Ukwiecone i zadbane podwórko, z przygotowaniami do sobotniego grilla, w niczym nie odbiega od tych w podmiejskich, dostatnich dzielnicach Opola. Z otwartych drzwi domu wychylają się Mariusz Pawlita, opiekun domu z mieszkaniami treningowymi, i Joanna Zając, wolontariuszka, od lat zajmująca się bezdomnymi. Zapraszają do pokoju dziennego, połączonego z kuchnią, gdzie wszystko lśni czystością.
To jedyny taki dom na Opolszczyźnie, gdzie można trenować codzienność. Jedni pensjonariusze nigdy tej umiejętności nie wynieśli ze swoich domów. Inni sztukę radzenia sobie w życiu gdzieś zgubili.
– Odbieram coraz więcej telefonów z różnych części Polski z pytaniem, czy przyjmiemy człowieka z podwójną diagnozą psychiatryczną – wzdycha bezradnie Mariusz Pawlita. – W Polsce jest zaledwie kilka ośrodków, które zajmują się takimi ludźmi, czyli chorobą psychiczną i uzależnieniem. A takich przypadków po narkotykach, po dopalaczach, które wyzwoliły chorobę psychiczną jest coraz więcej. To dotyczy najczęściej młodych ludzi, oni zakończyli kilkumiesięczne terapie w ośrodkach, które już nie zajmują się ich aktywizacją do życia.
Natomiast do rodzinnych domów, z różnych przyczyn, niestety już wrócić nie mogą. Podopieczni Mariusza i Joanny są różni. Z 24-letnim Filipem, z podwójną diagnozą, nie mają problemów,
– Bo sam bierze leki, do tego oznajmia to krzykiem, kiedy tego nie widzę – mówi Mariusz.
Więc teraz Filip chodzi z Mariuszem do noclegowni, żeby segregować i wydawać bezdomnym ubrania.
– Przed nim całe życie, fizycznie zdrowy, a do zwykłej pracy już pójść nie może – ubolewa Mariusz. – Taki człowiek pozostawiony sam sobie przeleży cały dzień, nastawia się wyłącznie na przetrwanie. Trzeba dać mu zajęcie.
Był z nim w urzędzie pracy, ale w naszym województwie nie ma zakładów pracy chronionej. – Nam chodzi o to, żeby choć w pewnym stopniu takie osoby mogły się same utrzymać – tłumaczy Mariusz.
Dyscyplina musi być
Przed Filipem byli inni z podwójną, a nawet potrójną diagnozą psychiatryczną. Taka osoba w normalnym świecie nie potrafi żyć. Po powrocie do szpitala zanikała jedna choroba, a pojawiała się stara. I tak w nieskończoność… A po drodze jeszcze trzecia choroba – uzależnienie.
– Taka osoba pochłania kilka godzin mojej obecności i uwagi – mówi Mariusz Pawlita.
– Z drugiej strony, nie można tych osób traktować odmiennie, od tych, które aktywizują się zawodowo i wchodzą normalnie w życie – dodaje Joanna.
A zanim pojawią się specjalne ośrodki dla tych młodych ludzi, żeby mogli żyć i pracować w warunkach chronionych, upłynie jeszcze kilka lat. – Więc są z nami, tak musi zostać – kwituje Mariusz.
Wszyscy pensjonariusze poranek rozpoczynają tak samo, spotkaniem przy okrągłym stole. Mówią, co będą robić danego dnia. Na pewno Mariusz powiezie kogoś do urzędu, bo niemal każdego dnia to robi.
– Zawsze mówimy, o której wracamy – podkreśla Mariusz. – O dziesiątej wieczorem sprawdzam trzeźwość alkomatem, więc do tego czasu trzeba wrócić do domu.
Teraz wszyscy poza Filipem pracują, więc Mariusz i Joanna ustalają jego harmonogram dnia. Załatwia dokumenty, piszą listy albo łapią kontakt z kuratorem sądowym.
– Popołudniami każdy przychodzi ze swoją „teczką” – śmieje się Mariusz. – To chwile, kiedy opowiadamy sobie jak było w pracy, kto kogo dzisiaj wkurzył. Dzięki temu wcześniej wszyscy wychwytujemy sytuacje, które mogą spowodować konflikty.
Nauka codzienności i plany wobec domu
Rozmawiają też o planach remontowych domu. Chcą położyć kostkę na podwórku i zrobić krawężniki, a w piwnicy ma być świetlica.
– Wszystko musi wyglądać jak w prawdziwym, normalnym domu, bo taki jest jego cel – podkreśla Mariusz.
