Witold Zembaczyński: Obrazów z Ukrainy nie zapomnę do końca życia
Pomoc z każdym wyjazdem się profesjonalizowała. Zaczęło się od podstawowej z żywnością, po zaawansowaną i związaną z militariami.
– Ale nie z bronią – zaznacza Witold Zembaczyński.
Zawieźli łącznie pomoc o wartości ponad 2 mln zł. Powroty zawsze były takie same, autokar wypełniony umęczonymi twarzami, głównie kobiet z dziećmi. Ewakuowali do Polski więcej niż tysiąc osób.
Witold Zembaczyński mówi, że obrazy z tych kilkunastu wyjazdów mocno się tasują. – W człowieku pozostają te, których nie zapomina się do końca życia – przyznaje.
Jeden z tych utrwalonych obrazów dotyczy 21-letniej dziewczyny z Mariupola, którą ewakuowano z Zaporoża. W skórzanej kurtce i małym plecakiem, tak współcześnie wyglądająca. Nikomu nie chciała podać ręki, cała była rozdygotana. Łapczywie przyjęła batonik i zaczęła płakać.
– Rosjanie głodzili ją i naprzemiennie gwałcili, miała do wyboru śmierć głodową albo im się poddać – opowiada poseł Zembaczyński. – Potem już w autokarze zaopiekowała się nią jedna z ewakuowanych rodzin.
Gwałciciele to mogła być dzicz zakaukaska o małych oczach, Buriaci albo wypuszczeni z kryminałów, tak na stalinowską modłę rzuceni na pierwszą linię frontu. Pewne, że to Ruscy, którym pozwolono na takie bestialstwo.
Po przyjeździe do Opola nastąpił kolejny szok.
– Okazało się, że przez prawo aborcyjne PiS oraz wyrok trybunału Przyłębskiej nikt nie chciał się w Opolu podjąć usunięcia ciąży tej po wielokroć gwałconej dziewczynie – mówi Witold Zembaczyński. – Żaden ginekolog! Proszę zobaczyć, w jak bardzo chorym kraju żyjemy…
Widzieli, że jak ją zostawią z ciążą będącą wynikiem gwałtów, to jej psychika rozpadnie się na kawałki. Zorganizowali jej więc wyjazd do Berlina.
Witold Zembaczyński: Eksodus był najgorszy
– Na początku percepcja tej wojny była inna, wydawało się, że ogarnięta nią jest cała Ukraina – wspomina Witold Zembaczyński. – Teraz dokładnie widać, że Rosję interesuje tylko wschód Ukrainy.
Mówi, że ten pierwszy wyjazd był najbardziej obciążający.
– Później nawet podmuchy eksplozji po ataku rakietowym na ukraińską bazę szkoleniową w Jaworowie, które bezpośrednio odczuliśmy przejeżdżając obok, nawet ta realna wojna nie zrobiła na nas takiego wrażenia, jak podczas pierwszego wyjazdu widok uciekających od wojny ludzi – opowiada poseł. – Wojna nie była wszechobecna, jak myśleliśmy wcześniej. Wszechobecna była psychoza wojny i ludzie w mundurach.
A w rowach leżały porozbijane samochody.
– Było wiele wypadków. Ludzie znad morza Azowskiego, z Donbasu, z Mariupola uciekali od wojny – opowiada. – Za kierownicą głównie kobiety, widać było jak są wycieńczone, szukały też paliwa. Te auta się psuły, nie miał ich kto naprawiać, więc je porzucały.
Już wtedy było widać, że wojna rodzi nadużycia, wynaturzenia.
– Są tacy, którzy na nieszczęściu lubią zarabiać – stwierdza Witold Zembaczyński. – Kiedy zabraliśmy dodatkowo ludzi, byli szczerze zdziwieni, że ktoś ich bierze za darmo. Za dowóz zaledwie kilkudziesięciu kilometrów od Lwowa do granicy kobiety płaciły po tysiąc euro. To były dni, kiedy wielu uświadamiało sobie, że tracą majątki i oszczędności całego życia.
Podróżując, nie schodzi się z asfaltu, nawet za potrzebą.
– Przemierzając wielokilometrowe odcinki ukraińskiej równiny nie wolno zejść z asfaltu, bo wszystko jest zaminowane przez Ruskich – tłumaczy poseł Witold Zembaczyński. – Na wielu odcinkach drogi w tych bezkresach widać na poboczach rozwalone samochody, autobusy…
A żyzne pola w Donbasie są niemożliwe do użytkowania.
