Bitwa o Monte Cassino trwała blisko pięć miesięcy. Polskie walki 2. Korpusu o masyw Monte Cassino i Piedimonte odbyły się w ramach tzw. czwartej bitwy o Rzym. Trwały 13 dni i 20 godzin i były niezwykle krwawe, zresztą podobnie jak trzy poprzednie natarcia. Po stronie polskiej zginęło 923 żołnierzy, 2931 zostało rannych, a za zaginionych uznano 345, z których 251 powróciło do oddziałów po zakończeniu walk.
18 maja 1944 odbyła się uroczysta akademia dla zwycięzców, z udziałem polskiej i alianckiej generalicji. Wykonano na niej po raz pierwszy pieśń Feliksa Konarskiego (Ref-Rena) i Alfreda Schütza pt. „Czerwone maki na Monte Cassino”. Pieśń ta napisana została w nocy z 17/18 maja w czasie trwania walk. Zaśpiewał ją wówczas Gwidon Borucki, któremu akompaniował zespół Czołówki Rewiowej Feliksa Konarskiego.
Bitwa o Monte Cassino. Generał Anders zdecydował
Wygrana bitwa o Monte Cassino nie kończyła polskiego udziału w kampanii włoskiej. Już w czerwcu 2. Korpus Polski ponownie wkroczył do akcji, wyzwalając w lipcu 1944 roku Loreto i Ankonę. Wygrana bitwa o Ankonę, ważne miasto portowe, ułatwiła przełamanie niemieckiego systemu umocnień o znaczeniu strategicznym, tzw. linii Gotów.
Decyzję o udziale Polaków w szturmie na Monte Cassino podjął – nie czekając na przybycie naczelnego wodza Polskich Sił Zbrojnych, generała Kazimierza Sosnkowskiego – generał Władysław Anders. Niektórzy historycy zarzucają mu, że uległ kawaleryjskiej fantazji, a nawet złamał wojskową dyscyplinę. Generał Sosnkowski miał inny zamysł. Był zwolennikiem obejścia wzgórza. „Pióropusz biały się śni panu” – miał powiedzieć Andersowi. Już po fakcie.
W 1959 roku – 15 lat po bitwie – w czasie rocznicowych obchodów, przebywając na Monte Cassino, generał Anders mówił: – Przypominam sobie jak proporczyk 12. Pułku Ułanów Podolskich zawisł na gruzach klasztoru. A później poleciłem wywiesić naszą biało-czerwoną chorągiew jako znak: Polacy zdobyli Monte Cassino. Słowo Monte Cassino urosło do miana symbolu na świecie. Jest kilka bitew w wojnie, które każdy naród zna i pamięta. A tutaj krwawiły się kontyngenty najlepszych wojsk, jakie były na świecie – amerykańskie, angielskie, brytyjskie, nowozelandzkie, kanadyjskie, hinduskie, francuskie, marokańskie i Algierczycy. Te wzgórza pełne są krwi. Przelanej za wolność.
– Pamiętam, kiedy jeszcze pod Campobasso dowódca 8. Armii przyjechał do mnie i oświadczył, że w ramach ogólnej ofensywy 2. Korpus ma zdobywać Monte Cassino – kontynuował generał Anders. – Musiałem się zastanowić. Było to zadanie bardzo trudne, ale rozumiałem przede wszystkim, że to był okres, kiedy żołnierz polski musiał wejść do walki. Bo z jednej strony banda niemiecka wołała, że my się bić nie jesteśmy w stanie. Że armia malaryczna Andersa nie ruszy krokiem. Namawiała nas do powrotu do Polski, bo Polacy tam będą się dobrze czuli. Z drugiej strony banda bolszewicka mówiła wyraźnie, że żołnierze nasi bić się nie będą, bo to są sługusi Watykanu. Są hitlerowcami, żołnierzami, którzy trzymają z Niemcami. Sytuacja Polski wymagała, aby świat zrozumiał, że żołnierz polski tu jest. (…) Miałem do wyboru odmówić lub przyjąć zadanie 13. Korpusu w dolinie rzeki Liri. Mnie tylko jedna rzecz napawała troską. To jest ilość poległych, to jest ubytek najlepszych naszych żołnierzy. Ale wiedziałem, że na wojnie tak bywa, że na odcinku zdawałoby się spokojniejszym, straty mogą być większe. I tak pono było. 13. Korpus miał straty większe.