– Chodzi o to, żeby te osoby dążyły do pewnych standardów – mówi Joanna. – Staramy się im zapewnić najwyższy standard, jaki możemy. Tak, że po wyjściu stąd już nie wybierają najgorszego miejsca do spania. Jak zaczynają wynajmować pokój, to musi już być lepszy.
Po powrocie z pracy każdy przygotowuje sobie posiłek.
– Jak atmosfera jest dobra i wszyscy ze sobą rozmawiają, to jeden drugiemu ugotuje – opowiada Mariusz – Nawet, jak ktoś wcześniej nie gotował, to tutaj się tego nauczy.
W domu jest rotacja mieszkańców.
– Czasem ktoś jest tydzień, ale potknie mu się noga i wraca do alkoholu – mówi Joanna.
Wtedy się żegnają z taką osobą, musi iść do noclegowni.
W domu nie ma sprzątaczki kucharki, każdy musi posprzątać po sobie. Wszyscy się tutaj uczą cierpliwości i wyrozumiałości.
– Tutaj krzykiem niczego się nie załatwia – mówi Joanna. – Cierpliwość i wyrozumiałość, tego się tutaj uczymy.
Tym bardziej, że wyszli z rodzin, gdzie amplituda krzyku i awantur była przeogromna. Problemów nie rozwiązywało się rozmową, a wyłącznie krzykiem.
– Dla wielu z nich podniesiona adrenalina to powód do frustracji i powrotu do uzależnienia – mówi Mariusz.
Byli więźniowie są kreatywni i życia się nie boją
Trzy lata temu, kiedy rozpoczęli remont budynku w Kolonii Gosławickiej, w którym miało powstać sześć mieszkań treningowych, zgarniali do tej pracy bezdomnych z ulicy.
– Znaliśmy ich, bo przychodzili na zupę pod Solarisa i bez problemu zgodzili się wolontaryjnie pomagać – wspomina Mariusz.
– Z jednej strony zyskali dach nad głową, ale widać było, że chcą swojego domu. Chociaż od początku wiedzieli, że dajemy trzy miesiące, żeby się usamodzielnić. Ale w życiu to wygląda tak, że jak długo ta osoba nie jest gotowa na opuszczenie domu, to my ją chronimy.
– Czasem ktoś się boi samotności i tego, że wróci do alkoholu – tłumaczy Joanna.
Ale też nikt z wygodnictwa tutaj nie zostaje, bo regulamin domu jest surowy i na próżnowanie nie ma zezwolenia.
– Tutaj aktywizacja do życia następuje w naturalny sposób, bo skoro jedna, druga osoba pracuje, to trzeciej głupio nie pójść do pracy – mówi Joanna. – Jeśli jedna osoba pomaga przy remoncie domu, to druga w naturalny sposób się przyłączy.
– Tutaj warunki zmuszają ludzi do pewnych zachowań – tłumaczy Mariusz. – Czasem jest ostra wymiana zdań z takim człowiekiem, bo komuś może się wydawać, że za dużo wymagam. Ale to i tak jest prostsze niż powiedzenie „złamałeś regulamin, musisz opuścić dom”.
Nauka codzienności i kreatywność więźniów
Andrzej spędził z nimi półtorej roku, ale wyjechał poza województwo. Nawet jego najbliżsi nie wiedzą, gdzie się podziewa.
Długo dochodził do siebie. Jako małe dziecko musiał uciekać z domu. Przylgnął do jakiejś grupy rówieśniczej, z podobnymi jak on doświadczeniami. W więzieniu spędził łącznie 19 lat, czyli połowę swojego życia. Ci po dłuższych wyrokach to często fachowcy, z dobrym zawodem w garści.
– I są kreatywni, szybko znajdują pracę – mówi Mariusz. – Gdyby te umiejętności skierowali w dobrą stronę, to naprawdę wiele by osiągnęli.
Byli więźniowie nie mają lęku przed życiem, jak pozostali pensjonariusze.
– Ale po czasie mówią: „Tak tylko do pracy, do domu, to życie bez fajerwerków takie nudne” – mówi Joanna. – Przestaje się im podobać.
– Tutaj dochodzenie do jakiegokolwiek majątku jest długie, a w poprzednim ich życiu to się działo błyskawicznie – tłumaczy Mariusz. – Resztę czasu spędzali na zabawie.
Opuszczający zakłady karne nie są przygotowani do życia na wolności. Klaudiusz w więzieniu spędził długie lata. Kiedy odbywał karę, dostał spadek, a po wyjściu dał się wmanewrować w kryptowaluty. No i stracił na starcie to, co dostał.