– Wielu rolników zginęło, bo wjechali traktorem na minę – wyjaśnia.
Mariupol i Bucza
Na zawsze w pamięci Zembaczyńskiego pozostaną też ludzie, którzy koczowali w podziemiach Azowstalu przez całą bitwę o Mariupol. Tak jak Oksana z dziećmi. Przez 60 dni siedziała w tunelach, bez widoku słońca, za to ze wszechobecnymi wszami.
– Do dzisiaj zabiegamy o uwolnienie męża Oksany, który jest więziony przez Ruskich – mówi Witold Zembaczyński. – Staramy się pomagać tym, których ewakuujemy.
Mąż Oksany, starszy sierżant Wołodymir Walentynowicz Majdaniuk, rocznik 1978, był wielokrotnie ranny. Jego pobyt w niewoli potwierdza Centralna Agencja Poszukiwań Międzynarodowego Komitetu Poszukiwań Czerwonego Krzyża.
– Oni pośredniczą w przekazywaniu informacji między Ukrainą a Federacją Rosyjską – mówi. – Wiadomo od osób już uwolnionych, że ktoś go widział. Jeśli żyje, to mam nadzieję, że doprowadzimy do jego uwolnienia.
Oksana nawet nie wiedziała, że mąż był wielokrotnie ranny.
– Najgorsza jest niewiedza, która spala ludzi – dodaje Witold Zembaczyński.
Potem człowiek się znieczula, żeby przetrwać, psychika tępieje na każdy ból.
Kolejny obraz pochodzi z Buczy: to ludzie wychodzący z piwnic po dwóch tygodniach na pograniczu życia i śmierci. Otoczeni ruskimi czołgami i sołdatami byli pewni, że to ostatnie sekundy ich życia. A potem był głód.
Kateryna Kowalska została ewakuowana z dzieckiem na naczepie tira bez plandeki. Wcześniej Ruscy zamordowali jej męża, ona wiedziała, że jego ciało leży na ulicy.
Witold Zembaczyński: Albo śmierć z głodu, albo od kuli
– A kanapki wszyscy jedli tak samo – zauważa Witold Zembaczyński. – Jak ptaki, po okruchu, żeby niczego nie uronić. Jakby ta kanapka musiała starczyć na długo.
Pożegnania ludzi też były wojenne, jakby świat się kończył. Tak się dzieje, kiedy porzucone ciała leżą na ulicy i nikt nie wie, czy doczeka jutra.
– Ewakuowani ze wschodniej części Ukrainy przepraszali, że mówią tylko po rosyjsku – opowiada Witold Zembaczyński. – W transporcie szukaliśmy ludzi z angielskim, najczęściej byli to młodzi. Podczas jednego z wyjazdów jechała z nami nauczycielka angielskiego z obwodu czernichowskiego.
Mówiła, że Ruscy najpierw zrównali z ziemią budynek szkoły, bo wiedzieli, że tam jest organizowane wsparcie. Potem bestialsko, systematycznie niszczyli dom za domem.
– Ludzie zostali już w jednym budynku, a kiedy skończyło im się jedzenie, ta kobieta wyszła ze swoją córką na zewnątrz. Miała dwie możliwości: umrzeć śmiercią głodową albo zginąć od kuli. Ona tam już nie była w stanie ani minuty wytrzymać. Udało im się uciec, przemieszczały się różnymi transportami poza drogami publicznymi do punktu ewakuacji, skąd je zabraliśmy – mówi poseł.
Inny wstrząsający obrazek to ranni w szpitalu. Niewyobrażalna liczba amputacji u młodych ludzi. I leczenie ran postrzałowych.
– Pytałem komendanta tego szpitala, co im przywieźć, to mi powiedział, że wszystko mają i pokazał stosy zmagazynowanej cebuli i ziemniaków – opowiada Witold Zembaczyński.
– Zrozumiałem różnicę między ich stylem życia, a naszym, zachodnim, wygodnym. Jak im niewiele potrzeba do życia. Bo im teraz potrzeba tylko broni, mają niesłychaną determinację i na każdym kroku wyrażają wdzięczność Polakom – podkreśla.
Wojna kosztuje
Pierwsze wyjazdy to był autobus wypełniony żywnością, ale z każdym następnym wypierały ją apteczki, śpiwory i latarki dla walczących żołnierzy. To dla nich przedmioty konieczne, ale często jednorazowego użytku, porzucane w okopach, kiedy obciążeni bronią muszą podążać dalej.
