Jolanta Jasińska-Mrukot: – Pochodzisz z Kijowa, w 2014 roku brałaś udział w rewolucji na Majdanie. Czy teraz przed inwazją Rosji czuło się, że wojna wisi w powietrzu?
Oleksandra Altufieva: – Jeszcze tydzień przed wojną wybrałam się samochodem z Opola do Kijowa. Było tak spokojnie, toczyło się zwykłe życie. Niektórzy już przed wojną wyjeżdżali, bo się bali, że to nadchodzi. Mówiłam wtedy, że nie będzie żadnej wojny. Nie wierzyłam tak jak wielu, dopóki nie rozpoczęły się bombardowania.
– Przyjechałaś do Opola pięć lat temu. Na Ukrainie prowadziłaś firmę. Teraz jako wolontariuszka pomagasz uchodźcom wojennym.
– Wojna wygoniła ludzi z domów. Tylko nieliczni są tacy, że odnajdują się wszędzie. Ludzie bardzo tęsknią do czasu minionego. Czasu poukładanego życia i swoich domów, których często fizycznie już nie ma. I są niecierpliwi. Każdego dnia czekają na zakończenie wojny. Tłumaczę wtedy: „Kochani, musicie coś robić. Jak nauczycie się języka polskiego, to będzie wasza dodatkowa wiedza, kiedy wrócicie na Ukrainę”. Mówię, że niedługo będzie nasze zwycięstwo, bo wszyscy na to pracujemy. Nawet tutaj. Nie można tylko czekać i oglądać relacji wojennych.
– A co było najtrudniejsze w tym minionym roku?
– Trudnych sytuacji było bardzo dużo. Między innymi nigdy nie zapomnę dziewczyny, która w ośrodku dla uchodźców wzięła kołdrę, poduszkę i ułożyła je na chodniku, gdzie chciała spać. Po tygodniu na oddziale psychiatrycznym wróciła i nie pamiętała, co w ogóle z nią było. Wcześniej cały czas ta dziewczyna oglądała wiadomości z wojny. W ciągłym kontakcie była z Ukrainą, nie chciała przyjąć, że jest tutaj. Po tych strasznych przeżyciach zamknęła się w sobie. Nie chciała rozmawiać z ludźmi, którzy są w takiej samej sytuacji jak ona.
– Stałaś się powiernikiem, do którego rodacy przychodzą z problemami.
– Problemem dla wielu jest bariera językowa i stres, że trzeba porozmawiać z kimś po polsku. Wtedy samoocena uchodźcy jest bardzo zaniżona. Najtrudniej mają kobiety z małymi dziećmi i emeryci, są też osoby z niepełnosprawnościami. Od razu rozpoznaję, kto chce zostać w Polsce, bo jest aktywny i poszukuje dla siebie możliwości. Taka osoba widzi przyszłość. Robi coś dla siebie, ale też działa w wolontariacie dla innych. Ale są osoby nastawione na przeczekanie. Mówią tylko, że chcą wracać. Problemów jest bardzo dużo. Mimo wszystko, jako wolontariuszka, szukam rozwiązań. 95 procent ludzi po tych strasznych przeżyciach potrzebuje pomocy psychologicznej. Ale wśród naszych jest takie przekonanie, że do psychologa idzie wariat.
– W Polsce też było kiedyś takie przekonanie.
– Jest ogromna różnica pomiędzy prawem Unii Europejskiej i naszym, ponieważ w prawie unijnym wszystko jest pod kątem jednostki. Pod uwagę brane jest dobro człowieka. Dlatego każdy może czuć się ważny. Tę różnicę odczułam zaraz po przyjeździe do Polski. Bardzo to doceniam. Takiej przyszłości chciałam zawsze dla mojego syna. Wcześniej tego nie znałam. Nie wiedziałam, że moje życie może być cenne. Dlatego pójście do psychologa jest tak źle traktowane. U nas było przekonanie, że wszyscy musimy pracować na państwo, a człowiek i jego psychika są nieważne. Po co ma myśleć?
– Jak dużo uchodźców zostanie w Polsce na stałe?
– Na pewno zostaną ci, których domów już nie ma, nie mają gdzie wracać. To jest straszny stan, kiedy wiesz, że nie ma twojego domu. A im człowiek starszy, tym gorzej to przyjmuje. Nie ma już wiary w swoją moc. Łatwiej jest tym, którzy przyjechali do swojej rodziny. Trudna sytuacja jest w ośrodkach. Nie wszyscy dają radę, żeby za pobyt w ośrodku płacić.
– A jak wyglądał twój miniony rok?
– Zarejestrowaliśmy stowarzyszenie Skrzydła Pomocy, żeby pomóc tym, którzy uciekli od wojny. Jestem cały czas w kontakcie z innymi wolontariuszami z dużych miast. I mogę powiedzieć, że ludzie w Opolu, urząd miasta i urzędnicy są nam bardzo przychylni. A w dniu wybuchu wojny prezydent Opola Arkadiusz Wiśniewski przyszedł do nas osobiście, kiedy my byliśmy w ogromnym chaosie. Teraz, z upływem czasu, część spraw poukładaliśmy. Od pierwszego dnia wojny są ciągłe wyzwania. Każdego dnia robię coś nowego, wszystko jako wolontariuszka. Na przykład teraz potrzebujemy kogoś, kto pomógłby nam pisać projekty. Ciągle latam, dlatego potrzebuję Skrzydeł Pomocy (śmiech). Mam kartę Polaka, jestem obywatelką Polski. Mimo to bardzo tęsknię za Kijowem, za tą ziemią. Kiedy tam przed wojną wracałam, odczuwałam energię, którą mi daje ta ziemia. Ale cieszę się, że jestem w Opolu, że mogę działać na rzecz ludzi w trudnej sytuacji.