Obserwując to, co się dzieje na terenach dotkniętych powodzią, na początku pojawia się lęk, że nas ten kataklizm dotknie. Następnie jest ucieczka przed żywiołem i ratowanie życia. Potem przychodzi poczucie bezradności wobec tego, co się wydarzyło. Ale też przeogromna potrzeba powrotu do swojej normalności.
– Tak, rzeczywiście tak to mniej więcej wygląda. Błędne jest przekonanie, że któryś z tych etapów możemy pominąć za pomocą interwencji psychologicznej. Czy na przykład za pomocą medycznego oddziaływania sprawić, że wszystko nagle będzie dobrze. Nie, tak nie będzie. Ludzie mają teraz poczucie żalu i dużej straty, a to jest czymś absolutnie naturalnym, no, bo przecież dużo stracili. Mają poczucie bezradności, kiedy widzą swój dobytek, na który pracowali przez całe dotychczasowe życie, a który w ciągu kilkudziesięciu godzin został zamieniony w gruz. To jest naturalne, że wtedy czujemy się bezradni. To, co możemy sobie dać w tym momencie, to jest poczucie czegoś, co w języku psychologii nazywa się wsparciem społecznym. I nie zawsze jest tak, że musi pojawić się wykwalifikowany psycholog, czy terapeuta, który za pomocą jakiegoś algorytmu pomoże ludziom w poradzeniu sobie z tą stratą.
Jak duża grupa w takich sytuacjach wymaga interwencji psychologicznej?
– Badania prowadzone nad ludźmi, którzy doświadczyli takich klęsk żywiołowych, pokazują, że to stosunkowo nieduża grupa. Nawet poniżej 10 procent wymaga interwencji psychologicznej. Natomiast to, czego potrzebujemy w tej sytuacji, to poczucie wsparcia, takiego poczucia, że dookoła mnie są ludzie, na których mogę liczyć. Mieć przekonanie, że kiedy poproszę o pomoc mojego sąsiada, moją przyjaciółkę, to tej pomocy on, ona nie odmówią. I to jest najważniejsze, co możemy robić dla tych, którzy tak wiele teraz stracili. Pytać ich, w czym możemy pomóc, dawać im poczucie, że jeśli do nas zadzwonią prosząc, żebyśmy podjechali do nich samochodem i pomogli wyrzucić jakieś śmieci, albo zadzwonili do miejsca, w którym załatwia się kontenery na gruz, pomogli tę sprawę załatwić, to my im tej pomocy nie odmówimy. W tej sytuacji wydaje mi się to najbardziej istotne.
Ale nie wszyscy chcą opuszczać swoje domy, nawet w sytuacji zagrożenia życia się nie ruszą. Dlaczego? Potem ratownicy z narażeniem swojego życia dopływają po nich, albo już z powietrza ściągają ich z dachów.
– Proszę zwrócić uwagę, że my jesteśmy czasem bardzo przywiązani do rzeczy, w które włożyliśmy bardzo dużo pracy. Jeżeli ktoś patrzy na swój dom, na swój ogródek, który bardzo intensywnie uprawiał, a musi to wszystko zostawić, to myśli, co z tym będzie. A może wcale ta woda nie będzie taka wysoka, zaczyna się zastanawiać. Jesteśmy mistrzami w mamieniu się, opowiadaniu sobie optymistycznych wersji wydarzeń, kiedy bardzo chcemy w coś uwierzyć. I chcemy, żeby było lepiej niż nam się wydaje.
I dotyczy to pewnie osób starszych, które zdążyły „wrosnąć” w swój dom i ogródek? A może wiek jest bez znaczenia?
– Nie ma takiej zależności. Możemy mieć takie przekonanie, że osoby starsze mogą mieć trochę więcej lęków, bo jakaś ewakuacja, jakiś śmigłowiec. I gdzieś muszą jechać, a się boją. Ale tego typu zachowania mogą się pojawić też u młodych ludzi. Wyobraźmy sobie taką sytuację, że właśnie ktoś wyremontował swój dom, spłaca kredyt i obłożył bardzo pracowicie swój dom workami z piaskiem. I on jest przekonany, że uda się mu ten swój dom ochronić. Więc to niekoniecznie musi być związane z wiekiem.
Zaklinamy rzeczywistość, kiedy coś niedobrego się dzieje?
– Tak. Tylko kłopot w tym, że ogródek jesteśmy w stanie później odbudować. Nawet, jeśli woda przejdzie przez nasz dom, powodując bardzo poważne straty, z którymi będziemy musieli sobie poradzić, to jednak to wszystko jest odnawialne. Ale życia, zdrowia ludzkiego nie jesteśmy w stanie przywrócić. W takich kategoriach trzeba o tym myśleć.