Generał podkreślał wkład wszystkich żołnierzy 2. Korpusu już w mozolne przygotowanie bitwy o Monte Cassino. Przygotowanie dróg. Zadymienie całej okolicy setkami tysięcy świec dymnych, bo z góry Niemcy widzieli każdego człowieka. Dowożenie amunicji ciężarówkami, potem samochodami lekkimi, potem na mułach, potem na plecach. Hen, na te wzgórza. A Polacy – co dowódca 2. Korpusu podkreślił – mieli za przeciwników bodaj najlepszych żołnierzy niemieckich.
Czy generał Anders podjął słuszną decyzję? Z jednej strony znaczenie polskiego udziału w bitwie pod Monte Cassino trudno przecenić. Próbowali je zdobyć żołnierze kilku armii – amerykańskiej, nowozelandzkiej, angielskiej i kanadyjskiej. Dopiero Polacy spowodowali otwarcie drogi na Rzym. Z drugiej strony, zawsze już historycy będą się spierać, czy to otwarcie drogi warte było tego, by za nie przelać tyle polskiej krwi.
Opolski historyk i znawca wojskowości, prof. Aleksander Woźny radzi ostrożność przy wygłaszaniu takich sądów. Zwłaszcza po ośmiu dekadach. Cytuje generała Mariana Kukiela, który radził opisywać bitwę z perspektywy czasu jej trwania, a nie z perspektywy 20 albo 100 lat. I przypominał, że kiedy dowódca wydaje rozkaz, to on jest racjonalny właśnie w momencie, kiedy go wydał.
Całej bitwy tutaj opisać nie sposób. Ale może warto choć dotknąć jednej jednostki i dwóch bohaterów tamtych wydarzeń. Takich, którzy związali się mocno z Opolem.
Tradycja „Skorpiona” w Opolu
Ową jednostką jest Pułk 4. Pancerny „Skorpion”.
– Czołgi taktycznie nie powinny być użyte w górach – mówi prof. Aleksander Woźny, pytany o znaczenie Pułku 4. Pancernego „Skorpion” w bitwie pod Monte Cassino. – Ale były zarówno przez Niemców, jak i przez naszych. Była to bardzo trudna operacja. Niemcy widzieli z góry wszystko. Dwa szwadrony – drugi i trzeci – zostały użyte do operacji w boju. One forsowały Drogę Polskich Saperów i miały wejść do tzw. Gardzieli. Losowano, który z polskich czołgów pojedzie pierwszy. Wylosowano podporucznika Białeckiego (był kawalerem). Wiadomo było, że idzie na pewną śmierć. Kierowca był tak poparzony, że tylko pod kolanem można mu było dać zastrzyk przeciwbólowy.
Tradycję „Skorpionów” przekazano 102. Pułkowi Zmechanizowanemu, który w 1994 roku został przeformowany w 5. Brygadę Pancerną „Skorpion” (nie ma jej w Opolu od grudnia 2001 roku). Symbolami tej tradycji były przywiezione przez weteranów proporzec pułku oraz urna z ziemią spod Monte Casino.
– Tradycję Pułku 4 Pancernego „Skorpion” przejęliśmy w 1993 roku – powiedział „O!Polskiej” ppłk rezerwy Zbigniew Koziarz, prezes Stowarzyszenia Pancerny Skorpion. – Przyjechała wówczas do Opola grupa ponad 20 żołnierzy pułku z całego świata. Nawet z dalekiej Australii, z Ameryki Południowej i ze Stanów Zjednoczonych. Od 31 lat organizujemy uroczystości w rocznicę bitwy albo w terminie z tą rocznicą sąsiadującym. W tym roku te obchody odbyły się w Opolu trochę wcześniej, w sobotę, 11 maja. Ponieważ szwadron wojskowych pojazdów historycznych, który działa przy naszym stowarzyszeniu, jedzie na Monte Cassino, by tam uczestniczyć 18 maja w obchodach 80. rocznicy bitwy.
Uczestnicy uroczystości złożyli kwiaty i zapalili znicze na grobie pułkownika Stanisława Glińskiego, pierwszego dowódcy Pułku 4. Pancernego „Skorpion”, który spoczywa na Cmentarzu w Opolu-Półwsi.
Musiał być człowiekiem niezwykłym. Urodził się w Warszawie w roku 1900. Już jako 15-latek został jako członek Związku Strzeleckiego i tajnej drużyny skautowej aresztowany przez władze carskie i wywieziony do Charkowa. Zostaje tam hufcowym w harcerstwie i komendantem Polskiej Organizacji Wojskowej. Latem 1918 przedostaje się do Lwowa. W listopadzie – tuż przed odzyskaniem niepodległości przez Polskę – w Warszawie uczestniczy w rozbrajaniu Niemców.