Podczas pierwszej fali pomocy koncentrowali się na uchodźcach, potem musieli się skupić na pomocy militarnej.
– Ta pomoc nie będąca bronią to głównie drony i kamizelki kuloodporne „organizowane” z opolskim przedsiębiorcą Korneliuszem Wieteską – mówi Witold Zembaczyński.
– Cały czas bardzo potrzebne są też hełmy. Więc kiedy teraz słyszę, że chłopak z obrony terytorialnej został trafiony, a hełm uratował mu życie, to wiem, jak bardzo taka pomoc ma sens – stwierdza.
Mówi, że miasto Opole pośredniczyło w przekazywaniu darów z Włoch, Holandii, Niemiec, Hiszpanii, a oni to przewozili w strefę wojny. Zdarzało się, że autokar był wypełniony tortillą ze szpinakiem.
Centrum przeładunkowe było w Winnicy w zakładzie komunalnym, skąd w mniejszych transportach dary rozwożono dalej.
– Potem już woziliśmy ekwipunek dla konkretnych żołnierzy. Były noktowizory, ładownice, buty wojskowe. Ale też bele materiału do szycia mundurów. Dzisiaj rekruci już sami muszą zapewnić sobie umundurowanie i sprzęt. Koszty tej wojny są niewyobrażalne – opowiada Witold Zembaczyński.
Witold Zembaczyński: Drony atakują w rojach
Do Bachmutu pojechali razem z Fundacją Otwarty Dialog, żeby pokazać Ukraińcom, że są z nimi.
– A oni, jak tylko usłyszeli słowo po polsku, to każdy z nich okazywał ogromną wdzięczność – dodaje poseł.
Wśród parlamentarzystów obok Witolda Zembaczyńskiego byli tam posłowie Adam Szłapka i Piotr Borys z PO, posłanka Hanna Gill-Piątek, o której panowie mówią, że to wyjątkowo odważna kobieta oraz Paweł Krutul z Lewicy, z sejmowej komisji obrony narodowej. Ani jednej osoby z PiS.
Do Bachmutu dostarczyli drony.
– Ukraińcy najpierw się na nich szkolą, a potem jadą z nimi na front – opowiada Witold Zembaczyński.
Najprostsza wersja drona kosztuje około 13 tysięcy złotych. Drony atakują w „rojach”, a jednostka, która nimi operowała, to „Ptaki Madziara”.
– Dowódcą jest Ukrainiec pochodzenia węgierskiego, stąd ta nazwa – wyjaśnia Witold Zembaczyński.
Bachmut stał się symbolem, toczy się tam najbardziej krwawa bitwa od czasów drugiej wojny światowej.
– Ludzie są wycieńczeni, w domach palą w miskach drewnem z parku miejskiego, żeby się ogrzać albo zrobić herbatę – opowiada poseł.
Każdy, kto przyjeżdża na teren walki, musi opanować taktykę poruszania się. Trzeba nauczyć się słuchać, skąd pochodzi ostrzał artyleryjski, od naszych czy tamtych.
– Jak już wiesz, kto strzela, to wiesz, który budynek może być zasłoną – mówi Witold Zembaczyński.
Wagnerowców piekło pochłonie
Ukraińcy boją się powtórki sytuacji z Charkowa, gdzie 300-tysięczną dzielnicę Ruscy zrównali z ziemią. Ale Bachmutu będą bronić do końca, potrzebują tylko wsparcia, pokazania wrogowi, że Zachód jest z nimi.
Przyjazd polskich parlamentarzystów miał być symbolicznym przekazem do Prigożyna, dowódcy wagnerowców: nie boimy się ciebie, a wagnerowców każdy z dronów zabierze do piekła.
Armia Wagnera ma taką strategię, że na pierwszy ogień idą do ataku więźniowie, zwerbowani do walki w zamian za anulowanie kar.
– Po tych skazanych wysyłali „gówniarzy”, czyli poborowych, a kiedy robiło się ciemno, szli już szturmowcy Wagnera, dysponujący zaawansowaną technologią wojskową – opowiada Witold Zembaczyński. – Wtedy zaczynała się walka.
Ale w styczniu, kiedy w Bachmucie byli polscy parlamentarzyści, to wagnerowscy polegli.
Kiedy rozpakowywali busy z przywiezioną pomocą, nad otwartym autem pojawiły się rosyjskie drony zwiadowcze. Żołnierze skierowali lufy w niebo i zaczęli strzelać, a wśród tych żołnierzy był Światosław z zespołu Szeroki Łan.