Terapia odwykowa w więzieniu jest pozbawiona pokusy z półkami sklepowymi pełnymi alkoholu. Ta pojawia się na wolności.
– W wielu przypadkach to zachłyśnięcie wolnością – dodaje Joanna. – Jest syndrom „wypłata”, wtedy człowiek czuje się wolny.
Wielu byłych skazanych jest też uzależnionych od hazardu. Wtedy w ciągu jednej nocy przepuszczają całą wypłatę, a krótko po wyjściu z więzienia ich zobowiązania komornicze rosną do nawet 300 tys. zł. Hazard wpędził w takie długi.
Plejada ludzi i przypadków
Na początku zastanawiali się, czy to ma być dom wyłącznie dla kobiet, czy dla mężczyzn.
– Ale środowisko bezdomnych to głównie mężczyźni – mówi Mariusz. – To zdecydowało.
Więc Krysia w ich domu stanowi wyjątek. Wcześniej była też z nimi Monika. Poznali ją, kiedy przychodziła na zupę pod Solarisa.
Monika była schorowana, całe życie w pustostanach albo pod gołym niebem. Wiele razy zabierali ją, kiedy zimą spała w krzakach pod jakimś balkonem. Po drodze była w „Barce”, ale krótko, bo się z nią pożegnano. W ich domu wytrzymała pół roku. Kiedy poznali ją, była w tragicznym stanie, kompan, z którym mieszkała na działkach, oblał ją łatwopalną cieczą i podpalił. Spodnie ze sztucznego materiału wtopiły się jej w skórę…
– Nie utrzymała trzeźwości, więc powiedzieliśmy, że poszukamy jej ośrodka odwykowego – mówi Mariusz. – Wtedy uciekła z naszego domu. A miewała już trzy miesiące bez picia, a potem znów wracała w ciągi alkoholowe. Teraz znów jest w ośrodku.
Krysia miała wcześniej kawał normalnego życia. Ale zostawił ją mąż. Nie odbudowała już swojego życia, wszystko się posypało.
Teraz dobiega wieku emerytalnego, pracuje w sklepie w centrum Opola. Kiedy kończy po godzinie 20, a jest ciemno, to Adam wychodzi po nią na przystanek.
– To troska o drugą osobę – mówi Joanna.- I wiele osób tutaj tego się uczy.
Nauka codzienności – nie można się zagubić
30-letni Adam w domu jest od pół roku. Ma za sobą kilka krótkich wyroków. Ma też prawie 10 tys. zł długu, ale jako elektryk jest pewien, że szybko go spłaci.
Dokładnie pamięta dzień, kiedy zastukał do drzwi ich domu.
– 16 września – mówi nieśmiało. – To był poniedziałek, jak wyszedłem ze szpitala. I nie miałem się gdzie podziać. Powiedziałem kuzynowi, że jak mnie gdzieś nie zabierze, to pójdę dalej pić. Byłem bezsilny, ale nie chciałem znów wpaść w złe towarzystwo. Przywiózł mnie tutaj, gdzie miałem być kilka dni, a jestem już pół roku.
Kiedy był w więzieniu, zmarła jego mama.
– Ale nie chciałem robić cyrków i skuty jechać na pogrzeb – mówi. – Wtedy ludzie z mojej parafii patrzyliby na mnie, a nie na ołtarz.
Po wyjściu z więzienia nosiło go. Kiedy żebrał w Zgorzelcu, młody ksiądz go przekonał, że coś z życiem trzeba zrobić. Więc trafił na detoks do Bolesławca. W szpitalu wiedzieli, że nie ma gdzie się podziać, więc został dłużej. Ale chciał być użyteczny.
– Pomagałem w kuchni i gdzie się dało – mówi Adam.
Święta spędzają razem, wspólnie gotują. Adam piecze ciasta na wszystkie urodziny mieszkańców. Najlepiej wychodzi mu sernik królewski. I dzieli się recepturą.
Teraz już wie, że do alkoholu nigdy nie wróci, bo z trzustką coś jest nie tak. A przy Joannie boi się nawet przemycić chińską zupkę, bo zaraz będzie krzyczeć.
Adam marzy, żeby do swoich 40. urodzin postawić własny dom.
– Albo kupić ten naprzeciwko, bo jest do sprzedania – dodaje.
Jednak Mariusz i Joanna go tonują, żeby nie wybiegać zbyt daleko, bo zgubić się łatwo. I wrócić do uzależnienia. Najpierw konieczna jest nauka codzienności.
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „Opolska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.