W styczniu 1919 otrzymał przydział do 3. Pułku Ułanów Lubelskich, z którym uczestniczył w oswobodzeniu Wilna. Brał udział w II i III powstaniu śląskim pod pseudonimem „Witold Korczak”. Otrzymał przydział do referatu do specjalnych poruczeń Dowództwa Polskiej Organizacji Wojskowej Górnego Śląska. Po II powstaniu został dowódcą ochrony Wojciecha Korfantego. A następnie przeszedł do nowo utworzonego Referatu Destrukcji Dowództwa Obrony Plebiscytu.
W wojskowych przygotowaniach do III powstania śląskiego objął dowodzenie oddziałem destrukcyjnym. Na jego czele uczestniczył w akcji „Mosty” w nocy z 2 na 3 maja 1921. Dowodzony przez niego oddział wysadził most kolejowy na Osłobodze w Dzierżysławicach koło Prudnika.
Zanim został pancerniakiem, był kawalerzystą. W 1924 ukończył Centralną Szkołę Kawalerii w Grudziądzu. 2 kwietnia 1929 został awansowany do stopnia rotmistrza. W latach 1930–1933 pozostawał w dyspozycji szefa Departamentu Kawalerii Ministerstwa Spraw Wojskowych. Od stycznia 1934 przeniesiony do Sztabu Głównego. Został wykładowcą w Centrum Wyszkolenia Czołgów i Samochodów Pancernych, a potem dyrektorem nauk w Centrum Wyszkolenia Broni Pancernych w Modlinie. W 1936 został majorem kawalerii, rok później przeniesiony do korpusu oficerów broni pancernych. W sierpniu 1939 objął dowodzenie nowo utworzoną w ramach mobilizacji jednostką – 21. dywizjonem pancernym.
Od 1 września 1939 dowodził dywizjonem w czasie bitwy pod Mokrą. Po wkroczeniu Armii Czerwonej do Polski Stanisław Gliński przekroczył wraz ze swoją jednostką 21 września granicę polsko-węgierską, gdzie został internowany. Po przedostaniu się do Francji walczył w 1940 w kampanii francuskiej jako dowódca 1. batalionu czołgów 1. pułku czołgów 10. Brygady Kawalerii Pancernej. Po klęsce Francji przedostał się do Anglii. Tam został komendantem Centrum Wyszkolenia Broni Pancernej i Motorowej.
W 1942 skierowany na Bliski Wschód został w czerwcu dowódcą 1. batalionu czołgów w Palestynie, a następnie Pułku 4. Pancernego „Skorpion”. Walczył nie tylko pod Monte Cassino, ale także w walkach o Ankonę. Został tam ciężko ranny.
Bitwa o Monte Cassino nie była przygotowana
Po zakończeniu wojny nie wrócił do Polski. Był komendantem Centrum Wyszkolenia Pancernego i Technicznego. W latach 1947–1949 wykładał taktykę broni pancernej w polskiej Wyższej Szkole Wojennej w Szkocji. W 1964 przeszedł na emeryturę. Osiedlił się w Launceston na Tasmanii, gdzie 26 lutego 1994 zmarł. Zgodnie z ostatnią wolą, jego ciało przeniesiono tam, gdzie została przekazana tradycja pułku, którym dowodził. 24 września 1994 został pochowany w Opolu. W 2016 wnuczka dowódcy przywiozła pamiątki po nim. Znalazły one miejsce w sali tradycji Pancernego Skorpiona.
– Był nietypowym dowódcą. Cichym, spokojnym, ale bardzo skutecznym – wspominał wówczas pułkownika Glińskiego pułkownik rezerwy Edward Głowacki. Opolanin z wyboru, weteran spod Monte Cassino, podczas kampanii włoskiej podchorąży w pułku „Skorpion”.
– Przejazd górami, wąskimi drogami wykutymi w skałach. Droga sama w sobie była już niebezpieczna, co dopiero pod ostrzałem – opowiadał o swoim udziale w bitwie. – Byłem młodziutkim podchorążym i dzień przed ofensywą, 11 maja w nocy, zostałem wyznaczony na dowódcę ciężarówek, którymi trzeba było dostarczyć na front jakieś ważne rzeczy. Trwało właśnie przygotowanie artyleryjskie: około 2 tysięcy dział i moździerzy wyrzucało w skały tysiące ton pocisków. Zanim echo zdążyło powtórzyć ich odgłos ze trzy razy, szła nowa salwa. Do tego ogień, olbrzymia łuna oświetlająca całe niebo z sylwetkami gór. Z jednej strony piękne, z drugiej – piekielne. I niezbyt mądre, bo nikt nie mógł spać, a przecież pomiędzy piątą a szóstą rano miała rozpocząć się ofensywa.