– Wojna i okopy zrównują, nieważne co człowiek robił wcześniej, bezrobotny, czy profesor – mówi poseł. – W Bachmucie Światosław, wokalista, który koncertował przed wojną w Opolu, instrument zamienił na karabin.
Wtedy w styczniu widzieli u Ukraińców wyłącznie posowiecki sprzęt. Ale są bardzo kreatywni. Niedaleko linii frontu, w piwnicach ruin siedzą współcześni inżynierowie wojny. Programiści, informatycy, wszyscy przed monitorami, a z drukarek 3D wychodzą „łapki” do przechwytywania granatów termobarycznych. Na takich frontach też się rozgrywa ta wojna.
W Bachmucie poznali również żołnierzy z batalionu czeczeńskiego, śmiertelnych wrogów Rosji i Kadyrowa. Ich dowódca to szejk Masur, a jego podwładni to prawdziwe wilki wojny z pierwszej i drugiej wojny czeczeńskiej, z tym samym co teraz przeciwnikiem. Za głowę dowódcy oddziału czeczeńskiego Kadyrow wyznaczył milion dolarów nagrody.
– Czeczeńcy nocą są niezastąpieni w walce ze szturmowcami Wagnera – dodaje poseł Witold Zembaczyński.
Kiedy wyjeżdżali z Bachmutu, dostali się pod rosyjski ostrzał artyleryjski, ale na szczęście niecelny.
Świat nie wierzył
Wyjazdy z pomocą były możliwe dzięki sponsorom, np. angielskiej wypożyczalni samochodów, czy firmom z Lichtensteinu, które ofiarowały pieniądze na paliwo, każda taka wyprawa to kilkanaście tysięcy złotych tylko na samo paliwo do autobusu.
Od pierwszego wyjazdu próbowali nagłaśniać, co dzieje się na Ukrainie. Drugi wyjazd był już z posłem Szłapką, który doskonale mówi po ukraińsku, był na Ukrainie w 2014 roku podczas Majdanu.
– Z Adamem próbowaliśmy nagłośnić bestialstwo, które miało miejsce w Buczy, ale nikt nie wierzył w jego rozmiar, dopóki nie przyjechał CNN. Myśmy dużo wcześniej słyszeli o mobilnych krematoriach, które miały ukrywać rosyjskie straty w ludziach. Ale to był jeszcze ten czas niedowierzania, że ruskie wojska są do tego zdolne. Trzeba było międzynarodowych mediów, żeby unaocznić rozmiar tej tragedii – mówi Witold Zembaczyński.
Teraz trwa wojna na depopulację.
– Każda miejscowość pomiędzy Charkowem a Bachmutem to wymarłe miejsca – opowiada Witold Zembaczyński. – Jeszcze może w Kramatorsku trochę ludzi zostało, ale to już nie jest miejsce do życia. Wszystkie budynki zostały zniszczone bombami kasetowymi i fosforowymi.
Witold Zembaczyński: Trzeba myśleć, co będzie po wojnie
Do tego Ruscy wywozili wszystko, od przepompowni miejskiej, śmieciarek, po kosze na śmieci. Potrafili zdemontować nawet latarnie uliczne.
– Odbudowa musi być rozłożone na lata, podobnie jak pomoc – mówi Witold Zembaczyński. Wiem, nasza ofiarność przygasa, tak będzie im dłużej będą trwały nasze problemy ekonomiczne.
A to nie wszystko.
– Nam powinny się już teraz otworzyć oczy, co będzie, kiedy skończy się wojna – mówi poseł.
Co będzie, kiedy zaczną wracać mężowie tych kobiet, ze wszystkimi syndromami wojennymi? Oni będą wymagali pomocy, codzienny widok krwi i zniszczenia, okrucieństwo wojny wyzuwa ludzi z uczuć.
– Oni będą musieli wrócić, żeby odbudować Ukrainę, a nasz rząd już powinien o tym pomyśleć – podkreśla Witold Zembaczyński.
– A nie było tego tematu podczas ostatniego spotkania premiera Morawieckiego z prezydentem Zełeńskim w Polsce. To była świetna okazja do zawarcia traktatu, bo prezydent Zełeński już podpisuje umowy z korporacjami międzynarodowymi na odbudowę Ukrainy. Mamy swoje grupy kapitałowe, które mogły być sygnatariuszami porozumienia, a rząd PiS nic nie zrobił. To zaprzepaszczono – kwituje poseł.
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.