Z relacjami międzyludzkimi podczas powodzi też na pewnym etapie dzieje się coś dziwnego. Początkowo są towarzyszami wspólnej niedoli, bardzo wzajemnie sobie pomagają. Ale za chwilę zaczynają się kłócić. Obserwowałam to w 1997 roku, kiedy zaczęto sobie wyrzucać, że ktoś dostał więcej siana dla bydła, chociaż nie był aż tak zalany. Podobnych sytuacji mogłabym wymienić więcej. I teraz zaobserwowałam pretensje, które tym razem są mocno upubliczniane, bo mogłam też o tym przeczytać w mediach społecznościowych.
– Rzeczywiście, takie sytuacje się zdarzają, ale trzeba bardzo podkreślić, że one nie są normą. To nie jest tak, że takich sytuacji jest bardzo dużo. Ale one są spektakularne.
Jako student w 1997 roku pracowałem przy badaniach, jak ludzie reagowali i postrzegali pomoc podczas powodzi. Rzeczywiście, pojawiło się takie zdanie, że „Powódź nas połączyła, a pomoc nas podzieliła”. I rzeczywiście takie sytuacje miały miejsce. A dlatego, że po tej pierwszej fazie, kiedy ludzie są zjednoczeni i chcą sobie pomagać, przychodzi faza, że ludzie zaczynają trochę liczyć. Mogą mieć takie poczucie, że ktoś dostał więcej, a przecież nie był aż tak bardzo poszkodowany.
Jak można unikać tych sytuacji, które dzielą ludzi?
– Trzeba zakładać coś, co można nazwać dobrą wolą. Jednym z takich poważnych błędów, który często popełniamy, jest nazywany w psychologii podstawowym błędem atrybucji. Mamy skłonność do podejrzewania ludzi, że jeśli wydarzyło się coś złego, to dlatego, że oni tak chcieli. I dlatego, że to było ich intencją, żeby tak właśnie się wydarzyło. Czyli, że jeśli ktoś dostał więcej pomocy, a mnie się wydaje, że nie powinien, to zakładam, że ten człowiek jest sprytnym graczem albo kłamcą, który być może wprowadził kogoś w błąd, żeby dostać więcej.
A mogło się zdarzyć zupełnie inaczej. To znaczy ja zobaczyłem, że ktoś bierze więcej pomocy z darów, a on mógł tymi darami dzielić się z inną osobą, która nie mogła podjechać do tego miejsca. Załóżmy dobre intencje, że być może nie wiemy wszystkiego, bo nie ma sensu marnować energii, w tym konkretnym momencie, na domysły i spory. Raczej pomagajmy tym, którzy tej pomocy potrzebują.
Może te zachowania to wynik nagromadzonych emocji podczas powodzi, kiedy panował lęk o to, co nastąpi? A kiedy po napięciu emocjonalnym przychodzi spokój, to ludzie zaczynają się kłócić?
– Oczywiście, że tak. Tylko proszę zwrócić uwagę, że to są sytuacje, nad którymi możemy mieć kontrolę. Możemy do takich sytuacji nie dopuścić. I nie reagować w taki sposób. Mamy nad tym kontrolę, czy będziemy podejrzewać sąsiadów i inne osoby o złe czyny, czy nie. Namawiałbym do tego, by koncentrować się na tych pozytywnych wymiarach, dostrzec to, że pojawili się ludzie, z własnej nieprzymuszonej woli, którzy chcą pomagać. Przywożą dary, pomagają w sprzątaniu posesji. Spróbujmy się raczej skoncentrować na tym. Ale to wcale nie znaczy, że powinniśmy zapominać o tych negatywnych rzeczach, które będą się pojawiały wokół nas, bo pewnie będą, bo taki jest człowiek. Ale to nie jest najważniejsza część.
Nie można uznać za niebyłe poszukiwanie winnego zalania naszego dobytku. Najczęściej słyszę, że to Czesi są temu winni, bo spuścili wodę ze zbiorników.
– To dość powszechny sposób reagowania. To jest adaptacyjny sposób reagowania, w tym znaczeniu, że pozwala ludziom często w sposób fałszywy zrozumieć zależność pomiędzy wydarzeniami. Często te dane są nieprawdziwe, jak ci mityczni już Czesi, którzy pewnie pchają wodę pod górę, po to, żeby nas zalać. Nie, tak się nie dzieje, a w dłuższej perspektywie nie pomaga to radzić sobie z tego typu problemami.