Pełen szacunku dla kolegów, którzy zginęli pod Monte Cassino bohaterską śmiercią, na przebieg bitwy pułkownik Głowacki wcale nie patrzył bezkrytycznie.
– Bitwa, która rozpoczęła się w nocy z 11 na 12 maja była źle przygotowana – mówił niejednokrotnie w wywiadach. – Teren był niewystarczająco rozeznany. Nieoczyszczony z min.
Podkreślał, że „wąsy” przeciwpancernych min były widoczne. Mimo to czołgi zostały posłane do boju, a z nimi piechota.
– Ludzie zostali posłani nie tylko na śmierć, ale na śmierć męczeńską – mówił o załodze pierwszego czołgu wysłanego do ataku. – Te miny były tak silne, że wieżę czołgu wraz z dowódcą, podporucznikiem Białeckim odrzuciło 15 metrów. Kierowca zdołał wyskoczyć, ale był cały w płomieniach. Trzej pozostali – w środku – byli tak spaleni, że nie dało się ich rozpoznać. Białeckiego znaleźliśmy w zaroślach po trzech dniach. Był jeszcze ciepły. Kierowcę zabrano do szpitala. Męczył się przed śmiercią 9 dni.
– Zginęło niepotrzebnie kilkuset żołnierzy, którzy szli ślepo w bój, mimo że cały plan bitwy się załamał. Dopiero drugi atak – po kilku dniach – dał pożądany rezultat. Ruiny opactwa zostały zdobyte – podsumował płk Głowacki.
Kresowianin z urodzenia, Opolanin z wyboru
Jego związki z Opolem rozpoczęły się w 1993 roku wraz z przekazaniem tradycji „Skorpiona” do stolicy regionu. Był przez wiele lat blisko z nim związany. Wszystkich form jego aktywności nie sposób tu przywołać. Przyczynił się walnie do powstania Pancernego Skorpiona. Miłośnik koni wielokrotnie uczestniczył w przejażdżkach i rajdach konnych po Borach Niemodlińskich. Aktywnie wspierał LKJ Ostroga w Opolu. Po powodzi 1000-lecia wraz z kolegami z pułku pomagał opolskim „Skorpionom”. Przekazał Uniwersytetowi Opolskiemu księgozbiór własny i londyńskiej organizacji Niepodległość i Demokracja. Utrzymywał bliski kontakt z nauczycielami i uczniami PG nr 7 w Opolu noszącego imię Władysława Andersa.

Kresowianin z urodzenia (w 1923 roku), wywieziony w 1940 do łagru, ocalał niemal cudem. W dniu, w którym miał zostać skazany na śmierć, przyszła wiadomość o podpisaniu paktu Sikorski – Majski. Młody Edward Głowacki w jednej chwili przestał być oskarżonym, a został aliantem. W Buzułuku ukończył w 1942 szkołę podchorążych, a wiosną 1943 Szkolę Podchorążych Rezerwy Broni Pancernej. Przeszkolony na sprzęcie amerykańskim jako chorąży z 2. Korpusem został przeniesiony do Włoch w 1944. Po wojnie uczył się i studiował zarówno we Włoszech, jak i w Wielkiej Brytanii.
W 2020 roku został Honorowym Obywatelem Województwa Opolskiego.
– Opole i Opolszczyzna stały się dla mnie kontynuacją Ojczyzny – mówił wówczas. – Wielu z nas było skazanych na tułaczkę, chcieliśmy się spotkać z polskością. Moje miejscowości to Stanisławów i Kałusz, ale tutaj, w Opolu, jest duch tych miast.
Zmarł zarażony covidem w 2022 roku.
Dlaczego warto o bitwie pod Monte Cassino przypominać, zwłaszcza w kontekście rocznicy? Profesor Woźny w odpowiedzi na tak postawione pytanie przytacza dialog z młodą kobietą sprzedającą bilety w opolskim kinie.
Historyk poprosił o bilet na film o Monte Cassino. Pani sprawdziła starannie w komputerze i powiedziała, że kino takiego filmu nie gra. Usłużnie sprawdziła drugie kino tej sieci, ale i tam – jak twierdziła – film nie był pokazywany. A może „Czerwone maki”? – dopytywał historyk. Okazało się, że „Czerwone maki” w repertuarze kina są.
– Uświadomiłem sobie, że młode pokolenie kompletnie nie kojarzy tego, co dla mojego pokolenia było oczywiste – podsumowuje Aleksander Woźny.
Pisząc ten tekst korzystałem z materiałów dostępnych na konferencji zorganizowanej w MBP Opole przez IPN Delegatura w Opolu w dniu 10 maja.
Czytaj także: W woj. opolskim mogło być kolejne wielkie jezioro. Czemu nie powstało?
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.




