Ratujemy pszczoły. Razem
Najnowsza pasieka w stolicy Opolszczyzny jest ósmą w kraju, powstałą w ramach kampanii „Ratujemy pszczoły. Razem”. Biorą w niej udział także CH Karolinka, Galeria Wołomin, Galeria Tomaszów czy Focus Mall Piotrków Trybunalski. Wszystkie te centra należą do NEPI Rockcastle, właściciela 12 galerii handlowych w Polsce, który „wspiera proekologiczne działania i akcje, a jedną z nich jest propagowanie wiedzy na temat pszczół i uświadamianie, jak ważna jest ich ochrona”. Co ważne, głównym celem akcji nie jest produkcja miodu, ale ochrona pszczół i tworzenie bezpiecznych warunków dla dzikich zapylaczy.
– Chcemy uświadamiać, jak ważną rolę odgrywają te owady w środowisku. Jakie są pożyteczne, także w życiu człowieka – tłumaczy Klaudia Antonik-Kłopot, dyrektorka CH Solaris.
Dodaje przy tym, iż kolejna tego typu pasieka w Opolu to wkład w zwiększanie lokalnej bioróżnorodności.
Szacuje się, że na 100 gatunków roślin, które uprawia człowiek, blisko 70 procent musi być zapylone przez pszczoły. Zawdzięczamy im produkcję 1/3 światowej żywności. W przypadku upraw sadowniczych, zapylanie przez nie roślin zwiększa plony nawet o około 80 procent. Często też warzywa i owoce dzięki ich ingerencji są po prostu większe i ładniejsze.
Pasieka jest na najwyższym poziomie parkingu naziemnego przy pl. Kopernika. Czyli de facto na piątym piętrze galerii.
– Przy czym ten parking otwieramy dopiero wtedy, kiedy zajęte są wszystkie inne poziomy. Niemniej, jak najbardziej można tam podejść i pooglądać. Ale trzeba pamiętać, że mamy tu do czynienia z owadami, które potrafią użądlić. A mogą być przecież osoby, które są uczulone na ich jad, więc wszystko powinno się odbywać z odpowiednią rozwagą – zaznacza Klaudia Antonik-Kłopot.
Miodna Solaris
W skład pasieki Miodna Solaris wchodzą cztery pomalowane na żółto-niebiesko ule. Każdy zasiedla około 50 tysięcy pszczół rasy Buckfast.
Zasięg „działania” pszczół miodnych to promień około 2-3 km, w związku z czym bez problemu znajdą rozmaite źródła tzw. pożytku, czyli pyłku i nektaru z okolicznych balkonów, działek czy też nadrzecznych terenów.
– Od czterech lat trzymamy także pieczę nad pasieką na dachu „Odnowy” przy ulicy Koraszewskiego, gdzie sześć uli jest jeszcze bliżej opolskiego Rynku i przez ten czas nie było żadnych skarg – zauważa Ziemowit Przybyłek, który razem z Mirosławem Wałkiem prowadzą Pasiekę Chmielowice i profesjonalnie opiekują się miejskimi pszczołami. – Generalnie, one nie stanowią zagrożenia, jeżeli są na wysokości i po prostu sobie pracują. Zresztą, jeżeli lecą do rośliny po nektar i pyłek, to są zainteresowane właśnie pracą. Jeżeli ktoś będzie taką pszczołę chciał łapać albo nadepnie niechcący gołą stopą, to naturalną reakcją może być to, że zostanie użądlony.
– To jest jednak bardzo spokojna rasa i naprawdę trzeba tym ulem potrząsnąć, żeby z tych 50 tys. osobników trzy, cztery chciały nas zaatakować.
Oczywiście, gdy z nimi pracuję, to ubieram się w kombinezon, bo nikt nie lubi żądeł, a trzeba mieć respekt, bo jeżeli jest np. brzydka pogoda lub rodzina jest głodna, albo pszczoły zostały nieco wcześniej zaatakowane przez szerszenie, to mogą być pobudzone – podkreśla, nie kryjąc, iż pszczelarzom również zależy na tym, by ich podopieczne były łagodne i przynosiły dużo miodu. – Sam komfort pracy z taką pszczołą jest zupełnie inny niż z „dzikusami”. Jeżeli jest pszczoła, która przejawia bardziej agresywne zachowania, to taką matkę i rodzinę się wymienia.
Centrum miasta lepsze niż wieś
Paradoksalnie, mogłoby się wydawać, że umiejscowienie pasieki w centrum miasta nie jest zbyt dobrym pomysłem, choćby ze względu na smog czy spaliny z samochodów.
Okazuje się jednak, że miód zbierany np. z kwiatów balkonowych jest zdrowszy i nie ma w tym przypadku wielkiego ryzyka pojawiającej się chemii, jak przy okazji wielohektarowych upraw. Do tego na wsi wielkoobszarowe uprawy często stanowią pożytek tylko przez parę tygodni. Pożytki miejskie nie są może obfite, ale pożywienie jest ciekawsze i bardziej zróżnicowane. Ponadto łąki czy parki są często porośnięte rozmaitymi roślinami od wiosny do jesieni.
– Na wsi jest też coraz większy problem ze środkami chemicznymi i owadobójczymi – tłumaczy Ziemowit Przybyłek. – Mam nadzieje, że ubywa nieodpowiedzialnych rolników, którzy pryskają zboże w dzień, ale jeśli to robią na trasie przelotu pszczoły, a potem ona przynosi to wszystko do ula, to może się zdarzyć, że w konsekwencji wytruje całą rodzinę, albo przynajmniej jej znaczną część. To także osłabia te osobniki, które potem mają problem z rozwojem.
