić, żeby Unię uczynić silniejszą, będą trwały. I to, że będą, jest dla Polski ważne. W czasie rządów Zjednoczonej Prawicy nasza dyplomacja praktycznie przestała funkcjonować. Nie podejmowaliśmy rozmów i nie liczyliśmy się jako partner. Jarosław Kaczyński doprowadził polską dyplomację do takiego stanu, że zabrakło kompetentnych ludzi. Nie było nikogo, kto mógłby dla Zachodu być partnerem. W tej chwili jest szansa, że będziemy traktowani po partnersku i nasz głos będzie się liczył.
Czytaj także: Koalicja PiS-PSL w powiecie namysłowskim odnowiona. Oto kulisy porozumienia
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.