Panie profesorze, czyli radzi pan złapać oddech, zanim się z kimkolwiek pokłócę?
– Absolutnie tak.
Dzisiaj płynie pomoc, kamery są zwrócone w stronę powodzian. Z całej Polski, także z zagranicy zjechali do pomocy wolontariusze, ale to za chwilę minie. Ci ludzie zostaną sami, ze swoimi emocjami i koszmarami. I najprawdopodobniej z brakiem pieniędzy, potrzebnych do tego, żeby przywrócić to, co posiadali przed powodzią.
– I to jest ten moment, kiedy należy poszukać profesjonalnej pomocy. Jeżeli pojawiają się takie sytuacje, jak koszmary nocne, problemy z adaptacją i jeżeli trwają długo, powiedzmy miesiąc, albo dwa, to jest moment, kiedy warto tej profesjonalnej pomocy poszukać. Ale paradoksalnie, to, o czym pani mówi, wspiera to, o czym mówiłem wcześniej. Proszę zwrócić uwagę, że ci, którzy przyjechali do pomocy z całej Polski, albo nawet Austrii, bo i tacy wolontariusze się pojawili, to są ludzie, którzy za jakiś czas wrócą do swoich domów. A my z kim zostaniemy? Oczywiście, że z naszym sąsiadem, więc nie traćmy czasu na zastanawianie się, czy on nie dostał czasem więcej wsparcia wobec tego co stracił. Po prostu dbajmy o siebie nawzajem, dbajmy o te relacje, żeby w tych trudnych chwilach nawzajem sobie pomagać. Bo to najlepszy bufor, który nas może zabezpieczyć.
A jeśli już pojawi się trauma popowodziowa, to jak długo może trwać?
– To, że ludzie tuż po powodzi czują się źle, mają poczucie bezradności i poczucie, że nie wiedzą, co będzie dalej, jest naturalne. I to jest coś, co może być uleczone czasem, ale też kontaktem z innymi ludźmi. I nie wymaga to głębokiej specjalistycznej terapii. Ale u niektórych zdarza się, że kilka, a nawet kilkanaście miesięcy po powodzi czują traumę. I nie radzą sobie z jej wspomnieniami. Ale tych ludzi nie jest wielu. Te osoby z całą pewnością potrzebują terapii.
W sytuacji kataklizmu łatwiej jest osobom wierzącym, bo po powodzi mogłam usłyszeć, że człowiek na swoje barki dostaje tyle, ile jest w stanie udźwignąć.
– Absolutnie tak. Wiara sensownie pojmowana jest czymś, co w takich sytuacjach bardzo pomaga. Prawdopodobnie pierwszymi takimi wspólnymi budynkami, które zostaną odbudowane, będą właśnie kościoły. Ludzie mogą się tam czuć razem, stanowić pewną wspólnotę. Jednocześnie jest to czymś, co daje im poczucie, że ktoś to wszystko kontroluje, jakaś siła ponadnaturalna. Więc nie ma w tym nic dziwnego, że świadomie przeżywana wiara w takich sytuacjach pomaga.
Wiele lat temu w okolicy Jeleniej Góry widziałam zaniedbane budynki, które straszyły w okolicy. Od miejscowych usłyszałam, że one są „po powodzi”. Tyle, że tam górska rzeka wylała ponad dziesięć lat wcześniej. A na Opolszczyźnie widziałam, jak po powodzi w 1997 roku ludzie pozbierali się już po dwóch, trzech latach. Jak to jest, że jednym, w tym skoku potraumatycznym, to pozbieranie się idzie błyskawicznie, innym dużo gorzej?
– Ludzie są różni, w różnych miejscach. Mają różny stosunek do rzeczywistości, a dużą różnicę robią różne normy społeczne. Śląsk Opolski z tej perspektywy jest na wygranej pozycji. To takie miejsce na mapie Polski, gdzie ludzie są bardzo zaradni, bardzo obowiązkowi, potrafią się zmobilizować. Gdzie są bardzo często razem, szczególnie w małych miejscowościach i potrafią sobie wzajemnie pomagać, szczególnie w takich trudnych sytuacjach. Więc to, że tak się wydarza właśnie na Śląsku Opolskim, to te budynki będą szybko osuszone, naprawione. Może nawet piękniejsze, niż były przed powodzią.
Czytaj też: Zoja Skubis. Najmłodsza Polka na ośmiotysięczniku ma opolskie korzenie!
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.