– Pszczela rodzina też się musi jakoś przygotować na czas zimy. A my jej w tym pomagamy. Jeżeli jednak mamy nieustanne podtrucia, to staje się coraz słabsza i trudniej nam ją utrzymać przy życiu Pszczoły nie korzystają już tak z pól jak kiedyś. Mamy choćby te piękne pola rzepaku, ale z tego, co się orientuję, to ten w przeważającej mierze jest hybrydowy i pszczoły nie chcą do niego latać, nie wabi ich. Wybierają więc coś, co jest dla nich bardziej pożądane. Kiedyś też były inne uprawy, pszczoły bardziej korzystały z maków, chabrów. Znacznie więcej było roślin miododajnych, które z hektara potrafiły „dać” tonę miodu. Teraz tego jest coraz mniej – wyjaśnia.
Pomóżmy im przetrwać
To wszystko wcale jednak nie oznacza, że w mieście żyje się pszczołom aż tak dobrze. Największym problemem staje się bowiem coraz większy brak bioróżnorodności. Coraz częściej przecież nie tylko nasze przydomowe ogrody zdobią elegancko przycięte do granic możliwości trawniki, ale i dzieje się tak również z miejskimi terenami zielonymi. Dla owadów takie obszary stają się swoistego rodzaju pustyniami. I przestają tam zaglądać, bo nie mają gdzie się odżywić.
– Jeżeli jest jakiś plac, na którym mamy tylko trawnik, troszeczkę mlecza i nic więcej, to tak, jakby ludzie jedli tylko kiełbasę i makaron. A gdzie tutaj jakieś wartościowe i odżywcze składniki? – pyta retorycznie pszczelarz z Chmielowic. – Pszczoły coraz częściej nie mają się czym odżywiać. I to nie jest tylko ich problem, ale również innych zapylaczy. Dlatego też ta cała inicjatywa ma nam trochę przypominać, żebyśmy posadzili jakieś rośliny miododajne.
Przykładem tego, co jedzą pszczoły w mieście, jest nektar pozyskiwany z kwiatów drzew. Wśród nich największe znaczenie mają lipy, robinie akacjowe i głogi. Z krzewów doskonała jest budleja. Sami też możemy pomóc owadom zapylającym, każdy może włączyć się w tworzenie przyjaznej przestrzeni choćby poprzez stworzenie łąki kwietnej w ogródku lub na balkonie. Może posadzić różnego rodzaju kwiaty, jak najzwyklejsze bratki czy stokrotki, a pszczoły się nam zrewanżują.
Na co dzień trzeba w pasiekach nadzorować pracę matek i pszczół. Sprawdzać, jak wygląda sytuacja z pokarmem w danym momencie i z ich stanem zdrowia. Tak, by miały dobre warunki do życia.
Zapewnijmy im dobre warunki
– Musimy też kontrolować, żeby się nam nie wyroiły – tłumaczy Ziemowit Przybyłek. – Bo jeżeli jest bardzo duży przypływ nektaru i miodu, to rodzinie jest za dobrze i po prostu chce się podzielić. To jest ich naturalny proces.
– Naszym zadaniem więc jest też to, żeby w odpowiednim momencie odebrać im ten miód i zapewnić miejsce w ulu rozrastającej się rodzinie Proszę sobie wyobrazić, że w tym czasie matka codziennie znosi do 3000 jaj. Wtedy trzeba gniazdo poszerzyć. Czasami wymienić jakąś ramkę, żeby ta rodzina miała zajęcie. Bo jeżeli rodzina myśli o rojeniu się, a nie o zbieraniu miodu, to wtedy dla nas nie pracuje. I mamy miesiąc pracy pszczół z głowy. Następnie, po sezonie, gdy zaczyna się jesień, należy zabezpieczyć im gniazda na zimę, tak że trochę pracy przy tym jest.
To jednak nie wszystko, w czym człowiek może pomóc pszczołom. Te już częściej potrzebują ludzkiej ingerencji choćby w starciu z nieprzyjaznymi im drobnoustrojami, schorzeniami czy zatruciami.
Pszczelarstwo daje satysfakcję
– Jeżeli pojawia się dłuższy okres, kiedy nie ma pokarmu, to wtedy rodzina podupada i zdarzają się choroby pszczół. Ponadto także mierzymy się z wirusami i bakteriami. Ciągle walczymy również z warrozą. To jest taki pasożyt, który przyczynia się do wymierania pszczół. Mamy na to leki, ale ten rywal też się broni i nie jesteśmy w stanie go całkowicie wyeliminować – wylicza Ziemowit Przybyłek, który nie jest pszczelarzem z „dziada pradziada”, albowiem do hodowli namówił go jego przyjaciel Mirosław Wałek.
Pan Ziemowit przyznaje, że mocno się wahał, kiedy kolega namawiał go do pszczelarstwa, ponieważ kiedyś bał się pszczół i użądleń.
– Gdy jednak padła owa propozycja, to pracowałem w korporacji i miałem taki moment w życiu, że chciałem coś w nim zmienić – opowiada. – Miałem dość siedzenia za biurkiem. W końcu się zdecydowałem i trwa to już 13 lat. Nie jest to łatwa praca, ale potrafi być relaksująca i nieraz mam z niej ogromną satysfakcję. Ale jeśli ktoś liczy na to, że szybko zarobi pieniądze, to nie tędy droga. Trzeba być cierpliwym. Nie wolno też przesadzić ze zbyt intensywną eksploatacją pszczół. Jest jedna zasada: najważniejsze jest, żeby dać im to, czego one potrzebują. I wtedy one się zrewanżują.
Czytaj także: Zero waste w lodówce i spiżarni, czyli jak nie marnować żywności.